#OnkoHero. Krysia: Powiedziano nam, że boją się takiego pacjenta “dotykać”

2022-02-18 11:19

Pan Andrzej jest już na emeryturze. Z żoną Krysią wspólnie wychowuje niepełnosprawnego syna. Niedawno usłyszał diagnozę: nowotwór jelita grubego. Pani Krysia, która zmaga się z depresją bardzo wspiera męża. Pomimo wielkiego cierpienia, którego doświadczyło każde z nich są zgranym zespołem, kochającą się rodziną.

pani Krysia i Andrzej Kamińscy
Autor: Archiwum prywatne

Z panem Andrzejem Kamińskim i jego żoną Krysią rozmawia red. Marcelina Dzięciołowska.

Czy przed rozpoznaniem nowotworu był Pan osobą zupełnie zdrową?

Pan Andrzej: Nie do końca, mam cukrzycę i nadciśnienie. Poza tym nic mi nie dolegało i nie było żadnych problemów, nie było żadnych dolegliwości bólowych w żołądku, ani kłopotów z wypróżnianiem. 

Kiedy zaczęło dziać się coś niepokojącego?

Pan Andrzej: Kilka lat temu zacząłem tracić przytomność, parę razy wylądowałem w szpitalu, ale nie znaleziono wtedy przyczyny. Będąc na wakacjach w Gdyni ponownie straciłem przytomność i trafiłem do szpitala, gdzie stwierdzono, że powodem była cukrzyca. Później przez jakiś czas był spokój do czasu, gdy znowu straciłem przytomność.

Co się wtedy wydarzyło?

Pan Andrzej: Żona zmobilizowała mnie, abym poszedł do lekarza i tak zrobiłem. Zlecono mi wykonanie badania krwi.

Gastroskopia

Jakie były wyniki tego badania?

Pan Andrzej: Wyszło, że mam tragicznie obniżony poziom hemoglobiny i żelaza. Ponieważ to trwało już jakiś czas nie odczuwałem żadnych dolegliwości w związku z ubytkiem żelaza, ponieważ organizm zdążył się już do tego przyzwyczaić. Później zrobiliśmy dalsze badania, lekarz zlecił także badanie na krew utajoną w kale i okazało się, że jest obecna. Badanie per rectum również wskazywało na krwawienia, ale z początku podejrzewaliśmy, że to z powodu hemoroidów i nie przywiązywałem szczególnie uwagi do tego. 

Różne dolegliwości współistniejące opóźniły proces diagnostyczny w Pana przypadku, prawda?

Pan Andrzej: Tak, wcześniej nie miałem wykonywanych wnikliwych badań morfologicznych, dopiero w ubiegłym roku lekarz zlecił rozszerzoną morfologię, gdzie poziom hemoglobiny i żelaza był katastrofalny. Wcześniej badania w 2019 r. nie wskazywały na nic niepokojącego. Lekarz w trakcie badania per rectum także nie zaobserwował żadnych zmian, ale na żądanie mojej żony zlecił kolonoskopię i gastroskopię rzucając podejrzenie, że to może być coś nowotworowego. 

Te badania potwierdziły obecność guza?

Pan Andrzej: Tak. 

Pani Krysia: Dodam, że mąż w marcu 2019 r. robił badania w związku z cukrzycą. Tak, jak wspomniał - dwa i pół roku później zasłabł w trakcie jedzenia. Z początku pomyślałam, że zbyt szybko jadł. Nie podjęliśmy wówczas żadnych działań, bo to była chwilowa utrata przytomności. Niestety ta sytuacja powtórzyła się i wtedy zdecydowałam, że musimy iść do lekarza. Trafiliśmy na nieznanego nam dotąd lekarza, który zlecił mnóstwo badań i wtedy właśnie otrzymaliśmy wynik badania poziomu hemoglobiny równy 7,6, gdzie norma wynosi minimum 12 u mężczyzny, mocznik był o 100 proc. wyższy niż powinien być, inne wyniki badań też nie były dobre. Z uwagi na wysoki mocznik udaliśmy się do nefrologa, który zwrócił uwagę na hemoglobinę, która wskazywała na potężny krwotok wewnętrzny, który groził natychmiastową śmiercią. 

Co było dalej?

Pani Krysia: Poszliśmy do naszego lekarza rodzinnego, który powiedział to samo, powtórzyliśmy badania, które wykazały krew utajoną w kale. 

Jak Pani zareagowała?

Pani Krysia: Bardzo się zdenerwowałam, bo wiedziałam, jaka jest sytuacja w szpitalach, że są przepełnione. Nie mogliśmy znaleźć miejsca w szpitalu. Zadzwoniliśmy do jednego z prywatnych szpitali z nadzieją, że może przetoczą mężowi krew, ale nam odmówiono i powiedziano, że boją się takich pacjentów “dotykać” w obawie, że pacjent umrze. Zadzwoniłam do kolejnego prywatnego szpitala w Warszawie i ordynator przyjął męża na oddział, było tylko jedno miejsce wolne w pokoju jednoosobowym. Uregulowaliśmy należności, wypełniliśmy dokumenty i zlecono wykonanie testu w kierunku COVID-19, na którego wynik musieliśmy czekać aż 5 godzin. 

Pani mąż mógł w tym czasie umrzeć.

Pani Krysia: Tak, pomimo że pokój był jednoosobowy musieliśmy czekać. Po pięciu godzinach otrzymaliśmy wynik testu, który był negatywny. Mężowi przetoczono dwie jednostki krwi, później wykonano gastroskopię i kolonoskopię, gdzie właśnie wyszło, że coś jest nowotwór na jelicie grubym. Tak trafiliśmy do Europejskiego Centrum Zdrowia w Otwocku.

Czy wcześniej słyszała Pani o szpitalu w Otwocku?

Pani Krysia: Tak, ale okazało się, że znałam wiele negatywnych opinii o innym szpitalu z Otwocka. Obiecałam sobie, że nigdy nie poślę tam męża, bo jest dla mnie zbyt ważną osobą. W trakcie poszukiwań okazało się, że oprócz owianego złą sławą szpitala jest jeszcze jeden - Europejskie Centrum Zdrowia. 

Jak potoczyły się wydarzenia, gdy udali się Państwo do ECZ w Otwocku?

Pani Krysia: Z kartą DiLO, którą już na szczęście mieliśmy trafiliśmy do doktora Nasera Diba. Wynik biopsji potwierdził obecność nowotworu. Lekarz uznał, że konieczna jest pilna operacja. Jeszcze tego samego dnia otrzymaliśmy informację, że jest miejsce dla mojego męża. 

Jak wyglądały chwile w szpitalu?

Pani Krysia: W ECZ w Otwocku pracują ludzie z dobrym sercem, oni dali nam nadzieję, dzięki nim wierzyliśmy, że wszystko będzie dobrze, to było dla nas szalenie ważne i budujące. Finalnie doktor Dib przeprowadził operację i wszystko się udało. 

A po operacji?

Pani Krysia: Po zabiegu zlecono mężowi tomografię komputerową, aby zobaczyć jak to wszystko się zrosło po operacji. Operacja została przeprowadzona bez zarzutu, doktor wyciął tyle, ile było potrzeba, nie ma żadnych przerzutów, ale okazało się, że na pęcherzu jest jakiś naciek.Z nową kartą DiLO dostaliśmy skierowanie do doktora Omara Tayary, kolejny wspaniały człowiek. Dodam, że w szpitalu w Otwocku każdy pracownik, od pani salowej po lekarza jest po prostu dobrym człowiekiem. Zetknęliśmy się tam z innym światem - takim, jak powinien wyglądać wszędzie. 

Czy wiadomo już coś więcej na temat nacieku na pęcherzu? 

Pani Krysia: Jeszcze czekamy. Mąż będzie miał wprowadzoną do pęcherza specjalną kamerę, za pomocą której prawdopodobnie będzie można potwierdzić lub wykluczyć kolejny nowotwór. Chciałabym uczulić każdego, żeby się badał. Tak jak mąż wspomniał wcześniej, choruje na cukrzycę i nadciśnienie, ale absolutnie nic mu nie dolegało wcześniej. Był można powiedzieć, że był okazem zdrowia. Gdy nagle stracił przy obiedzie przytomność naprawdę byliśmy zdziwieni, nie podejrzewaliśmy, że to może być tak poważna sprawa. Cały czas nasze myśli krążyły wokół cukrzycy. 

Pokonali już Państwo jednego przeciwnika. Teraz czekają Państwo na kolejną diagnozę.

Pani Krysia: Tak, czekamy na badanie, w trakcie którego zostanie wykonana biopsja zmiany znajdującej się w pęcherzu. 

Są Państwo dobrej myśli? 

Pani Krysia: Strach jest najgorszy, ja się niczego nie boję. Mam w sobie dużo wiary i wiem, że mój mąż wydrowieje, dzięki temu on sam też w to wierzy. Musi być zdrowy i nie ma dyskusji. My wspólnie wychowujemy niepełnosprawnego syna, który bardzo nas kocha i nie może być inaczej, musi się udać. 

Pan Andrzej z synem
Autor: Archiwum prywatne Pan Andrzej z synem

Wiadomo już czy konieczna będzie chemioterapia?

Pani Krysia: Nie chcemy chemioterapii, mamy nadzieję, że nie będzie to konieczne. 

Jaka była Pani pierwsza reakcja na diagnozę? Miała Pani moment załamania?

Pani Krysia: Miałam, i to okropny. Na początku w to nie wierzyłam. Okropnie się bałam. Z naszym synem Krzysiem, który jest już dorosły całe życie jeździliśmy po lekarzach, więc znam realia panujące w szpitalach. 

Towarzyszyła Pani mężowi w wizytach u lekarzy?

Pani Krysia: Na wszystkie wizyty chodziłam razem z mężem, bo on jest raczej pogodny i na wszystko by się zgodził, za to ja mam ostrzejszy charakter i potrafię walczyć o swoje. Byłam dzięki temu spokojniejsza. Jestem po ciężkiej depresji, biorę leki antydepresyjne i to mnie trzyma. 

Co spowodowało, że zaczęli Państwo wierzyć, że się uda?

Pani Krysia: Kiedy odstawiłam męża do szpitala, to gdy Krzyś zasypiał wieczorem, ja płakałam. Trafiliśmy jednak do doktora Diba, do pani Małgosi z Otwocka i odzyskaliśmy wiarę -  wiedzieliśmy, że jesteśmy w dobrych rękach. 

Jak Pan czuł się z pierwszą diagnozą? 

Pan Andrzej: Najpierw byłem zdziwiony i zastanawiałem się, dlaczego akurat mnie to spotkało. Zacząłem dużo czytać o raku jelita grubego i okazało się, że jest to jeden z najczęściej występujących nowotworów. Bałem się szpitali, nigdy tam nie leżałem. Bałem się też operacji, nie wiedziałem co będzie dalej. Na szczęście mam wsparcie żony i osób pracujących w ECZ w Otwocku. Wszyscy tam znają swój fach i wykonują swoją pracę najlepiej, jak potrafią. 

Jak Krzyś zareagował na pana chorobę?

Pan Andrzej: Był bardzo smutny, kiedy się o tym dowiedział. Na początku atmosfera w naszym domu była dość napięta, ale wszystko na szczęście wróciło do normy. 

Na szczęście macie Państwo siebie nawzajem. Oby pozytywne nastawienie Was nie opuszczało. 

Pani Krysia: Nie poddamy się. Kochamy się, jesteśmy przyjaciółmi i nie wyobrażamy sobie życia bez siebie nawzajem. Kiedy spotykamy ludzi bezinteresownych, to nam serce rośnie, bo wiemy, że dobro wraca. Pomożemy każdemu, kto nam pomógł. 

Czekamy na dobre wieści po biopsji pęcherza. Dziękuję za rozmowę.

Państwo Kamińscy z synem
Autor: Archiwum prywatne Państwo Kamińscy z synem

Czytaj też: 

O autorze
Marcelina Dzięciołowska
Marcelina Dzięciołowska
Redaktorka od lat związana z branżą medyczną. Specjalizuje się w tematyce zdrowia i aktywnego stylu życia. Prywatne zamiłowanie do psychologii inspiruje ją do podejmowania trudnych tematów w tej dziedzinie. Autorka cyklu wywiadów z zakresu psychoonkologii, którego celem jest budowanie świadomości oraz przełamywanie stereotypów na temat choroby nowotworowej. Wierzy, że odpowiednie nastawienie psychiczne jest w stanie zdziałać cuda, dlatego propaguje profesjonalną wiedzę, w oparciu o konsultacje ze specjalistami.