Wygrałem walkę z groźnym NOWOTWOREM - ZIARNICĄ, teraz jestem tatą
Paweł miał 19 lat, gdy podczas prześwietlenia klatki piersiowej znaleziono guz o średnicy ponad 20 cm. Zdiagnozowano ziarnicę. Tak zaczęła się jego walka z rakiem. Usunięcie guza, chemia, naświetlania, ciągłe badania...
Silny, wysoki, z mocno rozbudowanymi ramionami, z wyglądu przypomina atletę. Ale w jego twarzy jest sama delikatność, serdeczność, dobroć.Dramat rozegrał się ponad dziesięć lat temu. Paweł Węgrowski przebywał na trzytygodniowym obozie wojskowym. Wszyscy uczestnicy szkolenia zostali poddani rutynowym badaniom. Jednym z nich było prześwietlenie płuc. Wynik badania zaniepokoił lekarza, bo na kliszy zamiast części płuca była widoczna ogromna biała plama.
Prześwietlenie klatki piersiowej ujawniło ziarnicę
– Wynik był na tyle dziwny, że od razu przewieziono mnie do warszawskiego szpitala wojskowego przy ul. Szaserów. Ponieważ nikt mi niczego nie wyjaśnił, nie bardzo wiedziałem, po co tam jadę. Ale w wojsku się nie dyskutuje. Jest rozkaz, trzeba wykonać – mówi Paweł. Przez cztery miesiące Paweł był badany od stóp po czubek głowy. Bronchoskopia, pobieranie szpiku z talerza biodrowego. – Niektóre z badań były bardzo nieprzyjemne, ale trzeba było je znieść. Najgorzej wspominam pobieranie szpiku. Lekarz, który to robił, chyba nie miał zbyt wielkiego doświadczenia, bo czułem się tak, jakby na żywca wyrywano mi kawałek kości – wspomina Paweł. Postawienie diagnozy opóźniało się. Wreszcie lekarze orzekli, że to ziarnica w I stopniu zaawansowania. Paweł został przeniesiony na chirurgię. Tu, podczas ponad sześciogodzinnej operacji chirurdzy starali się usunąć guz, który był niezwykle przerośniętym węzłem chłonnym klatki piersiowej. Niestety nie udało się usunąć go w całości. Dlatego też konieczne było dalsze leczenie – chemio- i radioterapia.
Nie mówiono mi prawdy o nowotworze
Ze szpitala wojskowego Paweł trafił do Centrum Onkologii na warszawskim Ursynowie. Tu było wielu takich jak on. Łyse głowy, widoczny na twarzach ból i beznadzieja w oczach. – Byłem wtedy bardzo młody – podkreśla Paweł. – Prawdę mówiąc, nie zdawałem sobie sprawy z powagi sytuacji, z tego, że mam raka. Ani lekarze, ani rodzice nie mówili mi całej prawdy. Kiedy szedłem na operację, nie wiedziałem, że to z powodu raka. Gdy miałem rozpocząć chemioterapię, powiedziano mi, że to... długotrwałe leczenie dożylne. Dopiero w Centrum Onkologii zdałem sobie sprawę, że mam chorobę nowotworową. Wokoło umierali ludzie. Sąsiad z łóżka obok zjadł śniadanie i nie doczekał obiadu. Każdego dnia, do każdej sali przychodziła śmierć.Paweł milknie, a po chwili nieco zmienionym głosem wyznaje: – Wtedy się załamałem. Zwątpiłem, zastanawiałem się, co ja tu robię, jak to się wszystko skończy. Na szczęście ten stan nie trwał zbyt długo. Nie wiem, czy o powrocie do dobrej formy psychicznej zadecydowało moje pogodne i optymistyczne nastawienie do świata, czy – jak to się mówi – potęga umysłu.Zanim rozpoczął chemioterapię, lekarze zaproponowali mu zdeponowanie nasienia w banku. „Kiedyś będzie pan chciał mieć dzieci, może się wtedy przydać” – tłumaczyli. Zrobił, jak radzili. Przez pół roku w każdy poniedziałek przyjeżdżał do centrum na chemię. – Źle znosiłem to leczenie – przyznaje. – Od poniedziałku do soboty żyłem jakby obok swojego życia, bo prześladowały mnie wymioty. W niedzielę było lepiej, a w poniedziałek wszystko zaczynało się od nowa. Kiedy skończyłem brać chemię, zaczęły się naświetlania. Na szczęście trwały tylko miesiąc.
Żyję normalnie, pokonałem raka
Paweł nie wrócił do wojska. Na czas leczenia dostał rentę wojskową, a na resztę życia kategorię D. Nie przejął się tym, bo służba wojskowa nie była jego marzeniem. Przez całą chorobę przy Pawle trwała Edyta. Nigdy nie zwątpiła, że jej chłopak z tego wyjdzie. Zawsze pogodna, pełna wiary i – jak podkreśla Paweł – wspaniała. – O chorobie nie rozmawialiśmy. Edyta opowiadała mi, co dzieje się poza murami szpitala, co słychać u znajomych. Nigdy w nią nie zwątpiłem, ale nie snuliśmy też żadnych wielkich planów. Czekaliśmy, może nawet nieco nieświadomie, co przyniesie los – przyznaje Paweł. Kolejne lata mijały bardzo szybko. Paweł wracał do sił po bardzo trudnym leczeniu. Kiedy po 6 latach od zakończenia kuracji wyniki badań kontrolnych były dobre, lekarz powiedział, że największe zagrożenie minęło.– Wiem, że najgorsze mam za sobą, ale wiem także, że nie mogę czuć się całkowicie bezpieczny. Tak jest ze wszystkimi ludźmi, których dosięgnie choroba nowotworowa. Mój nowotwór też może powrócić, ale staram się o tym nie myśleć. Regularnie zgłaszam się na badania kontrolne i próbuję normalnie żyć, pracować i cieszyć się rodziną – mówi Paweł.Paweł nie rozpamiętuje swojej choroby. – Było, minęło. Moje myśli zaprząta teraz pewna mała osóbka, dla której wybraliśmy imię Zosia – opowiada. Starania o jej przyjście na świat trwały dwa lata. Nie obyło się bez specjalistycznych badań, które miały potwierdzić lub wykluczyć trudności z zajściem w ciążę. Ale wreszcie się udało. Natura wzięła górę. W czerwcu tego roku panna Zosia skończy rok. Jej mama Edyta zdecydowała, że to doskonała okazja, by w pierwsze urodziny córeczki jej rodzice wzięli ślub. Tak też będzie.– Zosia jest przecudna – mówi dumnie jej tata. – Zawsze pogodna, uśmiechnięta, ciekawa. Śliczna. Edyta jest niezwykłą mamą. Z podziwem patrzę, jak zajmuje się naszą córką. To cudowna osoba, wyrozumiała, zawsze chętna do pomocy. Wiele razy w trudnych sytuacjach była mi bardzo pomocna. Wiele jej zawdzięczam i staram się o tym zawsze pamiętać – mówi Paweł. – A co będzie? Zobaczymy. Chciałbym mieć dużą rodzinę i cieszyć się każdym dniem. Nie uważam, aby choroba zaciążyła na moim życiu, na postrzeganiu świata czy rozumieniu ludzi. W czasie terapii nie zawiodłem się na najbliższych ani na znajomych. Przyjaciele byli przy mnie i nadal są. Nie wracam do czasu choroby i tak jest dobrze. Lepiej patrzeć w przyszłość niż oglądać się za siebie.
miesięcznik "Zdrowie"