Piekący ból, wysoka gorączka, duszący kaszel. „W 2 godziny rozłożył nas na łopatki”
Jeden wirus, 5 osób, 4 chore, 2 tygodnie wyjęte z życiorysu. Oto mój listopadowy urlop w liczbach, z covidem w tle. Mamy już "nie straszyć tą grypką"? To nie czytaj dalej, bo ja się wystraszyłam i to bardzo. Potwierdziły się ostrzeżenia ekspertów, że nowe warianty także mogą uderzyć naprawdę mocno i zaskoczyć ogromem objawów.
SARS-CoV-2, wirus odpowiedzialny za pandemię COVID-19, z pewnością nie powiedział ostatniego słowa. Historia pokazuje nam dobitnie, że najgroźniejsze patogeny, odpowiedzialne za katastrofy epidemiczne w przeszłości, uderzały z dużą siłą co najmniej kilka razy.
Wirusologia podbija konkretami tamte doświadczenia ludzkości: mamy do czynienia z wirusem zdolnym do częstych mutacji. Czort wie, kiedy trafi się znowu wyjątkowo zjadliwa, a także, jak na obecną zareaguje akurat twój organizm.
W maju tego roku naukowcy z Centrum Epidemiologii Klinicznej Szpitala Weteranów (VA) w St. Louis, nadzorujący badania we wszystkich 50 stanach USA, ostrzegali, że ryzyko zgonu podczas infekcji COVID-19 i grypy jest w pierwszym przypadku wciąż wyższe o 35 proc., chociaż zakładano zrównanie zagrożenia już w ubiegłym sezonie.
Większe jest też ryzyko powikłań i ciężkiego przebiegu choroby.
Więcej na ten temat: To wciąż nie jest "tylko grypa". Może siać spustoszenie
To wciąż nie przelewki, o czym przekonałam się na własnej skórze tej jesieni. Było grubo.
COVID-19, listopad 2024 - to był atak błyskawiczny
Jeszcze w piątek wszyscy byliśmy oficjalnie zdrowi.
Po pracy wraz z kilkuletnim synem wsiadłam do pociągu do Bielska. Tam miałam spędzić weekend u przyjaciół, a następnie przenieść się do hotelu w Wiśle - mój kręgosłup szyjny bardzo potrzebuje rehabilitacji w wodzie, a tam znalazłam fajny basen. Poza sezonem, pusto, miło - nie mogłam się doczekać.
Znajomi też nie wyglądali na chorych. Wprawdzie zaniepokoiła mnie informacja, że znajoma wróciła w środę z zagranicy, gdzie miała kontakt z wieloma osobami, ale w sumie tylko na chwilę i nie chciałam siać paniki.
Basia od lat pracuje w turystyce, nie łapie infekcji i trochę podśmiechuje się z tej mojej czujności, unikania zagrożeń itp. Tym razem jednak miała spędzać z nami czas. Dołączyć miała też do grupy osoba z problemem onkologicznym - żeby odpocząć od leczenia.
Tym razem jednak Basia coś przywlekła i najpewniej zakaziła kolejne osoby. Nie minął tydzień, a rozłożyło wszystkich poza jej partnerem (może dlatego, że stosunkowo niedawno przyjął dawkę przypominająca szczepionki?).
COVID-19: ból głowy był nie do zniesienia
Najpierw oczywiście zachorowała Basia. Atak wirusa zapewne nastąpił jeszcze na lotnisku lub wcześniej, ale same objawy pojawiły się w nocy z niedzieli na poniedziałek. Standardowo - choroba ostatnio zwykle wykluwa się po 4-5 dniach (może być wcześniej lub później, ale bezobjawowe okienko, gdy już zakażamy a jeszcze nie mamy objawów, wynosi dwa dni).
Pierwszym objawem był nieznośny ból głowy. Basia miewa migreny, więc łykała leki, które miały pomóc na tę dolegliwość, ale nie działały. Zaspana i oszołomiona dopiero po kilku godzinach uświadomiła sobie, że ma pewnie gorączkę.
Na zbicie gorączki nie miała nic. Dopiero rano poprosiła partnera, który nie mieszkał z nami w hotelu (to miał być taki babski relaks z warunkowo przyjętym do towarzystwa dzieckiem), żeby coś jej kupił. Przy okazji chciała też "coś na gardło", bo to piekło ją niemiłosiernie.
Nim Piotr zdążył dojechać, lista zamówień rozszerzyła się jeszcze o "coś na kaszel". Wcale nie suchy - mokry, duszący i oblepiający flegmą. Bardzo głęboki i męczący.
Basia nie zeszła już na śniadanie, bo była zbyt słaba, ale przede wszystkim nie chciała nikogo nie zakazić. Niestety, było już za późno.
COVID-19 i piekące oczy
Byłam numerem 2 w naszym covidowym ognisku. Objawy pojawiły się naprawdę szybko, bo ok. 70 godzin po pierwszym kontakcie z w wirusem. Bywa i tak.
Jeszcze w poniedziałek korzystałam z basenu. Czułam się naprawdę dobrze, a mój obolały kręgosłup rozpływał się ze szczęścia. Po kąpieli bardzo piekły mnie oczy i uznałam, że hotel przedobrzył z chlorem. Po powrocie do pokoju zdziwiłam się jednak, jak bardzo są czerwone, "obolałe".
Bezwzględny wirus nie potrzebował wiele czasu, by wysyłać nas do łóżka. Dwie godziny później leżałam już plackiem z gorączką ponad 39 st. C, piekłem w gardle, dręczona przez okropny kaszel. W kolejnych dniach dochodziły kolejne objawy: ciemne zabarwienie moczu, biegunka, dziwny posmak w ustach (zmienny: kwaśny lub gorzki, nieadekwatnie do tego, co próbowałam zjeść).
Gorączka trzy doby wracała konsekwentnie co kilka godzin. Siły do życia nie miałam znacznie dłużej. Nie było łatwo, bo we wtorek objawy miał już mój syn.
COVID-19 - o włos od szpitala
Syna dosłownie ścięło z nóg. Poza tym, co męczyło mnie, do kompletu jeszcze miał niemal natychmiast zajęte zatoki - gęste, zielone gluty utrudniały mu oddychanie, wyraźnie męczyły.
Młody jest dzieckiem niepełnosprawnym, nie może mi powiedzieć, co mu szczególnie dokucza, bo nie mówi. Mnie bolało dosłownie wszystko - dowiedziałam się boleśnie o istnieniu wielu mięśni i kości, które teraz dokuczały. Jego zapewne też, ale przez pierwsze dni nawet nie miał siły płakać.
Bałam się bardzo. Kilka lat temu pierwszy covid wysłał syna do szpitala z powodu powikłań neurologicznych. Teraz nie miał siły ręką ruszyć, trawiła go gorączka, nie chciał jeść i pić. Obawiałam się odwodnienia i hospitalizacji, ale przede wszystkim tego, że mnie chorej nikt nie przyjmie z dzieckiem na oddział pediatryczny, a dla małego autysty to byłoby piekło.
Zaprzyjaźniona lekarka, w porozumieniu z pediatrką mojego synka, krok po kroku wyciągały nas z tej nieciekawej sytuacji. Nawet bardzo nieciekawej, a przypominam, że wszyscy mieliśmy dość typowe objawy, dalekie jeszcze od "ciężkiego przebiegu COVID-19", utożsamianego choćby z niewydolnością oddechową.
Skąd pewność, że to covid?
W zasadzie wszyscy mieliśmy te same objawy, chociaż o różnym nasileniu. Również ten "dziwny", czyli ciemniejsze zabarwienie moczu. Dla lekarzy tymczasem nie jest on żadnym zaskoczeniem.
Wiadomo, że COVID-19 na co najmniej kilka sposobów uderza w nerki i naczynia włosowate, wywołując w nich objawy zapalenia infekcji i zwiększając przepuszczalność składników krwi, w tym erytrocytów, odpowiedzialnych za ten zmieniony kolor.
Czytaj: Trwałe uszkodzenie nerek po COVID-19. U kogo może się rozwinąć?
Potwierdziły to badania moczu i w naszym przypadku.
Popękane naczynka w oczach? Skoczyło mi ciśnienie, a osłabione naczynka włosowate są też w oczach i stąd objaw - opinia lekarki. Nie wykluczała też, że oczy po prostu zaatakował wirus (też tam dociera) i dodatkowo podrażnił je basenowy chlor.
Sam COVID-19 stwierdziliśmy za pomocą testu z apteki (wszystko przywoził partner Basi, do końca pozostający na chodzie, chociaż zalicza się już do seniorów). Wiadomość przyjęliśmy z ulgą - w końcu z dalekiej podróży Basia mogła przywieźć coś równie groźnego, ale będącego większym wyzwaniem dla naszych lekarzy, bo nieznanego.
Polecany artykuł:
Covid-19 - ponad 2 tygodnie w plecy
Trzecia towarzyszka naszej niedoli, widząc, co się dzieje dookoła, zwiała z potencjalnego górskiego raju w środę. Niestety, wkrótce, już w domu, dopadły ją objawy (początkowo mniej jednoznaczne, bardziej przypominające zwykłe przeziębienie). Leczy wciąż zapalenie oskrzeli pod nadzorem lekarza, antybiotykiem (powikłanie bakteryjne).
Basi wystarczyło leczenie zachowawcze, chociaż kaszel męczył ją wiele dni. Ja i syn dostaliśmy dodatkowo antybiotyk z grupy makrolidów, często zalecany przez lekarzy w przypadku podejrzenia powikłanego covidu (więcej na ten temat).
Potem jeszcze potrzebne było leczenie kierunkowe na drogi moczowe (obojga), a także nebulizacje z budezonidem syna, bo miał przejściowe kłopoty oddechowe.
Wszyscy pochłonęliśmy tonę leków.
Po tygodniu od pierwszych objawów nadawaliśmy się w miarę (młody spał niemal całą drogę) do powrotu do domu - oczywiście nie pociągiem, a samochodem (niezawodny partner Basi nas odwiózł).
Drugi tydzień urlopu spędziłam głównie w łóżku. Ostre objawy minęły, ale byliśmy wyczerpani chorobą i ciągle utrzymującym się kaszlem.
W sumie nie ma na co narzekać - to nie był covid ciężki. Trzeba mieć respekt wobec choroby, która pochłonęła miliony ofiar i umiar w narzekaniu. Dobrze, że byliśmy szczepieni - mogło być przecież znacznie gorzej.
Nie zmienia to jednak faktu, że właśnie rusza sezon: świąteczne spotkania, potem ferie... Mam nawet parę dni urlopu, ale ogłaszam osobisty lockdown, nigdzie nie jadę, nikogo nie zapraszam serdecznie i dziś kupiłam duży zapas maseczek. Nie ma obowiązku nosić? Nie szkodzi. Mam wybór.
Listen on Spreaker.