Grypa nigdy nie była aż tak dotkliwa. Mam 28 lat, a myślałam, że już nie wyzdrowieję
Statystyki dotyczące grypy co roku przypominają o tym, jak duże żniwo zbiera ta choroba. W tym roku wirus okazuje się wyjątkowo dotkliwy. O ile sama choroba nie stanowi aż takiego zagrożenia, poważne konsekwencje zdrowotne mogą spowodować jej powikłania, o czym prawie przekonałam się na własnej skórze.
Specjaliści ostrzegają, że powikłania po grypie mogą być niebezpieczne dla zdrowia, a nawet przyczynić się do śmierci. Wśród najczęstszych wymienia się powikłania pulmonologiczne neurologiczne oraz kardiologiczne, do których zalicza się zapalenie mięśnia sercowego.
"Młodzi, aktywni ludzie chcą krótko chorować, a choroba jeszcze trwa. Idą do pracy, są aktywni zawodowo, ale i sportowo, dochodzi do zapalenia mięśnia sercowego. Konsekwencją jest niewydolność serca. Takie osoby czekają na przeszczepy" – ostrzegał dr Sutkowski w rozmowie z PAP.
Od 1 do 22 grudnia zanotowano w Polsce ponad 750 tys. przypadków grypy, czyli o ok. 290 tys. więcej zakażeń niż w całym listopadzie. Mimo ostrzeżeń lekarzy i rosnącej liczby zakażeń, nie sądziłam, że wirus zaatakuje i mnie. Niestety, podobnie jak większość młodych osób, bagatelizowałam lekkie infekcje. Jednak kiedy dopadła mnie grypa, przestraszyłam się ryzyka powikłań i leżałam niemal do końca choroby, którą przechodziłam wyjątkowo ciężko.
Bagatelizowanie lekkiej infekcji skończyło się poważną chorobą
Z powodu alergii mam przewlekłe problemy z zatokami, więc katar i zatkany nos to moja codzienność. Dolegliwości wzmagają się zwłaszcza w sezonie jesienno-zimowym, przez co bardzo często łapię przeziębienia. Stało się to dla mnie na tyle normalne, że zamiast je "wyleżeć", to wciąż żyłam w biegu, pociągając nosem i nie dając sobie czasu na wygrzanie się i odpoczynek.
Ostatnie tygodnie były dla mnie wyjątkowo intensywne. Praca, ciągłe wyjazdy i życie w biegu dały mojemu organizmowi w kość. W międzyczasie co chwilę łapałam lekkie infekcje, ale "leczyłam się" jak zawsze na własną rękę, stosując popularne leki na przeziębienie i oczywiście nie zwalniając tempa. Aż w pewien weekend, dokładnie tydzień przed świętami, poczułam się naprawdę źle.
Z rana poczułam ogromny ból pleców i mięśni nóg. Choć osłabienie dało się we znaki, uznałam, że "na pewno źle spałam" lub "to zakwasy". Przed sobą miałam przecież zaplanowany wyjazd, nie chciałam z niego rezygnować, więc machnęłam ręką na niepokojące objawy i ruszyłam w drogę.
W ciągu dnia dolegliwości nieznacznie ustąpiły, jednak wieczorem zaczęłam koszmarnie kaszleć i nie miałam już sił. Marzyłam tylko o tym, by położyć się do łóżka. Jednak najgorsze było dopiero przede mną. Rano obudziłam się z potwornymi dreszczami i gorączką. Wtedy już wiedziałam, że to nie jest zwykłe przeziębienie i mój organizm się poddał.
Powrót do domu był dla mnie męczarnią. Ból głowy, rozpalone czoło, dreszcze i męczący kaszel sprawiły, że opadłam z sił. Całą podróż samochodem przespałam, a kiedy dotarłam do domu, od razu sięgnęłam po termometr. Okazało się, że mam 39,5 stopni Celsjusza. Tak wysokiej temperatury nie miałam od czasów liceum! Od razu wzięłam leki i położyłam się do łóżka. Następnego dnia udałam się do lekarza, który potwierdził moje przypuszczenia - to była grypa. Jednak to był dopiero początek zmartwień.
Powikłania po grypie. „Istnieje ryzyko zapalenia mięśnia sercowego”
Po osłuchaniu mnie, doktor stwierdził, że mimo wysokiej temperatury, moje serce bije bardzo słabo. Do tego okazało się, że leki, które przyjmowałam na zbicie gorączki, dodatkowo osłabiają serce.
Lekarz przepisał mi inne, podkreślając, że muszę jak najwięcej leżeć, by zwalczyć infekcję i nie osłabiać dodatkowo serca. Dostałam ponad tydzień zwolnienia. "Nie spacerować z psem, nie chodzić, nie odkurzać, nie krzątać się - tylko wypoczynek. Inaczej może wzrosnąć ryzyko powikłań, czyli zapalenia mięśnia sercowego" - usłyszałam. Wtedy zrozumiałam, że sprawa jest naprawdę poważna.
Zgodnie z zaleceniem lekarza leżałam. Pierwsze dni gorączka utrzymywała się na poziomie 38 stopni Celsjusza. Na szczęście wreszcie zaczęła spadać, jednak ani razu nie zobaczyłam na termometrze 36,6. Cały czas miałam stan podgorączkowy i się pociłam. Dodatkowo męczył mnie silny kaszel. Nie miałam też siły. Samo przejście z pokoju do kuchni było dla mnie wyzwaniem, wracałam zmęczona, bolały mnie mięśnie i od razu musiałam się położyć.
Było już pewne, że święta Bożego Narodzenia spędzę w łóżku. Choć w Wigilię czułam się nieco lepiej, a kaszel trochę odpuścił, cały czas zmagałam się ze stanem podgorączkowym i poceniem.
W pewnym momencie myślałam, że już nie wyzdrowieję - w końcu minęło już 7 dni od początku infekcji, a poprawa była naprawdę nieznaczna. Lepiej poczułam się dopiero 3 dni później. Temperatura unormowała się, przestałam się pocić. Jednak wciąż byłam osłabiona. Zwykłe krzątanie się po domu sprawiało, że miałam zadyszkę. Martwiłam się też o swoje serce, gdyż czułam niepokojące kłucie po lewej stronie i męczliwość.
Obyło się bez powikłań
Mimo zakończenia zwolnienia i polepszenia samopoczucia, postanowiłam udać się do lekarza, by skontrolować swój stan zdrowia. Zwłaszcza, że słowa doktora o powikłaniach grypy wciąż nie dawały mi spokoju.
Na szczęście, po osłuchaniu, doktor stwierdził, że moje serce bije już normalnie i organizm powoli się regeneruje. „Nie ma powodów do niepokoju” – powiedział. Te słowa sprawiły, że naprawdę mi ulżyło.
Wyniosłam z tej infekcji jedną ważną lekcję: nigdy nie należy bagatelizować nawet zwykłego przeziębienia, a co dopiero grypy. Więc radzę wszystkim, by wzięli do siebie apele lekarzy i "wyleżeli" grypę, zamiast forsować organizm, ponieważ konsekwencje mogą być naprawdę poważne.
Polecany artykuł: