#OnkoHero. Marek o raku prostaty: Mając 63 lata wiedziałem, że to się skończy pieluchami, że to koniec ze współżyciem
Pan Marek od 1981 r. pracował w Polskich Liniach Oceanicznych. W tym czasie jako młody człowiek zwiedził cały świat. W późniejszych latach rozpoczął pracę jako oficer elektroautomatyk na statkach pływających w Singapurze, gdzie przepracował przez 24 lata. Łącznie spędził 37 lat na morzu.
Po ukończeniu 65. lat postanowił zakończyć pracę na morzu. Przyznaje, że na lądzie czas płynie zupełnie inaczej, jest osobą aktywną, mieszka z żoną w domku jednorodzinnym pod lasem, w okresie letnim kilka miesięcy spędza w swoim apartamencie nad morzem. Pan Marek ma dwie wnuczki, z którymi dzieli każdą możliwą chwilę. Gdy usłyszał diagnozę: nowotwór prostaty, jego świat wywrócił się do góry nogami.
Z Panem Markiem Kozińskim o nowotworze prostaty rozmawia red. Marcelina Dzięciołowska.
Pana przygody robią wrażenie! W Pana zawodzie należy wykonywać cyklicznie szereg badań, prawda?
Tak, co roku należy wykonywać Świadectwo Zdrowia w ramach przedłużenia dyplomu.
Jakie badania są niezbędne?
Wszystkie możliwe. Jednak w przypadku nowotworu to się nie sprawdziło, bo nowotwór może się rozwinąć na kilka miesięcy po uzyskaniu Świadectwa Zdrowia. Trzeba na własną rękę takich rzeczy pilnować.
Czy przez cały czas, gdy wymagano od Pana zaświadczeń potwierdzających zdolność do pracy, nigdy nie było żadnych niepokojących wyników?
Absolutnie nie, zawsze byłem okazem zdrowia, moje wyniki były wzorowe. W roku, w którym znalazł się nowotwór miałem stuprocentowe Świadectwo Zdrowia, czyli w pracy by to nie przeszkodziło. Zdrowie mi dopisywało, a nowotwór został wykryty przez nadgorliwość.
Jak to?
Miałem dwumiesięczny urlop i postanowiłem ten czas przeznaczyć na “bieganie” po lekarzach. Kiedy wypraszano mnie drzwiami, ja wracałem oknem. Zrobiłem także koronarografię, wtedy leżałem kilka dni w szpitalu. Miałem także badania ciśnienia, EKG wysiłkowe - wszystko wyszło dobrze. Żadne z badań wykonywanych w ramach Świadectwa Zdrowia nie wskazywało na to, że mogę mieć raka.
Czyli raka wykryto u Pana w ramach badań profilaktycznych. Nie pojawiły się żadne niepokojące objawy?
Nie było żadnych objawów. Dzięki mojej zawziętości wykryto go wcześnie. W innym przypadku mogłoby dojść do przedostania się komórek nowotworowych do obiegu krwi lub przerzutów i byłoby jeszcze gorzej. A gdyby dostał się do szpiku, to rokowania są bezwzględnie złe.
Co było dalej?
Będąc w Polsce udałem się do bardzo cenionego chirurga onkologa, gdzie USG pokazało, że prostata jest powiększona, czyli miałem lekki stan zapalny. Otrzymałem odpowiednie leki i wyleciałem do Rijeki na miesiąc, prowadziłem spokojny tryb życia, brałem leki, lekka praca bez odrobiny alkoholu w tym czasie.
Co się wydarzyło, gdy Pan wrócił?
Po miesiącu brania leków wróciłem do Szczecina. Poszedłem do lekarza, który wtedy wykrył grudkę. Lekarz stwierdził, że dzieje się coś bardzo poważnego, czas naglił żeby jak najszybciej zrobić badania. Dostałem skierowanie na MRA, termin oczekiwania wynosił około pół roku.
Jaki był rezultat tego badania?
Wynik wykazał duże prawdopodobieństwo wystąpienia nowotworu. Wówczas wróciłem z tym wynikiem do mojego lekarza, który wtedy złapał się za głowę - rak był już w rozwoju. Chcąc to potwierdzić, zlecono mi jeszcze biopsję, na którą musiałem poczekać dwa miesiące. Wynik otrzymałem w styczniu 2018 r., jedna ze stron prostaty była zupełnie “czysta”, natomiast na drugiej było widać 20 proc. rozwijającego się nowotworu.
Jaka była Pana reakcja na tę diagnozę?
Załamałem się. Pamiętam, że wtedy młody rezydent mnie pocieszał i zapewniał, że to wszystko da się leczyć.
Co Pana najbardziej martwiło w tej trudnej sytuacji?
Że prostatę będzie trzeba wyciąć. Mając 63 lata wiedziałem, że to się skończy pieluchami, że to będzie koniec ze współżyciem, świat się po prostu zawali… Dostałem skierowanie do szpitala na wycięcie.
Na szczęście ten rezydent, z którym rozmawiałem podał mi adres szpitala, w którym zajmą się leczeniem mojego nowotworu oraz zapewnił, że tak inwazyjna operacja nie będzie konieczna. Nie było to jednak leczenie refundowane.
Rozumiem, że Pan się nie zgodził na wycięcie prostaty?
Oczywiście, że nie! To byłaby najgorsza rzecz, jaką mógłbym zrobić. Nie zgodziłem się na wycięcie prostaty, nie wyobrażałem sobie, że nie będę aktywny seksualnie. Byłem osobą niezmiernie aktywną, oficerem w Singapurze, nie mieściło mi się w głowie takie rozwiązanie!
Co Pan zrobił?
Zadzwoniłem do Europejskiego Centrum Zdrowia w Otwocku i powiedziałem, że muszę jeszcze polecieć do pracy na kilka miesięcy, ale miałem już wszystkie niezbędne wyniki badań potwierdzające obecność nowotworu, dostałem odpowiedni zastrzyk - była to tzw. kastracja hormonalna, która wstrzymuje całkowicie rozwój choroby, więc poleciałem.
Krążył Pan pomiędzy pracą a chorobą.
Tak. Po powrocie do domu miałem już wyznaczony termin pobytu w szpitalu, więc wsiadłem w pociąg i udałem się na miejsce. Kiedy dojechałem, przydzielono mi osobny pokój, rozpakowałem swoje rzeczy, odpocząłem, a następnie odwiedziło mnie wielu lekarzy różnych specjalizacji, także anestezjolog. Wykonano mi również niezbędne badania, od których zależało, czy nadaję się do zabiegu HIFU (nowoczesna metoda leczenia o niewielkiej inwazyjności - przyp. redakcji).
Rozumiem, że nie było żadnych przeciwwskazań do HIFU? Kiedy odbył się zabieg?
Nie było. W drugiej dobie pobytu byłem już gotowy do zabiegu, poddano mnie całkowitej narkozie. Zabieg trwał 2-3 godziny, obudziłem się następnego ranka na swoim łóżku. Obok mnie leżał Pan, który też był po zabiegu HIFU.
Z racji tego, że nie pamiętałem niczego od zeszłego południa, to zapytałem, czy nie wygadywałem jakichś dziwnych rzeczy związanych z pracą, na przykład tego, że byłem w Iraku, bo przez kolejne pięć lat nie powinienem zdradzać szczegółów z tym związanych.
Konsylium lekarzy oceniło, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i usłyszałem, że mogę wracać do domu.
Ulżyło Panu?
Zdecydowanie tak, zwłaszcza że gdybym zgodził się na operację, którą mi zaproponowano, czyli wycięcie prostaty, to czekałaby mnie także chemioterapia. HIFU wyklucza chemioterapię, jest to leczenie ultradźwiękami i umożliwia w ten sposób pozbycie się raka.
Gruczoł krokowy nie ucierpiał na tym w żaden sposób?
W żaden. Nie mam żadnego śladu po tym zabiegu. Wszystkie naturalne funkcje, jak na przykład oddawanie moczu zostały przywrócone po ok. 24 godzinach, bezpośrednio po zabiegu miałem założony cewnik.
Otrzymał Pan jakieś szczególne zalecenia po zabiegu?
Przepisano mi też leki i zalecono, żebym za pół roku wykonał badania kontrolne, głównie MR. Zostałem poproszony o niewykonywanie ciężkich czynności przez jakieś dwa miesiące. Ja nie mogłem tyle czekać i po miesiącu wyleciałem do pracy. W Singapurze nikt nie wiedział o moich zdrowotnych przebojach.
Jakie były wyniki badań po 6 miesiącach?
Pojechałem do Otwocka jako pacjent komercyjny. PSA wynosiło chyba 0,7, a więc tyle co nic. Wykonano mi USG prostaty i inne niezbędne badania, których wyniki okazały się być doskonałe. Z tymi wynikami udałem się też do swojego lekarza w Szczecinie, który powiedział jednoznacznie, że szans na powrót nowotworu nie ma. Kolejne badania miałem wykonywać kontrolnie co rok.
Od tamtego czasu minęło kilka lat. Czy do tej pory wyniki badań kontrolnych były w porządku?
Tak, jak najbardziej. PSA nadal wynosiło 0,7, reszta wyników też w normie. Kilka dni temu byłem na USG prostaty, również wszystko jest dobrze.
Jak wyglądało Pana życie po zabiegu?
Przez pierwszy rok od HIFU miałem ogromny problem z erekcją, właściwie jej nie było. Było z tym bardzo słabo, więc poprosiłem lekarza o wsparcie i otrzymałem receptę na lek na erekcję.
Czy żona o tym wiedziała?
Oczywiście, że nie. Nie było czym się chwalić. Ważne, że była zadowolona z efektów. Teraz już absolutnie nie muszę ich brać, erekcja występuje w sposób naturalny i funkcje najważniejsze są zachowane.
Chciałabym poruszyć jeszcze temat emocji. Proszę opowiedzieć, jak się Pan czuł w trakcie zmagań z chorobą? Co pomogło Panu przejść przez ten proces?
Na początku się wściekłem, była pełna załamka. Przede wszystkim bałem się, że to będzie koniec mojego życia seksualnego, koniec z normalnym siusianiem, noszenie pieluch. Ja tego wszystkiego nie dopuszczałem do swoich myśli, nie dopuszczałem też, że w ogóle mógłbym przestać pracować. Podjąłem decyzję wylotu i zostałem sam.
Utrzymywał Pan wtedy kontakty z rodziną?
Miałem tylko kontakt telefoniczny z rodziną, która mnie wspierała, ale na statku byłem z tym zupełnie sam, można powiedzieć, że byłem w odosobnieniu przez okres trzech miesięcy. Nie było żadnego odwrotu, nie miałem gdzie pójść, nie było także mowy o uzyskaniu opieki medycznej tam na miejscu, bo w krajach arabskich medycyna jest na innym poziomie. Gdyby dodatkowo ktokolwiek z pracy dowiedział się, że jestem chory, to od razu odesłano by mnie do domu. Byłem z tym sam, ale broniłem się.
Co było dalej?
W pracy nie widział, że jest coś nie tak, pracę miałem lekką i wykonywałem ją każdego dnia. Po powrocie domu była wokół mnie ogromna burza. W pewnym momencie nie wierzyłem, że ta diagnoza jest w ogóle prawdziwa, mając wcześniejszy wynik PSA, który wynosił 6,00 poszedłem na ponowne badanie, które wykazało PSA równe 8,00. Po okresie miesiąca PSA cały czas wzrastało. Czułem, że decyzja o tym, żeby wyjechać była słuszna, bo szargały mną ogromne nerwy, co mogłoby niestety negatywnie wpłynąć na relacje rodzinne. Żona starała się mi pomóc, udało jej się porozmawiać z osobami, które przeszły resekcję prostaty.
Czego się dowiedziała Pana żona?
Że to coś okropnego, po prostu piekło i że gdyby wiedzieli, że istnieje w Polsce ratunek w postaci HIFU, to nie zastanawialiby się nad tym, aby sprzedać auto czy się zapożyczyć, byle tylko nie przechodzić przez to, przez co musieli przejść.
Jak wynika z tego, co udało mi się a stronach klinik wykonujących zabiegi HIFU, usługa taka to koszt rzędu 25 tys. w górę. Z jednej strony to wspaniała wiadomość, że istnieje inna możliwość niż inwazyjna operacja, z drugiej jednak nie każdy może sobie na taki zabieg pozwolić.
Osoby, z którymi rozmawiałem i które wiedzą o tym, że istnieje możliwość przeprowadzenia zabiegu HIFU bez wahania zadeklarowały, że wolałyby sprzedać majątek niż się męczyć. I ja to doskonale rozumiem. W takich sytuacjach drogie auta i luksusy nie są ważne, bo zdrowie to rzecz, która cieszy najbardziej - wiem to po sobie.
Wcześniej wspomniał Pan, że zawsze był osobą aktywną, pełną sił i chęci do życia. Proszę powiedzieć, jak wygląda życie po raku w Pana przypadku?
Kilka tygodni po zabiegu czułem się już na tyle dobrze, że nie wracałem myślami do choroby. Wyleciałem przecież wtedy do pracy. Temat raka po prostu zniknął. Na co dzień uprawiam wiele sportów.
Jakie sporty Pan uprawia?
Nordic walking, pływanie, czynny sport - lekka sztanga, delikatny jogging to dla mnie chleb powszedni, moja normalność. Mam własną siłownię, więc chętnie z niej korzystam każdego dnia, pracuję nad brzuszkiem i tak dalej. Cały czas dbam, aby waga nie poszła za wysoko. Odciąłem się całkowicie od myśli o pracy, jestem na emeryturze i prowadzę bardzo rekreacyjny tryb życia.
Nie tęskni Pan za pracą?
Trochę mnie ciągnęło, ale wybuchła pandemia, więc zrezygnowałem.
Może to był znak, że czas przejść na emeryturę. Dziękuję za rozmowę.
Chyba tak. Dziękuję.