"Dobrze, że miałam dla taty drugie spodnie, bo pampers przeciekł". Tak "działa" transport medyczny
Mają człowieka za nic. Minęło kilka dni,a ja wciąż nie mogę uwierzyć w to, co spotkało mojego ojca - mówi pani Agnieszka, córka 84-letniego pana Stanisława, który czekał w szpitalu niemal 6 godzin na transport medyczny i się nie doczekał.
Pani Agnieszka złożyła oficjalną skargę do administracji szpitala, a jej treść udostępniła naszej redakcji. Szokujące wydarzenia miały miejsce w Warszawie, w jednym z cenionych szpitali, który ma generalnie dobrą opinię.
Przynajmniej na razie nie ujawniamy nazwy placówki, bo ta ekspresowo zareagowała na skargę i prowadzi wewnętrzne postępowanie wyjaśniające, a z jego wynikami ma zapoznać bliskich pana Stanisława* "na dniach".
My również jesteśmy ciekawi ustaleń w placówce, a przede wszystkim konsekwencji, jakie poniosą osoby odpowiedzialne za to, co spotkało ciężko chorego seniora.
Transport medyczny - "takie opóźnienia są normalne"
To nie jest pierwszy raz, gdy słyszymy, że "są problemy z transportem medycznym". Zwykle jednak temat jest lekceważony, uważany za dość błahy. Nam, przy ogromie problemów polskiej opieki zdrowotnej, też się trochę takim wydawał.
Wiadomo, że karetka, która ma zawieźć kogoś na badania czy odstawić do domu, to nie jest taksówka i opóźnienia się zdarzają.
Przyznajemy jednak, że tych sygnałów jest zdecydowanie więcej niż można uzasadnić "korkami", "przedłużającymi się procedurami medycznymi" czy wręcz zwykłą ludzką niecierpliwością.
Chyba zabrakło nam też trochę wyobraźni, z jakimi ludzkimi dramatami może się to wiązać. Sprawa pana Stanisława postawiła nas do pionu i do tematu będziemy wracać.
Podczas rozmowy w szpitalu usłyszeliśmy, że tam na takie rzeczy ręką się nie macha, a każde zgłoszenie jest traktowane z należytą powagą. Ponoć bez skargi pani Agnieszki i naszej interwencji też sprawa zostałaby wyjaśniona, bo są narzędzia, które pozwalają wyłapać takie nieprawidłowości.
Czekamy więc na oficjalne ustalenia i trochę się dziwimy, dlaczego jest tak źle, skoro jest tak dobrze.
Z tatą było już bardzo źle
Wydarzenia z 17 maja pani Agnieszka opisała dokładnie w swojej skardze do szpitala.
Tego dnia, po ponad miesięcznym pobycie w szpitalu jej tata miał zostać wypisany do domu.
- Mimo wypisu stan taty nadal jest poważny. Ma już 84 lata, zaawansowaną niewydolność serca, która uniemożliwia mu samodzielne poruszanie, wpływa też negatywnie na funkcje poznawcze - informuje pani Agnieszka.
W rozmowie z nami dodała, że z tatą było tym razem bardzo źle (nie był to jego pierwszy pobyt szpitalny w ostatnim czasie). Lekarka przygotowywała ją na najgorszy scenariusz, ale wreszcie stan mężczyzny udało się ustabilizować na tyle, by zabrać go ze szpitala.
- Znalazłam dla taty odpowiednie miejsce. Wymaga teraz profesjonalnej opieki 24 h na dobę, której nie jestem w stanie zapewnić mu w domu. Martwiłam się, jak tatę bezpiecznie przetransportować, ale lekarka prowadząca ojca zapewniła mnie, że pacjentom w takim stanie szpital gwarantuje przejazd karetką.
Pani Agnieszka teraz bardzo żałuje, że uwierzyła w te zapewnienia.
Jak z popołudnia zrobił się wieczór
W piątek pan Stanisław został wypisany ze szpitala. Transport medyczny umówiono na godzinę 14.00.
- Byłam punktualnie (zwolniłam się z pracy), tata był gotów do wyjścia, wypis przygotowany na czas. Oczywiście, liczyłam się z tym, że może dojść do drobnego opóźnienia, wszak zajmujecie się Państwo chorymi ludźmi, ale w najczarniejszym scenariuszu nie spodziewałam się tego, co zaserwowano mojemu tacie - pisze w liście do szpitala kobieta.
Transport się spóźniał. Czas płynął, a według relacji pani Agnieszki, pytane o to osoby z personelu placówki, twierdziły, że "to normalne".
- O 18.00 uznałam jednak, że takich norm nie ma nigdzie na świecie. Cud, że miałam dla taty zapasowe spodnie, bo zdążył mu przemoknąć pampers. Cud, że dostał szpitalną zupę. Leków już nie, bo nie było go przecież na stanie - pisze córka.
Pan Stanisław przyjmuje leki trzy razy dziennie. Wszystko było dla niego przygotowane w miejscu docelowym. Pani Agnieszka nie mogła po prostu wyskoczyć do apteki, żeby kupić dodatkowe opakowania, bo transport mógł przecież dotrzeć w każdej chwili.
Pan Stanisław mógł czekać wiele godzin, oni by nie zaczekali.
- Nie mogłam się nigdzie ruszyć, bo nikt nic nie wiedział. Nie uprzedzono nas, ile opóźnienie może potrwać, mijano obojętnie - zapewnia kobieta.
"Mamy zgłoszenie sprzed 5 minut"
W piśmie do placówki pani Agnieszka relacjonuje:
Ok. 18 zapytałam lekarkę dyżurującą, co się dzieje. Była bardzo zdziwiona, że tata wciąż nie jest odebrany.
Zdziwiona nie była osoba odpowiedzialna za Państwa transport wewnętrzny. Telefonicznie poinformowała lekarkę, „że gdy odkryli, że się nie wyrobią, zrobiono zlecenie zewnętrzne”.
Cóż, dość późno się zorientowano najwyraźniej. Po telefonie lekarki, tym razem do transportu zewnętrznego, okazało się, że zlecenie faktycznie przyszło – 5 minut wcześniej!
Oburzona kobieta pyta dalej retorycznie:
- Czy ktoś tam w ogóle ma wyobraźnię, co to znaczy czekać kilka godzin na taki transport w stanie mojego ojca? Nie pytam o empatię i szacunek do drugiego człowieka. Dawno nikt tak taty nie upokorzył i jest mi tym bardziej przykro, że do feralnego piątku na opiekę w tej placówce naprawdę nie mogliśmy narzekać.
"Mąż niósł tatę na rękach"
Do godziny 19.40 transport nie dotarł. W międzyczasie udało się sprowadzić spoza Warszawy do pomocy męża pani Agnieszki. Załatwił odpowiedni samochód. Jakoś sobie poradzili.
- Tata nie chodzi. Nie ma jeszcze odpowiedniego wózka, bo przed pobytem w szpitalu jeszcze go nie potrzebował. Mąż zaniósł go na rękach do auta.
Pani Agnieszka zapewnia, że gdyby ktokolwiek ją uprzedził, że coś takiego może się wydarzyć, od początku szukałaby innego rozwiązania.
Kobieta twierdzi, że jej sprawa nie jest odosobniona. Ponoć dokładnie to samo spotkało pacjenta, który leżał z panem Stanisławem na sali, podczas wcześniejszego pobytu szpitalnego. Wówczas rodzina zdecydowała się skorzystać z prywatnego transportu.
- Podobno byli za kwadrans. Mają siedzibę koło szpitala. Interes ponoć dobrze się kręci - mówi zniesmaczona pani Agnieszka.
Pracownik szpitala nieoficjalnie: Najczęściej zawodzi czynnik ludzki
W nieoficjalnej rozmowie pracownik szpitala podaje trzy możliwe przyczyny polskich problemów z transportem medycznym:
- Czynnik ludzki - problemy z komunikacją, organizacją, brak informacji na czas itd.
- Finanse - stawki za usługi transportowe nie wydają się na tyle kuszące, by placówki mogły swobodnie wybierać partnerów.
- Umowy z firmami zewnętrznymi - teoretycznie zawierają kary umowne, ale te niejednokrotnie nie są na tyle dotkliwe, by niektórzy partnerzy nie czuli się bezkarni.
O ile pracownik szpitala potwierdza samo zajście w piątek, nie zgadza się, że nikt w placówce nie reagował przez wiele godzin. Zapewnia, że wstępna weryfikacja wskazuje, że podjęto szereg czynności, by jednak panu Stanisławowi pomóc.
Ponoć to naprawdę był incydent, którego nie dało się przewidzieć. To dlatego choćby pacjent nie dostał leków.
Osobiście uważamy jednak, że skoro się zdarzył, szpital powinien opracować procedury na takie wydarzenia. Ten szpital i wszystkie inne, które mają problem z transportem wewnętrznym czy zewnętrznym.