Pomoc medyczna w nagłych przypadkach: wybrać SOR czy NPL?
SOR (Szpitalny Odział Ratunkowy) czy NLP (Nocna Pomoc Lekarska)? Gdzie dzwonić, jeśli nagle nasili się kołatanie serca, podwyższy temperatura ciała u dziecka lub ból brzucha nie pozwala zasnąć? W przeciętnej przychodni rejonowej lekarze i pielęgniarki kończą pracę ok. godziny 18. Kto zachoruje później, musi szukać pomocy gdzie indziej.
Gdy rano zapisujemy się do lekarza, nie dziwi nas fakt, że przyjmuje on np. od godziny 16, i rozumiemy, że wizyta nie może się odbyć szybciej. Gdy zaś źle się poczujemy w godzinach wieczornych, telefonujemy do Nocnej Pomocy Lekarskiej (NLP) i oczekujemy, że lekarz zjawi się natychmiast.
Jeżeli okazuje się, że może on dojechać do pacjenta dopiero za kilka godzin (bo ma wielu chorych), rezygnujemy z czekania i do zwykłego przeziębienia czy bólu gardła wzywamy pogotowie. Tymczasem istnieje inna możliwość. Wystarczy pójść do przychodni, która pełni nocny dyżur i na miejscu skorzystać z porady lekarskiej. W NPL nie obowiązuje żadna rejonizacja, więc można udać się do przychodni znajdującej się najbliżej miejsca naszego pobytu. Tak jednak najczęściej się nie dzieje.
Ratownik to nie lekarz, nie może wypisać recepty
W społecznej świadomości pokutuje przekonanie, że karetka, najlepiej z całym zespołem specjalistycznym, powinna przyjechać na każde wezwanie. I rzeczywiście często tak się dzieje. Gdy dyspozytor słyszy, że pomoc potrzebna jest dziecku, które ma kłopoty z oddychaniem i wysoką gorączkę, w trybie pilnym wysyła karetkę.
Na miejscu okazuje się, że dziecko ma lat 20, nos zatkany przez katar i temperaturę 37,4 st.C. To jest wezwanie do błahego zachorowania i na dodatek pacjent – choć pogotowie przyjedzie – nie otrzyma pomocy, jakiej oczekuje, bo z karetką przyjeżdża zespół złożony z ratowników medycznych.
A ratownik to nie lekarz, nie może wypisać recepty na leki ani wystawić zwolnienia lekarskiego. Gdyby zaś taki pacjent poczekał na przyjazd lekarza z NPL albo sam dotarł do dyżurującej przychodni, zostałby zbadany, otrzymał by receptę oraz zwolnienie lekarskie. Wezwanie pogotowia niczego nie rozwiązało, ponieważ następnego dnia chory i tak musi iść do przychodni, aby dostać receptę i zwolnienie.
W wielkich miastach problem kończy się na niepotrzebnym wydaniu pieniędzy, bo wyjazd karetki dużo kosztuje. W niewielkich miejscowościach, tam, gdzie jest mało zespołów ratowniczych, z powodu wyjazdu do niegroźnego zachorowania pomocy może nie otrzymać na czas ktoś naprawdę ciężko chory.
Karetka zamiast tabletki
O swoich doświadczeniach opowiada lekarz Grzegorz Borstern, specjalista chorób wewnętrznych:
W pogotowiu ratunkowym pracuję od 32 lat. Codziennie zdarzają się nam wyjazdy do podwyższonego ciśnienia, bólu menstruacyjnego, bólu, który pojawia się z powodu zmian zwyrodnieniowych w kręgosłupie, bólu po usunięciu zęba itd. Jeżdżę tzw. erką, czyli najlepiej wyposażoną karetką, jaką dysponuje nasz system ratownictwa.
Nie odmawiam pacjentom prawa do obaw o zdrowie czy życie. Jednak nie mogę pogodzić się z brakiem wyobraźni i brakiem podstawowej wiedzy na temat własnej choroby. To pewnie wina lekarzy, którzy za mało czasu poświęcają swoim pacjentom. Jeśli ktoś ma nadciśnienie, powinien od lekarza dowiedzieć się, co robić, gdy ono wzrośnie, i otrzymać receptę na lek, który można przyjąć w awaryjnej sytuacji. Jeśli do takiego chorego pojedzie nawet erka, to nie da się zrobić nic więcej, niż może zrobić sam pacjent – podać tabletkę obniżającą ciśnienie krwi.
30% pacjentów trafiających na SOR wcale nie potrzebuje natychmiastowej pomocy
Takie zdarzenie może przebiegać również według innego scenariusza. Ratownik może uznać, że trzeba dowieźć chorego do szpitalnego oddziału ratunkowego (SOR). Jeżeli dolegliwości pacjenta nie stanowią zagrożenia dla życia, trafia on na tzw. zielony SOR, gdzie czeka w kolejce (często przez wiele godzin) na przyjęcie przez lekarza.
Każdy, kto tu trafi, musi mieć wykonane badania, które wyjaśnią przyczynę dolegliwości. Ten obowiązek szpitala ujawnia kolejny absurd naszej służby zdrowia. Z danych zgromadzonych przez NIK wynika bowiem, że długie kolejki w przychodniach lecznictwa podstawowego i do specjalistów sprawiają, że SOR jest traktowany przez pacjentów jako lepszy sposób na szybkie dotarcie do specjalisty i wykonanie badań.
Średnio 30 proc. pacjentów zgłaszających się do SOR nie wymaga zastosowania procedury ratującej życie. W warszawskim Szpitalu Bielańskim na 160 osób przyjmowanych dziennie natychmiastowej pomocy wymaga 40 osób. W Szpitalu Wojewódzkim w Zielonej Górze 80 proc. pacjentów, których przyjęto i zdiagnozowano, w ogóle nie powinno tam trafić.
Dlaczego wzywamy pogotowie, zamiast iść do lekarza?
Skąd to obciążenie SOR? Przyczyn jest wiele. Najczęściej ludzie idą do szpitalnego oddziału ratownictwa lub wołają pogotowie, ponieważ od miesięcy nie mogą doczekać się na wizytę u specjalisty, bo skończyły im się leki, a w przychodni jest długa kolejka do lekarza.
Inny powód: wiele problemów zdrowotnych, zwłaszcza u osób starszych, kiedyś załatwiały pielęgniarki środowiskowe. Dziś ta instytucja też prawie nie istnieje. Kiedyś seniorów odwiedzały pielęgniarki, teraz ratownicy.
miesięcznik "Zdrowie"Porady eksperta