Psychologia

Psychologia bada mechanizmy, które rządzą ludzką psychiką i zachowaniem, a także analizuje wpływ zjawisk psychicznych na relacje międzyludzkie. Psychologia nie tylko próbuje odkryć wzorce zachowań, ale również pomóc ludziom, borykającym się z różnymi problemami. Jej nazwa pochodzi z języka greckiego i oznacza naukę o duszy. Jednak nie była znana w starożytności - termin ten powstał dopiero w XVI wieku.

Magiczny moment, gdy rozpakowujemy prezenty pod choinką, jest miły nie tylko dla tych, którzy je dostali. Równie wielką satysfakcję odczuwa ten, kto je tam położył, kiedy widzi radość na twarzach obdarowanych. Co sprawia, że dawanie może cieszyć bardziej niż otrzymywanie?
Krytyka nie jest łatwa do przyjęcia, nawet jeśli się jej spodziewamy. Słuchanie niepochlebnych opinii na własny temat ma realny wpływ na to, co o sobie sądzimy i jak będziemy dalej postępować. Poznaj 6 skutecznych porad, jak radzić reagować i odbierać krytykę, by nie stała się przyczyną kompleksów.
Aromaterapia, dodające sił napoje, regenerująca dieta czy choćby sen to tylko niektóre sposoby na regenerację po ciężkim dniu. Poznaj 9 skutecznych sposobów na poradzenie sobie ze zmęczeniem.
Codziennie rano, jak wstaję, bardzo boli mnie brzuch i chce mi się wymiotować. Boli mnie przez cały dzień. Czy to może być związane z nową szkołą? Czy tylko mnie boli, bo coś jest ze mną nie tak. Byłem u lekarza. Lekarz powiedział, że to może być stres i nerwy. Ale ja nie wierzę, że tak codziennie mam stres.
Jestem alkoholikiem trzeźwym 3 lata. Leczę się na nerwicę, przyjmowałem leki uspokajające, które odstawiłem miesiąc temu. Moje życie seksualne dopóki piłem było słabe, a raczej prawie go nie było. Odkąd nie piję, zrobiłem się sprawniejszy fizycznie itp., zdrowiej się odżywiam. Mam partnerkę, która mi się bardzo podoba, mieszkamy razem. Jednak nie wychodzi nam w łóżku, od początku po prostu prawie w ogóle nie mam erekcji. Teraz na jakiś czas jest dobrze, a nieraz przez parę dni nic się nie udaje mimo prób. Nawet po Permengo i Maxigrago nie było jakiegoś świetnego efektu, mogłem raz tylko, a potem już mogłem o dalszych powtórzeniach zapomnieć. Zamówiłem sobie w internecie Vigrax, myśli Pan, że pomoże? Dodam, że mam dopiero 25 lat.
Molestowanie seksualne to nie tylko niedwuznaczne propozycje czynione podczas podróży służbowej czy fizyczne napastowanie. To każda sytuacja o podtekście seksualnym, która jest odczuwana jako niepożądana. Reagować warto natychmiast, bo nie zawsze molestujący zdaje sobie sprawę, że naruszył czyjeś granice.
Mam prawie 18 lat. Od zawsze byłam bardzo wrażliwa (choć czasem potrafię bardzo dobrze to ukryć), zawsze pierwszą myślą było: co powiedzą inni. Jestem też bardzo emocjonalna - potrafię histerycznie się z czegoś śmiać, a po 5 minutach płakać, bo coś w sobie mi się nie podoba. Pomimo tego wszystkiego jestem bardzo lubiana, towarzyska, mam dużo kolegów i koleżanek oraz chłopaka, który bardzo o mnie dba. Od paru miesięcy sporadycznie bolą mnie np. żebra (czasem po lewej, czasem po prawej stronie), pojawia się uczucie kłucia w sercu, podwyższone ciśnienie lub uczucie braku wyczuwalnego pulsu, blada twarz (czasem jestem też blada, gdy jest wszystko dobrze, a pomimo to ludzie pytają się, czy nie jest mi słabo). Największym moim problemem jest moja emocjonalność, czasem potrafię przepłakać całą niedzielę tylko dlatego, że wiem, że przez 5 dni będzie trzeba chodzić do szkoły, a pomimo tego w poniedziałek mam dobry humor. Mam wrażenie, że jestem też chorobliwie zazdrosna (też sporadycznie) - tak jakby coś mi wmawia, że mój chłopak ogląda się za innymi, pomimo tego, że wiem, że tak nie jest i mówię sobie na spokojnie, że przecież to nieprawda i to mój wymysł, ale i tak zawsze kończy się płaczem. Kiedyś miewałam problemy ze spaniem, ale od roku jest wszystko dobrze. Nie wiem, czy mogą być to jakież zaburzenia, czy po prostu "taka już jestem", ale im jestem starsza, tym coraz ciężej mi z moim zachowaniem i reakcjami na życie.
Jesteśmy w związku od ponad 5 lat. Poznałem ją w pracy, gdy wyjechałem za granicę, miał to być przelotny romans, ale jakoś tak się poukładało, że zdecydowaliśmy się spróbować razem. Ona wróciła do Polski chwilę po mnie, pół roku spotykaliśmy się, dojeżdżałem do niej w każdej wolnej chwili (dzieliło nas ponad 100 km), po tym czasie postanowiliśmy dla wspólnego dobra zamieszkać razem, ściągnąłem ją do siebie, wynajęliśmy razem pokój, później mieszkanie. Nie było lekko, były kłótnie, docieranie się. Kilka razy było blisko rozstania, ale jakoś zawsze staraliśmy się pogodzić. Teraz wiele się zmieniło, ja 9 miesięcy temu zmieniłem pracę, wyjechałem na ponad półroczne szkolenie, więc widywaliśmy się w weekendy i to nie wszystkie. Ja nie będąc z nią na co dzień, zauważyłem: przez okres naszego związku odsunąłem się od wielu przyjaciół, zawsze ona była ważniejsza, jak mieliśmy gdzieś wyjść, a ona nie chciała, to mimo że nie zabraniała mi, to ja nie wychodziłem, "bo nie, bo wolę z nią zostać". Wiele razy szukałem głupich wymówek, dlaczego odmawiam wyjścia. Boję się, że to nie jest miłość, tylko po prostu otoczyłem ją bańką swoich uczuć, bo czuję się w jakiś sposób za nią odpowiedzialny, dla mnie wróciła do Polski, dla mnie przeprowadziła się, a w najbliższej przyszłości szykuje się kolejna przeprowadzka z racji mojej pracy (tak, znów dla mnie). Chcę chyba się rozstać, bo boję się, że z każdym kolejnym krokiem będzie to trudniejsze, ale w przyszłości nieuniknione. Dodam, że 4 miesiące temu poznałem kobietę, z którą spotykałem się jakiś czas, nadal mamy kontakt. Jest starsza ode mnie o 8 lat, ma córkę, jest po rozwodzie. Tylko nie chcę być zrozumiany, że "zasmakowałem lepszego miodu". Po prostu dzięki Niej zrozumiałem, że tak naprawdę nie kocham swojej dziewczyny, bo jak inaczej mógłbym ją zdradzić. I przy niej pojąłem, jak mógłbym czuć się szczęśliwy.
Konstruktywna krytyka to rodzaj krytyki, którego celem jest pomoc, a nie piętnowanie. Konstruktywna krytyka jest łatwiejsza w odbiorze i częściej przynosi efekt poprawy, dlatego powinna być regułą m.in. w relacjach z pracownikami. Poznaj jej zasady i naucz się konstruktywnie krytykować.
Nie wiem, od czego zacząć, pierwszy raz sam się zgłaszam o pomoc, bo zawsze się wstydziłem o nią prosić, nawet jak miałem większe problemy. Jestem po dwóch próbach samobójczych. W obydwu przypadkach próba samobójcza była taka sama, trucie się lekami na padaczkę, na którą choruję od dziecka, mam również stwierdzone nadciśnienie tętnicze i zaburzenia osobowości o złożonej etiologii F07 (zaburzenia stwierdzone w wieku 20 lat). Również od dziecka bylem wychowywany przez matkę, bo ojciec ją zdradził, uderzył w brzuch podczas ciąży, stąd jestem wcześniakiem. Matka się starała zastąpić i mnie, i mojej siostrze naszych ojców (bo mamy innych). Matka całe życie starała się mnie kontrolować, według niej "dla mojego dobra". Mam 28 lat, do niedawna mieszkałem z matką, która ostatecznie przesadziła z kontrolą, zaglądając na moje konto FB, gdzie z narzeczoną opisywaliśmy problem mojej matki, to doprowadziło do mojej wyprowadzki o 120 km od niej. Cały czas matka ma do mnie żal, że moje wypłaty są od niedawna na moim koncie bankowym, że mam swoje konto i wyrządziłem jej taką krzywdę, mimo że ja czułem większą krzywdę poprzez poniżenie. Jako główny najemca mieszkania (tzn. moja matka) starała się ograniczyć mi dostęp do pokoju, gdzie miałem swoje dokumenty lekarskie czy korzystania z AGD, a to tylko dlatego, że uważa cały czas, że jej się należą alimenty, które dostaję, i większość pieniędzy, które zarabiam. Matka jest po dwóch udarach, ma niedokrwistość złośliwą i krwiaka mózgu, niedocukrzenie. Nie wiem, na ile mogę tłumaczyć to jej chorobami, a ile problemami ze sobą. Podejrzewam, że całe moje życie w konfrontacji z moją matką, gdzie prawdopodobnie jestem niechcianym jej dzieckiem, ma wpływ na mnie obecnie. Obecnie mieszkam z narzeczoną na stancji i nie czuję się szczęśliwy, powróciłem do leczenia padaczki, które sam przerwałem parę lat temu. Czuję się zmęczony psychicznie, jestem przybity, ostatnio mam myśli, jakby było być samemu, nic nie czuć albo umrzeć, nic nie czując oprócz ukojenia. Moją pasją jest muzyka, chodziłem do szkoły muzycznej, ale nigdy nie było mnie stać na własną gitarę. Teraz w związku wydaję jeszcze więcej pieniędzy na swoje leki, życie i wspomagając narzeczoną, która choruje na SM i ma stany depresyjne. Ostatnio czuję się okropnie, moje życie traci sens, tracę czucie jakiejkolwiek radości, nie ruszam się z łóżka, ostatnio nie odczuwam głodu, jedyny mój ruch to do pracy. Ograniczyłem kontakt z moją rodziną, także dochodzi, że ograniczam kontakt z rodziną narzeczonej, która mnie ciepło przyjęła. Dwa dni temu narzeczona nakryła mnie, że przeglądałem zdjęcia nagich kobiet, a kiedyś obiecałem, że to przestanę robić i pójdę na terapię dla dobra związku. Od tamtej pory, tych dwóch dni, czuję się bardzo źle, zawiodłem się na sobie, że złamałem parę obietnic dość istotnych, boję się żyć, boję się każdej kolejnej godziny, ciszy, ale też boję się umierać. Jestem w martwym punkcie, a nie potrafię chodzić na psychoterapię, bo na moje nieszczęście trafiam na młode kobiety, zaczynam się wtedy bardziej wstydzić swoich problemów, a następnie znowu zostaję z tym sam. Miałem leczenie psychiatryczne, na które nie uczęszczam, bo się wstydzę. Boję się, że któregoś dnia będę w takim stanie, że coś sobie zrobię. Boję się życia, ale też boję się umierać. Nie radzę sobie z problemami i potrzebuję pomocy, pomocy, kiedy jestem anonimowy, bo wtedy czuję się bardziej bezpieczny. Co mogę zrobić, by mieć lepsze życie, czuć się lepiej, mieć chęci do życia i cieszyć się choć z małych rzeczy? Czy to już jest anhedonia?
Mam 28 lat od pewnego czasu sporo schudłam (obecnie 57 kg/177 cm), stało się to po tym, jak 8 miesięcy temu urodziłam dziecko - w ostatnim miesiącu ciąży ważyłam 85 kg. W ciąży bardzo przytyłam i nigdy nie chciałabym już wyglądać jak wtedy. Czuję, że odchudzanie wymknęło się spod kontroli. Nie czuję w ogóle głodu. Najbardziej martwi mnie fakt, że partner postawił mi ultimatum odnośnie wagi a naszej dalszej relacji. Tłumaczy to swoją troską o mnie i tym, że się martwi. Odbieram to niestety jako formę szantażu emocjonalnego. Nie bardzo wiem, co robić. Ja czuję się dobrze, nie widzę negatywnych skutków utraty wagi. Ale nie bardzo wiem, co sądzić o takim postawieniu sprawy przez osobę, z którą się spotykam i na której bardzo mi zależy. Niestety ma on wsparcie w mojej mamie, która również uważa, że sprawa diety zaszła za daleko. Co mam robić? Nie bardzo wyobrażam sobie przytyć nawet kilogram, bo w końcu czuję się ze sobą dobrze.
Jak byłam mała, mój tata bardzo dużo pił, bił moją mamę, a ja musiałam na to wszystko patrzeć, do dziś pamiętam to wszystko, jakby to było wczoraj. Nieraz rodzice, jak się zdenerwowali, to mówili mi, że jestem ciapą, do niczego się nie nadaję, rówieśnicy w szkole mnie wyśmiewali, co spowodowało, że zamknęłam się w sobie, miałam nawet myśli samobójcze. Potem w wieku 16 lat poznałam chłopaka, zaczęliśmy chodzić ze sobą, na początku było wszystko dobrze, potem on mnie zdradził, ale ja mu wybaczyłam. Zaczęłam być bardzo podejrzliwa, zaborcza, zazdrosna o wszystkie dziewczyny, dzwoniłam do niego notorycznie, kontrolowałam go bardzo. On cały czas mnie zdradzał, na Facebooku pisał z innymi dziewczynami, że je kocha, a gdy czytałam te wiadomości, wypierał się wszystkiego. Z czasem zaczął mnie bić, poniżać, wyzywać od najgorszych, zabraniał wszystkiego, gdy tylko nawiązywałam kontakt z jakimkolwiek kolegą, mój chłopak myślał, że go zdradzam i wyzywał od najgorszych, chciałam się ciąć. Teraz gdy wreszcie zakochałam się w kimś innym i zerwałam z tamtym chłopakiem, cały czas żyję w lęku. Pytam mojego chłopaka, czy mnie kocha, bo boję się, że mnie zdradza, mam ograniczone zaufanie do niego, boję się, że to zniszczy mój związek. Nawet teraz mam zaniżone poczucie własnej wartości, jestem osobą bardzo nieśmiałą, odizolowaną, mam niewielu przyjaciół, trochę stronię od ludzi, ponieważ boję się, że jeśli zrobię cokolwiek, to zostanę wyśmiana.
Mam problem z 1,5-rocznym synkiem, a dokładniej z jego nocnym snem. Na początku wyjaśnię, że jesteśmy normalną, pełną, kochającą się rodziną, dziecku nic nie brakuje. W domu jest cisza i spokój, nie ma awantur itp. Synek wcześniej sypiał dobrze, nieraz w nocy to nawet 12 godzin. Od ok. miesiąca nasze noce to koszmar. Mały chodzi spać ok. 22-23 i najczęściej muszę go pobujać w wózku. Spokojny sen trwa może 2-3 godz. Później zaczynają się pobudki co 2 godz., przy czym synek się nie wybudza, płacze przez sen, czasami wystarczy, że dam mu wody i smoczek i śpi dalej, no ale po ok. 2 godz. kolejna taka pobudka. Po kilku takich przerywnikach zwykle ok. 4-5 mały płacząc przez sen, wyciąga rączki, więc go zabieram, zaraz się wybudza i chce, żeby z nim chodzić po całym domu. Zwykle po 2-3 godz. zabawy idzie spać i wtedy zasypia już sam i śpi, co dziwne spokojnie i bez żadnych płaczów i problemów do nawet 11, później idzie spać ok. 13 i znowu zasypia sam i śpi spokojnie 3 godz. Pytałam pediatry, co z tym zrobić, to przepisał małemu Hydroxyzynę, niby pomagała, mały zasypiał sam wieczorem, ale po 4 godz. lek już nie działał, po 2 tygodniach stosowania odstawiłam. Inny pediatra zalecił Melisal, stosujemy od tygodnia, ale poprawy nie ma. Próbowałam zlikwidować drzemkę w ciągu dnia, próbowałam też budzić go po ok. godzinie, ale tylko się bardziej złościł, a do wieczora nie mógł wytrzymać. Staramy się trzymać pewnych rytuałów - posiłki, kąpiel itp. Jak sprawdzić, co małemu dolega albo co zrobić? Jakieś badania? I w jakim kierunku, jeśli już?
Terapia DDA skierowana jest do osób, które na skutek dorastania w rodzinie z problemem alkoholizmu, w dorosłym życiu borykają się z przerastającymi je problemami emocjonalnymi i w relacjach międzyludzkich. Nie oznacza to jednak, że terapia DDA jest potrzebna każdemu dorosłemu, którego rodzic był alkoholikiem.
Terapia skoncentrowana na rozwiązaniach (TSR) to nurt terapeutyczny, polegający na dochodzeniu do celu (rozwiązywaniu trudnej sytuacji) poprzez wyszukiwanie i uświadamianie klientowi jego możliwości i mocnych stron. W terapii skoncentrowanej na rozwiązaniach unika się wracania do przeszłości, większość uwagi kierując na teraźniejszość i przyszłość.
Jestem matką młodej kobiety (30 lat), która od jakiegoś czasu zachowuje się, jakby chciała dokonać destrukcji całego otaczającego ją świata. Jej napady złości są zupełnie nieadekwatne do sytuacji, w których ją dopadają. Rani wszystkich słowami, przeklina i rzuca przedmiotami. Zraziła do siebie wszystkich swoich przyjaciół, którzy się od niej odwrócili, potrafi zaatakować również najbliższych, co zawsze zostaje jej wybaczone. Bo poza tymi atakami jest wspaniałą dziewczyną. Najlepsza uczennica w szkole, doceniany pracownik, do niedawna dusza towarzystwa. Gdziekolwiek się pojawiała, zawsze była dostrzegana i zwyczajnie lubiana. Nie rozumiem, co się dzieje z tą dziewczyną. Serce mnie boli, gdy widzę, jak sama siebie niszczy. Nie chce skorzystać z porady psychologa. Nie wiem, jak jej pomóc. Nie ma partnera. Zawsze była dobrą kumpelą, ale chyba za bardzo wymagającą w stosunku do siebie i innych. Chłopcy chyba się jej trochę bali. Może to stąd narasta w niej frustracja. Jak pomóc?
Mam 14 lat. Nie wiem, od czego zacząć, ponieważ to dość długa historia. I myślę, że ciągnie się, od kiedy byłam mała, ale jakoś rok temu to zaczęło dawać się we znaki. A więc, od zawsze byłam dziewczyną górującą dojrzałością nad moimi rówieśnikami, i dobrze sobie zdaję z tego sprawę, zawsze wszystkim pomagałam, jak mogłam, doradzałam, słuchałam, i zawsze każdy mógł na mnie liczyć. Ale nigdy sama nie umiałam sobie poradzić ze swoimi problemami. Nie mogę liczyć na rodziców, ponieważ twierdzą, że jestem młoda, i niemożliwe, żebym miała poważne problemy, wiec lekceważą mnie, a do moich przyjaciół, znajomych nie mam tyle zaufania, żeby im się wyżalać i wszystko mówić, i nawet nie czuję, że mam przyjaciół. Chciałam się zgłosić do psychologa, bo tak dużo chciałabym wyjaśnić, zrozumieć. Ale moi rodzice nie popierają mnie w tym, mówią, żebym zajęła się nauką, a nie pierdołami. Ale przechodząc do rzeczy, od kiedy wróciłam do Hiszpanii, czuję się bezsilna, dużo śpię, nawet za dużo, mało jem, nie mam apetytu na nic praktycznie, mam niechęć do poznawania ludzi, żyję internetem, bo tylko przez internet mam kontakt z moimi znajomymi z Polski. Chociaż też dużo uwagi mi nie poświęcają. Rano, gdy wstaję, czuję się bezsilna i bezradna, i nie mam po prostu najmniejszych chęci do życia. Potrafi mi się zmienić nastrój w ułamku sekundy, raz się śmieję, później płaczę i tak w kółko, co prawda próbuję trzymać emocje w sobie, ale czasami po prostu wybucham. Mam problemy z zaakceptowaniem siebie, nie uważam, że należę do brzydkich, ale mam duże kompleksy co do mojego ciała i wagi. Chociaż dużo nie ważę, bo tylko 49 kg na moje 164 cm. Ale wciąż się sobie nie podobam i nie umiem się wziąć za ćwiczenia, bo jak już w końcu idę ćwiczyć, to po chwili się zniechęcam i idę znów do mojego pokoju. Ostatnio zbyt dużo myślę, bo przez te wakacje dużo się wydarzyło, dużo się zmieniło, ale moja niechęć do czegokolwiek ciągnie się już rok. A wcześniej byłam osobą, która praktycznie cały dzień była na dworze czy gdziekolwiek ze znajomymi, byłam otwarta, dzieliłam się swoimi uczuciami. A teraz sama nie wiem, co czuję i czego chcę. Co powinnam zrobić? Powinnam nalegać na rodziców, żeby mnie zabrali do psychologa? Czy jednak powinnam poczekać, bo to może po prostu przez okres dojrzewania i mi przejdzie? Przepraszam za zawracanie głowy, ale ja już kompletnie nie mam się do kogo zgłosić o pomoc, a wiem i widzę, że coś się ze mną dzieje.
Od około roku odczuwam ciągły smutek, pomimo tego że kiedyś byłam duszą towarzystwa. Zawsze uśmiechnięta, a teraz nie mogę sobie poradzić ze smutkiem, który mnie ogarnia. Nawet nie wiem skąd ten smutek. Odczuwam wstręt do siebie i niechęć do życia. Dosłownie wszystko traci sens i czasami myślę, że śmierć będzie dobrym wyjściem. Nie chcę popełniać samobójstwa... Mam rodzinę, która mnie kocha, ale nie widzę innego wyjścia. Bym chciała zostać w łóżku i z niego nie wychodzić. Nawet zwykłe obowiązki domowe sprawiają mi trudność, przez co zaczynają się kłótnie w domu, i to jeszcze bardziej pcha mnie do tabletek. Wiem, że to moja wina, że są te kłótnie, i mimo tego że chcę coś z tym zrobić, jedyne, co potrafię, to płacz. Pomóżcie mi. Chcę znowu żyć jak kiedyś. Jak mam to zrobić?
Dzieje mi się coś dziwnego i nie wiem, czy to poważne, czy nie. To takie uczucie, jakby serce zaczynało bić wolno, ale bardzo mocno, uczucie jakby puchnięcia w klatce, przechodzące po chwili, zdążyło mi się tak pierwszy raz 3 miesiące temu, potem jeszcze kilka razy, ale było takie jakby delikatniejsze. Wczoraj objawy były najmocniejsze, a dziś cały dzień kłuje mnie pod łopatką. Dodam, że mam niedoczynność tarczycy i przyjmuję Eutyrox 50. Poza tym kiedyś powiedziano mi, że mam nerwicę wegetatywną, bo miałam takie dziwne ataki, właśnie kłucia w klatce, potem dreszcze, blednięcie, uczucie zimna i słabnięcia. Zdarzało mi się to nagle i bardzo często, kilka razy byłam na pogotowiu i podawano mi Hydroksyzynę, ale to wracało, dopóki nie nauczyłam się nad tym panować. Kiedy czułam, że mnie bierze, siadałam i spokojnie oddychałam i przechodziło. Nie miałam tego już od jakiegoś roku, a teraz to, co się dzieje jest dziwne, i lekko się obawiam.
Jestem z mężem już od 17 lat. Mieliśmy wzloty i upadki - jak to w każdym związku, ale ostatnio nie radzę sobie już z narastającymi problemami. Czy jeżeli w weekend mój mąż pije po kilka piw bez względu na porę dnia (także z samego rana), to jest to już jakiś problem? Nagabuje dzieci, czy mają jakieś pieniądze, chcąc pożyczyć (nigdy im żadnej kwoty nie oddaje). Ostatnio też ukradł znajomym piwo z korytarza w mieszkaniu (rzekomo powód - to chciałem się napić piwa). Jest mi niezmiernie wstyd za niego. Jeśli sugeruję, że ma jakiś problem, natychmiast stwierdza, że wymyślam. Notorycznie nie uczestniczy w życiu rodzinnym - śpi całymi dniami lub gra na komputerze. Nie mogę na nim polegać, nie mam w nim wsparcia. Nie wiem, co mam robić.
Jestem z chłopakiem od 2 lat, niedawno odkryłam, że mnie zdradza. Nie z miłości do innych, ale sam nie potrafi powiedzieć, dlaczego to robił. Wiem, że mu na mnie zależy, że wiązał ze mną przyszłość, chciał mieć dzieci, psa, mnie i dom. Nawet planował oświadczyny. Byliśmy w szczęśliwym związku. Dobrze się dogadywaliśmy, nie mieliśmy większych kryzysów, zawsze się wspieraliśmy, myślałam, że mogę mu ufać, że jest ze mną szczery. Nie sprawdzałam go nagminnie i nie wydzwaniałam całe dnie, żeby się upewnić, co robi. Powiedział, że po ślubie po przysiędze przed Bogiem już nigdy by tego nie zrobił. Mówi, że to był tylko impuls, że żałuje tego, co zrobił. I wie, że do końca życia będzie tego żałował. Jestem pewna, że jeśli chodzi o mnie, nie mam sobie nic do zarzucenia, nigdy go nie odtrąciłam i nie odmówiłam zbliżenia. Nie widujemy się codziennie. Ale wydawało mi się, że to tylko wzmacnia nasz związek, a nie odsuwa nas od siebie. Mieszkamy 200 km od siebie. On pochodzi z mojej miejscowości, ale pracuje gdzie indziej. Więc w grę głównie wchodzą weekendy, jeśli ma urlop, to widujemy się nawet przez miesiąc codziennie i w tym czasie też nie ma żadnych kryzysów. Mam 24 lata, a on 27. Czy on jest jeszcze za młody na stały związek? Teraz prosi o wybaczenie. Nie wiem, co robić? Nie wiem, czy on jest w stanie się zmienić. Ciągle słyszę, że skoro zdradził raz, zrobi to kolejny.