Dlaczego leki są takie drogie? Co ma wpływ na ceny leków?
Od chwili, gdy w życie weszła ustawa refundacyjna do 2014 roku NFZ zaoszczędził prawie 3 miliardy złotych na obniżce cen leków, dokonanej przez producentów. Jednak oficjalna niższa cena wielu preparatów nie przekłada się na oszczędności w kieszeni pacjenta. Czy tak być musi? Dlaczego leki są takie drogie?
Dlaczego za to samo lekarstwo podczas kolejnej wizyty w aptece płacimy więcej, często nawet dwa razy więcej? Czy aż tak drogie leki to konieczność? O tym, jak działa system refundacji leków w Polsce i jego konsekwencjach dla pacjentów rozmawiamy z Ireną Rej, prezesem Izby Gospodarczej „Farmacji Polskiej”.
- Nowa ustawa o refundacji leków ze stycznia 2012 r. dawała nadzieję, że będziemy płacić mniej. Tymczasem chorzy wciąż narzekają, że lekarstwa są dla nich za drogie.
Irena Rej: Może to wiele osób zdziwić, ale ceny leków w Polsce należą do najniższych w Europie. Jest to potwierdzone przez międzynarodową instytucję monitorującą ceny preparatów leczniczych na całym świecie. Można zapytać: dlaczego, skoro jest tak dobrze, jest tak źle? To, że mamy leki najtańsze w Europie, nie znaczy, że są one tanie dla naszych pacjentów, biorąc pod uwagę dochody. Zwłaszcza w przypadku osób starszych bywają dużym obciążeniem dla domowego budżetu. Jeżeli ktoś jest chory na cukrzycę, to ma zwykle podniesiony poziom cholesterolu we krwi, trzeba mu więc dawać leki antycholesterolowe; zwykle ma też nadciśnienie, więc dochodzą leki regulujące ciśnienie, i z tego robią się duże kwoty. Problem bierze się m.in. stąd, że tylko część osób uprawnionych do refundacji korzysta z tego przywileju. Mówię: część, bo lekarze, jakkolwiek mają obowiązek zapisywania osobom ubezpieczonym leków refundowanych, często nie wywiązują się z tej powinności. System refundacji leków w naszym kraju jest tak skomplikowany, że lekarze obawiają się, iż źle wypiszą receptę, a za to są kary NFZ. Wobec tego idą "na skróty" i zapisują leki na 100%.
I.R.: Nasz system opiera się na czterech rodzajach odpłatności: bezpłatnej, ryczałtowej, odpłatności 50% i odpłatności 30%. Preparaty muszą spełniać określone warunki dotyczące rodzaju i zastosowania, na podstawie których zostają zaliczone do przynajmniej jednego z poziomów refundacji. Ale niektóre leki mają dwa poziomy odpłatności wynikające z zastosowania w leczeniu dwóch różnych chorób. Łatwo się w tym wszystkim pogubić nawet lekarzowi. A to właśnie on decyduje o wysokości zniżki, zaznaczając to na recepcie odpowiednim symbolem. Na dodatek, co dwa miesiące ukazują się nowe wykazy leków refundowanych. Niektóre preparaty są usuwane z koszyka, więc pacjenci tracą możliwość kupienia ich ze zniżką, inne do koszyka wpływają. Co dwa miesiące ustala się nowe ceny. Różnice mogą być rzędu kilku, kilkunastu złotych, ale był moment, kiedy chorym na padaczkę podniesiono cenę leku o 80 zł. Zrobiła się awantura i się z tego wycofano. Aby obniżyć cenę, trzeba było utworzyć oddzielny limit dla leków na padaczkę.
I.R.: Mitem jest, że cenę dyktuje producent. On tylko produkuje leki, a następnie sprzedaje Ministerstwu Zdrowia za wynegocjowaną kwotę. Producent, który nie obniży ceny, nie może liczyć na to, że jego lek trafi na listę refundacyjną. Potem grupuje się lekarstwa, nazwijmy je: podobne, i ustala podstawę, czyli limit refundacji. Kiedyś przy tworzeniu grup leków podobnych brano pod uwagę dawkę, postać, substancję czynną, dziś podobieństwo jest szeroko rozumiane – porównuje się też wskazania. Podstawę limitu stanowi średnia z trzech najtańszych leków w grupie. Jest to maksymalna kwota, do której do leku dopłaca NFZ – niezależnie od jego ceny detalicznej.
Irena Rej od 20 lat pełni funkcję prezesa Izby Gospodarczej "Farmacji Polskiej". Jest w pierwszej pięćdziesiątce na liście 100 najbardziej wpływowych ludzi w ochronie zdrowia. Autorytet w świecie farmaceutycznym, prelegent na licznych konferencjach i seminariach poświęconych sprawom tego środowiska.
I.R.: Ponieważ wszystkie trzy wartości decydujące o cenie leku: limit, cena detaliczna, odpłatność, są ustalone urzędowo, farmaceuta nie może ich zmieniać. Znaczy to tyle, że pacjent nie ma po co uprawiać turystyki lekowej, bo ceny leków refundowanych we wszystkich aptekach w kraju są jednakowe. Apteka, która chce sprzedawać leki refundowane, zobowiązuje się do przestrzegania cen ujętych w wykazach produktów refundowanych. Za oferowanie leków po innej cenie grozi kara. Przewidziano też karę do 50 tys. zł za reklamowanie apteki i stosowanie jakichkolwiek form zachęty do zakupu leków refundowanych. Z powodu sztywnych cen pacjenci stracili wiele przywilejów, jak: rabaty, rozmaite promocje, wynikające z umów aptekarzy z producentami czy hurtownikami, karty stałego klienta.
I.R.: To prawda, że najwięcej kosztują leki innowacyjne, bo zanim wprowadzi się je na rynek, przechodzą ściśle określony proces badań, począwszy od in vitro, tzn. na kpturach wyosobnionych z organizmu tkanek i sztucznie hodowanych bakteriach, wirusach, grzybach, poprzez in vivo, czyli na zwierzętach, a na badaniach klinicznych skończywszy. Wszystkie procedury są sformalizowane i kontrolowane, a to dodatkowo kosztuje. Obowiązuje 20-letni okres ochrony patentu składu i sposobu produkcji. Jeśli producent nie zarobi, nie będzie prowadził prac naukowych nad doskonaleniem starych i szukaniem nowych leków, i choroby wezmą górę.
I.R.: Ale one też nie są wcale tanie. Nasze firmy robią bowiem fantastyczną rzecz: mianowicie uszlachetniają leki odtwórcze. Na przykład zmieniają formę podania na bardziej przyjazną dla pacjenta: zamiast kropli do nosa – aerozol. Ważne, żebyśmy mieli leki nowoczesne. Dziś przechodzimy na leki celowane, działające miejscowo. Jeżeli znajdziemy gen, który coś uszkadza, i znajdziemy sposób zablokowania tego genu, to przede wszystkim likwidujemy przyczyny, nie objawy choroby. To jest rola nowych leków biologicznych i biopodobnych, których coraz więcej pojawia się na naszym rynku. Nie są one jeszcze dokładnie zbadane. Potrzeba przynajmniej 10 lat, by poznać ich działania uboczne. Odpowiednik leku biologicznego innowacyjnego przechodzi wszystkie badania kliniczne. Potrzebne są pieniądze na badania, dlatego leki nie mogą być tanie.
I.R.: Tutaj jest wolny rynek. Cenę ustala producent. Hurtownik narzuca zwykle 14% marży, apteka – ok. 30%, ale może narzucić 50% albo 10% i dlatego w różnych aptekach są różne ceny. Aptekarze mają dwie możliwości: idą albo na duży obrót i małą marżę, albo na dużą marżę i mały obrót. Stąd są takie różnice. A ponieważ nie zarabiają na lekach refundowanych, windują ceny leków bez recepty. Inna sprawa, że często refundowane są leki tanie, za które pacjent mógłby zapłacić 100%. Leków z ceną kilku złotych jest na listach refundacyjnych mnóstwo. Chory wolałby zapewne otrzymać dopłatę do leków droższych, których często nie jest w stanie wykupić.
Jak jest w innych krajach?
Na świecie leki są refundowane rozmaicie. Popularnym rozwiązaniem są dodatkowe ubezpieczenia. Firmy ubezpieczeniowe proponują różne pakiety. Niektórzy ubezpieczyciele podpisują kontrakty z pięcioma, dziesięcioma firmami na konkretne leki, które będą refundowane np. przez 3 lata. Wtedy producent ma zagwarantowany zbyt, niższe koszty i niższą cenę. A u nas przy tak częstych zmianach koszyka, koszty ponosi producent (płaci za złożenie wniosku), zarabiają eksperci wydający opinie na temat leku, członkowie komisji, a to wszystko kumuluje się w cenie leków.
I.R.: Gdyby uporządkować, sprzeczne czasem z logiką, zasady finansowania leczenia i dopłat do leków, wydawalibyśmy mniej. Leki byłyby tańsze, gdyby nie stuprocentowe recepty i ustawianie takich, a nie innych limitów. Bo co z tego, że cena leku na zgagę zostanie obniżona o złotówkę, kiedy wycofany zostanie z listy refundacyjnej lek, za który płaciłam 10 zł, a teraz muszę zapłacić 80 zł. Normalnie powinno się patrzeć, jakie choroby mają charakter społeczny. Dlaczego stworzono tylko pakiet onkologiczny… Rak to okropna choroba, ale ludzi nękają też inne schorzenia, np. choroby układu krążenia, cukrzyca, reumatyzm, łuszczyca, depresja, ogromnym problemem jest nadwaga, i trzeba to brać pod uwagę, tworząc listy refundacyjne. Należałoby zastanowić się nad tym, czy lepiej młodym ludziom z nadwagą dać tanie leki, które zapobiegną cukrzycy i chorobom krążenia, czy potem leczyć te choroby. Pacjenci z cukrzycą typu 2, w pierwszym etapie choroby leczeni tylko dietą i ruchem, nie mają zniżki na paski do glukometrów, a przecież tak samo jak inni cukrzycy powinni często mierzyć poziom glukozy we krwi. Opłata za lek dla konkretnych chorych często zależy od zaawansowania choroby. Osoby, które biorą większą dawkę substancji czynnej, płacą za lek mniej niż te, które potrzebują mniejszej dawki. Trudno się z tym pogodzić.
I.R.: Jeżeli będzie ciągły nacisk na obniżanie cen leków, to coraz więcej producentów będzie się wycofywać z leków refundowanych i ceny będą rosły. Jeśli lek jest tani, pacjenci kupują na zapas i wyrzucają. Dużo leków się marnuje. Aby to zmienić, potrzebna jest edukacja. Jeśli zdecydowałeś się na leczenie kataru antybiotykiem, to wybierz go do końca. U nas aptekarz nie ma czasu dla pacjenta. Opieka farmaceutyczna jest tylko na papierze. Jeśli farmaceuta zapytałby pacjenta: a dlaczego pan bierze to z tym, proszę odstawić te suplementy, bo obniżają wchłanianie leku, to lepsze byłyby efekty leczenia i bralibyśmy mniej leków.
I.R. Sytuację finansową pacjenta może poprawić mądra zamiana leków na tańsze odpowiedniki, która powinna się odbywać u lekarza, nie w aptece. Bo jeśli pacjent będzie przez rok chodził po aptekach i kupował rozmaite zamienniki, to lekarz w końcu nie będzie wiedział, co on naprawdę zażywał. Lekarz, wypisując receptę, powinien zapytać, czy pacjent wykupi lek za 60 zł, i jeśli nie, to zaproponować tańszy odpowiednik. Dlaczego lekarze nie otrzymują bezpłatnych cenników? Jeśli ceny zmieniają się co dwa miesiące, to nie sposób za tym nadążyć.
miesięcznik "Zdrowie"