Pobieranie szpiku - Anna Czerwińska znana polska himalaistka została dawcą szpiku
Anna Czerwińska – znana polska himalaistka – oddała szpik dla dziewczyny chorej na przewlekłą białaczkę szpikową. Na to, by zostać dawcą szpiku, czekała kilka lat. Jak w jej przypadku przebiegał proces rejestracji i pobierania szpiku?
Na tę chwilę czekała od 2001 r., kiedy zdecydowała, że chce podarować komuś szpik. Pierwsze podejście skończyło się niepowodzeniem. W jednej z fundacji usłyszała, że jest za stara, bo ma 52 lata, ale nie zrezygnowała. Zgłosiła się do Fundacji Przeciwko Leukemii. Po badaniach wpisano ją do rejestru dawców szpiku. – Nawet przez chwilę nie zastanawiałam się, czy powinnam to zrobić – wyznaje. – To było oczywiste. Przecież oddaję krew, więc mogę też oddać szpik. Przed każdą wyprawą w góry Anna telefonowała do fundacji, pytając, czy ktoś nie potrzebuje jej szpiku. Nie chciała, by wezwanie nadeszło wtedy, gdy będzie daleko, w miejscu, z którego niełatwo szybko wrócić. – Byłoby mi zwyczajnie głupio, gdybym nie mogła dotrzeć do kliniki we właściwym czasie. Kiedyś podczas jednej z rozmów z docentem Leszkiem Kaucem usłyszałam pytanie: „A co zrobisz, jeśli pobranie będzie konieczne tuż przed wyprawą?”. Odpowiedziałam bez wahania: „Nie pojadę”.
Pobranie szpiku: zostałam wybrana!
Był październik 2006 r. Anna trenowała przed wyprawą na Kanczendzongę (8586 m n.p.m.). Była właśnie pod szczytem Szrenicy. Zmagała się z marznącym śniegiem i silnym wiatrem, kiedy zadzwonił telefon. Usłyszała: „Jesteś potrzebna, pobranie szpiku odbędzie się za miesiąc”. Niestety, czas mijał, a termin zabiegu wciąż przesuwano. Osoba, która miała być biorcą, wciąż była za słaba, by można było przeprowadzić przeszczep szpiku. Odwołano też wyprawę na Kanczendzongę. Anna była niemal załamana. Ale wreszcie przyszła radosna wiadomość: na czerwiec 2007 r. zaplanowano wyprawę na K2, którą miała poprowadzić. Rzuciła się w wir przygotowań. I właśnie wtedy nadeszło długo oczekiwane wezwanie z fundacji. – Siedziałam w domu z grupą przyjaciół – mówi Anna. – Wspominaliśmy jakieś wyprawy i rozmawialiśmy o K2. Piliśmy czerwone wino. Nagle zadzwonił telefon. W słuchawce dobrze znany głos: „Pobranie szpiku wyznaczono na 11 maja”. Nie pamiętam, co wtedy czułam. Gdy skończyłam rozmowę, przyjaciele zapytali, czy coś się stało. Odpowiedziałam: „Nic, najpierw oddam szpik dla chorego na białaczkę, potem ruszę do Nepalu”.
Pobranie szpiku: znamienna data
Annie nie dawała spokoju tylko data 11 maja. – Czułam, że jest dla mnie bardzo ważna – wyjaśnia. – Zastanawiałam się dlaczego, co ona oznacza. Wreszcie uświadomiłam sobie, że przed 15 laty, właśnie 11 maja, w górach zaginęła Wanda Rutkiewicz. Poszło jak z płatka – Do bydgoskiego szpitala im. Jurasza, a dokładnie do Kliniki Pediatrii, Hematologii i Onkologii, którą prowadzi prof. Mariusz Wysocki, jeździłam trzy razy. Dwa, by oddać krew, którą miano mi przetoczyć po pobraniu szpiku, i raz na główny zabieg – mówi Anna. To nie była żadna trudność. Byłam gotowa zrobić wszystko, nawet całą noc stać na jednej nodze pod szpitalem, byle doszło do pobrania. Moje zniecierpliwienie wynikało chyba z cech charakteru. Jestem typem ratownika. Bez zastanowienia skoczę do wody, jeśli ktoś będzie tonął, nie zawaham się wejść na drzewo po przerażonego miauczącego kota. To odruch. Ktoś potrzebuje pomocy i trzeba jej udzielić. Nauczyły mnie tego góry, które nie tolerują drobnego cwaniactwa, w których przede wszystkim liczy się rzetelność i właściwe ocenianie sytuacji. Nawet przez chwilę nie pomyślałam, że mogę się wycofać. Niepokoiła mnie tylko jedna sprawa. W trakcie wielu wypraw w bardzo wysokie góry mój mózg wielokrotnie był niedotleniony. Zastanawiałam się więc, jak organizm zniesie całkowite znieczulenie. Ale po dotarciu na salę operacyjną wszystkie obawy zniknęły. Docent Jan Styczyński, który miał pobierać szpik, wszystko dokładnie mi wyjaśnił. Nie wiem, kiedy zasnęłam. Później żartowaliśmy, że nawet nie zdążyłam rozejrzeć się po sali operacyjnej.
Po zabiegu pobrania szpiku
Zabieg nie był długi – trwał nieco ponad godzinę. Gdy Anna wybudziła się z narkozy, nie odczuwała nic specjalnego – no może niewielkie osłabienie i zawroty głowy. Bardziej przeszkadzała jej rurka od kroplówki i związane z tym uwięzienie w łóżku niż jakiekolwiek dolegliwości po samym pobraniu szpiku. Nie utrudniło jej to jednak wysłania dziesiątków SMS-ów do znajomych, którzy niecierpliwie czekali na wiadomości od niej. – Gdy skończyła się kroplówka z krwią, którą pobrano mi przed zabiegiem, wreszcie uwolniłam się z łóżka – wspomina. – W końcu mogłam się napić dobrej herbaty i zjeść przygotowaną wcześniej kanapkę. Poczułam się doskonale. A czy coś mnie bolało? Minimalnie. Znacznie boleśniejsze są upadki w górach, nie mówiąc już o bólu, gdy się oberwie spadającymi kamieniami. Mogę powiedzieć tylko tyle – pojawia się niewielki ból krzyża przy zmianie pozycji. Anna wyszła ze szpitala już po trzech dniach. Od razu wpadła w wir codziennych obowiązków. Audycje w telewizji, przygotowania do wyprawy, rozmowy, ustalenia, zakupy prowiantu dla członków wyprawy. Sama się dziwiła, że oddanie szpiku nie przeszkodziło jej w tych wszystkich wcześniej zaplanowanych zajęciach. – Miałam jeden kryzysowy dzień, kiedy nie czułam się najlepiej – przyznaje. – Ale po dobrej kolacji i solidnie przespanej nocy wszystko minęło, jak ręką odjął. Teraz całkowicie pochłaniają mnie przygotowania do wyprawy. Oczywiście myślę o tym, co się niedawno wydarzyło, co przeżyłam, ale w żaden sposób nie ogranicza to mojego obecnego życia. Jedno, na czym bardzo mi zależy, to, by cała operacja nie poszła na marne. I tu wcale nie chodzi o mnie. Byłabym szczęśliwa, gdyby mój biorca szybko odzyskał siły i zdrowie.
Jeśli chcesz być dawcą szpiku, przemyśl to
– Zanim ktoś zgłosi się do banku dawców, powinien dokładnie przemyśleć swoją decyzję – mówi Anna. – Chęć zostania dawcą nie może być tylko odruchem chwili. Nie wolno nam działać też z litości. Ja czekałam kilka lat, aż komputer wybrał mnie na dawcę. I chociaż zdawałam sobie sprawę że może być zagrożone moje wymarzone wejście na K2, nie zmieniłam zdania. Niestety, nie wszyscy mają dość determinacji, żeby dotrzymać umowy o oddaniu szpiku. Anna przekonała się o tym podczas pobytu w szpitalu w Bydgoszczy. – Ludzie w ostatniej chwili rezygnują i tym samym często skazują chorego na wielkie cierpienie, utratę nadziei, a może nawet śmierć. Tak nie można – mówi z pasją.
miesięcznik "Zdrowie"