Zaburzenia pamięci, ból głowy, zmęczenie. To może być syndrom chorego budynku
Syndrom chorego budynku nie jest chorobą i nie ma kodu ICD-10. Ale jego objawy w mniejszym lub większym stopniu odczuwa prawie każdy z nas. Chorują i nasze mieszkania, i biurowce, w których pracujemy. O tym, jak rozpoznać objawy syndromu chorego budynku i co robić, jeśli podejrzewamy je u siebie, rozmawiamy z dr n med. Magdaleną Cubałą-Kucharską, specjalistą medycyny rodzinnej, środowiskowej oraz alergologii, ekspertką medycyny integracyjnej.
Syndrom chorego budynku nie jest zjawiskiem nowym: już w 1982 r. został uznany przez Światową Organizację Zdrowia za problem zagrażający ludzkiemu zdrowiu i życiu. Ale w Polsce ciągle rzadko się o nim mówi. Czym on właściwie jest?
Najprościej mówiąc syndrom chorego budynku to cały zespół dolegliwości zdrowotnych, które pojawiają się podczas przebywania w konkretnym budynku, a które bardzo łatwo zbagatelizować lub powiązać z zupełnie innymi przyczynami. Objawy te to głównie zaburzenia pamięci, nieokreślone, powtarzające się bóle głowy, kichanie, katar, drapanie w gardle, pieczenie czy swędzenie oczu.
Ale przede wszystkim po kilku godzinach przebywania w takim budynku rozwija się bardzo duże zmęczenie, którego nie sposób wytłumaczyć intensywnością wysiłku fizycznego czy umysłowego.
Czy jest to zjawisko powszechne?
W 1984 r WHO oceniła, że problem ten dotyczy aż 30 proc. budynków, do których budowy i wykończenia wykorzystano syntetyczne materiały wykończeniowe. Podejrzewam, że w Polsce ich liczba jest znacznie większa. Trudno jednak o takie dane z naszego kraju, nikt bowiem nie prowadzi takich statystyk.
Problem ten dotyczy przede wszystkim biurowców, czy również budynków mieszkalnych?
Zainfekowane mogą być i jedne, i drugie. W biurowcach głównym czynnikiem sprzyjającym zespołowi chorego budynku jest zaniedbana wentylacja, za której pośrednictwem przenoszone są bakterie, pleśnie, zarodniki grzybów czy wirusy. Ale nie tylko ona. Mamy tu z reguły ogromne powierzchnie wyłożone bardzo często toksyczną wykładziną – toksyczną, gdyż wiele takich wykładzin wydziela szkodliwy dla ludzi toluen, rozpuszczalniki czy ftalany. Mamy też elektrosmog emitowany przez wiele komputerów ustawionych na stosunkowo niewielkiej powierzchni.
Jednym ze sposobów radzenia sobie z dolegliwościami, jakie odczuwamy w biurowcach jest zdrowy dom, w którym możemy odpocząć. Ale nie każdy ma taką możliwość, gdyż wiele budynków mieszkalnych również jest chora. Bardzo wiele budynków naprawdę chorych powstało, gdy budowano bloki z wielkiej płyty. W materiałach budowlanych znajdowały się toksyny, zarodniki pleśni i grzybów, ale również toksyczne chemikalia, które nie powinny były się tam znaleźć. W wielu starych blokach mieszkańcom szkodzą więc już same ich ściany.
Ale to nie koniec. Budynki mogą być również zawilgocone. Warto podkreślić, że obecnie budowane budynki często pod tym względem wcale nie odstają od starych. Weźmy taką pleśń: wiele osób prędzej zastanawiałoby się nad tym, czy nie szukać jej w piwnicy starego bloku postawionego na zawilgoconym terenie, niż w pięknym, nowo wybudowanym apartamentowcu. Tymczasem bardzo często te nasze piękne nowe apartamentowce czy domy jednorodzinne są po prostu zbyt szczelne. Nie montujemy w nich wywietrzników, budujemy domy pasywne, które często mają zbyt małą wymianę powietrza z otoczeniem.
Kilkanaście lat temu panowała moda na zatykanie szybów wentylacyjnych, co miało poprawić szczelność budynku i wydajność ogrzewania - robiło tak wiele wspólnot mieszkaniowych. Doprowadzono w ten sposób do sytuacji, że powietrze w budynkach stało się zbyt wilgotne. Takie budynki natychmiast powinno się rozszczelnić i zapewnić w nich prawidłową wentylację. Wilgotne powietrze ma negatywny wpływ nie tylko na mieszkańców czy użytkowników budynku, ale też na stan samego budynku – może doprowadzić do zawilgocenia, niszczenia ścian czy mebli. W takich pomieszczeniach jest duszno, nieprzyjemnie pachnie, trudno też je ogrzać, bo wilgotne powietrze bardzo trudno jest ogrzać.
Z czym związane są objawy syndromu chorego budynku?
Najczęściej z alergią na obecne np. w wykładzinach roztocza lub z alergią na pleśnie. To bardzo niebezpieczna odmiana tego syndromu, gdyż alergia, zwłaszcza na pleśnie uruchamia bardzo wiele mechanizmów autoimmunologicznych. Pleśnie mają szczególną zdolność do wytwarzania mikrotoksyn, a ich zarodniki – jeśli je wdychamy – mogą uszkadzać błony komórkowe układu nerwowego, a w najcięższych przypadkach prowadzić do śmierci. U osób z osłabionym układem odpornościowym może dojść do sytuacji, że osiądą w oskrzelach lub w zatokach i już zawsze będą tam obecne.
Czy te objawy mogą prowadzić do chorób przewlekłych?
Tak, zwłaszcza jeśli przyczyną problemów są obecne w budynku pleśnie. Ich zarodniki uważamy za biotoksyny. Ekspozycja na nie może doprowadzić do wyzwolenia reakcji nazywanej reakcją przewlekłej odpowiedzi zapalnej. Ta reakcja będzie uruchamiała kaskadę zapalną za każdym razem po wejściu do chorego budynku. Przebywanie przez dłuższy czas w takim budynku może doprowadzić do rozwinięcia się przewlekłej choroby zapalnej z okresowymi zaostrzeniami. To zjawisko póki co ciągle w naszym kraju nie jest szeroko znane, w moim odczuciu obecnie lepiej niż środowisko medyczne rozumieją je inżynierowie budowlani.
Jak odróżnić objawy związane z syndromem chorego budynku od symptomów choroby? To w ogóle możliwe?
Wiele do myślenia powinna dać nam obserwacja samych siebie. W przypadku biurowców może to być niestety dość trudne, gdyż może się zdarzyć, że wchodzimy do budynku, w którym przeżywamy codzienny stres – i jeśli czujemy ucisk w żołądku i drżenie mięśni to nie budynek jest jego przyczyną, tylko być może zespół, w jakim pracujemy, szef lub po prostu rodzaj zadań. Natomiast jeśli wchodzimy do biura zrelaksowani i pojawiają się objawy - przede wszystkim fizyczne, jak kichanie, kaszel, czy łzawienie oczu lub ból głowy – to jest to już sygnał, że organizm próbuje bronić się przed toksynami.
Powinno nam to dać do myślenia wtedy, gdy wszystko to ustępuje, gdy wychodzimy na świeże powietrze, aczkolwiek objawy nie ustąpią, jeśli doszło już do przewlekłego stanu zapalnego – ale jest to już bardzo zaawansowana forma syndromu chorego budynku, która na szczęście rozwija się tylko u nielicznych osób. Dlatego jeśli ktoś w budynku czuje się fatalnie, powinien wyjść na pół godziny na lunch czy chociażby na krótki spacer – i jeśli na dworze poczuje się znacznie lepiej, to całkiem prawdopodobne jest, że ma do czynienia z syndromem chorego budynku.
Co wtedy robić?
Odpowiedź na to pytanie jest bardzo trudna, bo niestety tych możliwości zbyt wielu nie ma. W pierwszej kolejności należałoby porozmawiać ze współpracownikami – jeśli oni również mają podobne objawy to warto uzgodnić wspólne stanowisko i działać razem. Wielu rzeczy zmienić się nie da, natomiast na właścicielu czy zarządcy budynku z pewnością warto wymusić czyszczenie wentylacji, szczególnie prawidłowe ozonowanie duktów.
To podstawa, gdyż dukty rozprowadzają powietrze, a wraz z nim wszelkiego rodzaju wirusy, bakterie, czy zarodniki pleśni. Jeśli zostaną właściwie oczyszczone, wyozonowane, powietrze będzie miało zdecydowanie lepszą jakość, a co za tym idzie, samopoczucie osób, które w nim pracują, powinno się poprawić.
Co możemy zrobić we własnym zakresie, by w chorym budynku pracowało się lepiej?
Warto postawić w biurze oczyszczacz powietrza, który przefiltruje zanieczyszczenia. Można też, jeśli oczywiście jest to możliwe, ustawić kilka roślin oczyszczających powietrze, np. wymienionych na liście stworzonej przez NASA. Jednak z niektórymi trzeba uważać, przestrzegam zwłaszcza przed fikusem benjaminem – to kwiat, który może być bardzo niebezpieczny dla alergików. A jeśli chodzi o kwiaty, czy to w biurze, czy w domu, to trzeba też pilnować, by ziemia nie była spleśniała, bo osobom uczulonym na pleśnie może to bardzo zaszkodzić.
Ale jest prosty sposób, by temu zapobiec – przesadzając roślinę, co trzeba robić regularnie, warto na pewien czas odkazić ziemię w piekarniku w wysokiej temperaturze. Brzmi to jak szaleństwo, ale jest to bardzo skuteczny sposób i na pleśń, i na inne drobnoustroje chorobotwórcze bytujące w ziemi, który polecił mi mój tata – sam go stosował i dzięki temu do tej pory w domu rodzinnym mam nieprawdopodobną kolekcję roślin.
A co mogą lub wręcz powinni zrobić właściciele mieszkań, podejrzewając, że ich złe samopoczucie może być związane z lokalem?
Na pewno warto sprawdzić, czy w mieszkaniu nie ma pleśni, bo wbrew pozorom pleśń to nie tylko domena mieszkań biednych czy zaniedbanych, może rozwinąć się nawet w pięknych, eleganckich mieszkaniach, w których są cudne boazerie czy tapety. Przede wszystkim trzeba zajrzeć do łazienki, bo tam, zwłaszcza przy wannie, czy na płytkach, lubi osadzać się pleśń – to taki czarny nalot.
Warto skorzystać z pomocy firmy, która specjalizuje się w wyszukiwaniu i likwidacji pleśni – specjaliści muszą dokonać szczegółowej inspekcji, obejrzeć dokładnie nie tylko lokal, ale także różne inne miejsca, w tym ścianę szczytową budynku.
Jeśli znajdą jej oznaki, lokal wymaga profesjonalnego odgrzybienia. Służą do tego specjalistyczne preparaty, ale jedna aplikacja nie wystarczy – konieczne jest czterokrotne spryskanie powierzchni z kilkudniowymi przerwami na schnięcie, a w tym czasie nikogo nie może być w domu. Moja rada: przed zamówieniem takiej usługi zapytajmy – ale bez podpowiadania – w jaki sposób będzie ona wykonana, bo nie każdy robi ją zgodnie z zasadami.
Mieszkanie lub dom warto też poddawać ozonowaniu. Jestem ogromną zwolenniczką tej metody, sama ją stosuję. Ozonowanie wyłącza pomieszczenie z użytku na kilka godzin, ale warto to robić regularnie – ozon zabija wirusy, bakterie, pasożyty, roztocza, grzyby chorobotwórcze, neutralizuje też niektóre chemikalia. W domu mam niewielki ozonator, który po ozonowaniu wyłącza się automatycznie - po godzinie od ozonowania można wejść do pomieszczenia i wywietrzyć je, co jest bardzo istotne, bo ozonu nie wolno wdychać. Ozonowaniu warto też poddawać przedmioty domowego użytku pozyskane z drugiej ręki, np. meble.
Starajmy się też kupować rzeczy z atestami. Atest powinny mieć i farby, i dywany czy wykładziny, i meble. Są one oczywiście droższe, bo atest kosztuje – ale to gwarancja bezpieczeństwa i jakości produktu. Warto inwestować w takie rzeczy, zwłaszcza że w tej chwili mamy rynek produktów z Chin – są śliczne i z ich pomocą można zmienić dom w pałac. Ale pamiętajmy, że nieatestowane dywany, wykładziny czy byle jakie meble lub farba mogą nam zwyczajnie zaszkodzić.
Specjalistka medycyny rodzinnej, środowiskowej oraz alergologii, ekspertka medycyny integracyjnej. Założycielka Instytutu Medycyny Integracyjnej Arcana, od 2004 r członkini amerykańskiego ruchu Defeat Autism Now!
Polecany artykuł: