OPINIE: Korona na pokładzie, król jest nagi
„Wszystkie ręce na pokład!” – słyszę coraz częściej w kontekście koronawirusa. Mam ochotę zapytać – a gdzie ta nasza łajba i ręce kapitanów były w styczniu? - pyta Milena Kruszewska, Prezes Fundacji Watch Health Care.
Oxford – szpital uniwersytecki w pełnej gotowości. Lekarze w odzieży ochronnej – fartuchach, maskach i rękawiczkach ćwiczą na manekinach procedury dotyczące opieki nad najmłodszymi pacjentami zakażonymi wirusem. Przechodzą drogę od udzielania pomocy w karetce po przyjęcie dziecka do szpitala i opiekę na oddziale. Kraków – szpital uniwersytecki zawiesza przyjmowanie pacjentów na oddziały i planowe zabiegi, ponieważ brakuje środków higieny dla personelu medycznego.
„Wszystkie ręce na pokład!” – słyszę coraz częściej w kontekście koronawirusa. Mam ochotę zapytać – a gdzie ta nasza łajba i ręce kapitanów były w styczniu? Gdzie były przez kilkanaście ostatnich lat, kiedy żaden rząd nie miał odwagi potraktować systemu ochrony zdrowia priorytetowo?
W lutym w Wielkiej Brytanii rozstawiono kabiny tymczasowe, by pacjent z podejrzeniem wirusa nie przychodził na ostry dyżur czy do przychodni pełnych ludzi, tylko wszedł do kabiny i dalej postępował zgodnie z instrukcją. W tym czasie w Polsce od instytucji rządowych dowiedziałam się, że w ramach ochrony przed koronawirusem warto gotować dokładnie jajka, a wszyscy cieszyli się z plakatów informacyjnych, które powstały rzutem na taśmę z dnia na dzień, dzięki niesłabnącemu szczęśliwie zaangażowaniu osób z branży, lecz spoza Ministerstwa Zdrowia.
Pod koniec lutego w Singapurze zapowiedziano, że prezydent, ministrowie, wysocy rangą urzędnicy i członkowie parlamentu zrezygnują z części pensji, a funkcjonariusze publiczni z pierwszego frontu walki z wirusem (np. lekarze) otrzymają specjalny dodatek finansowy. W tym samym czasie rządzący w Polsce zrezygnowali z publikowania w sieci zdjęć ze spotkań najważniejszych osób w państwie w sprawie wirusa – z uśmiechami uczestników i colą na stole. W kadrach zaczęły się pojawiać opasłe segregatory i poważne miny. Poważne miny towarzyszyły też przedstawicielom ministerstwa zdrowia, gdy z łatwością rzucali oskarżenia o chaosie i nieznajomości procedur w krotoszyńskim szpitalu, po tym jak pacjentka spędziła w nim 88 godzin oczekując na wynik testu.
Mamy marzec, do dziś przedstawiciele organizacji pacjenckich alarmują, że nie opracowano żadnych procedur dla pacjentów onkologicznych, chorych przewlekle czy z chorobami rzadkimi. Tylko czekać na oskarżenie, że to wina pacjentów, bo zachorowali. W wielu miejscach trwają już kwarantanny, a w pozostałych ludzie nie wiedzą, jak się do nich przygotować i przychodzą im do głowy różne pytania - czy jeśli mam psa, to mam zbierać przez dwa tygodnie jego odchody z podłogi? Coraz więcej pytań, coraz mniej odpowiedzi.
W Korei Południowej, Australii, Niemczech czy Wielkiej Brytanii testy w kierunku koronawirusa wykonywane są w formie „drive-through”. Pacjent z podejrzeniem wirusa podjeżdża autem pod szpital, przeszkolony pracownik pobiera próbkę do testów, pacjent wraca do domu. Wyniki w ciągu 24-48 godzin. W Singapurze i Hongkongu maseczki noszą i chorzy, i zdrowi – a raczej ci, którzy za zdrowych się uważają, bo sęk w tym, że dziś już trudno o taką pewność. Tajwański minister gospodarki ogłosił, że jeśli produkcja chirurgicznych masek ochronnych na Tajwanie przekroczy popyt krajowy, rozważy dostarczenie tych masek innym krajom. To dobrze, bo na przykład Mazowiecki Szpital Specjalistyczny w Radomiu na własną rękę zlecił szycie jednorazowych maseczek – w hurtowniach już ich nie ma. Koszt: 6 zł za sztukę, przy cenach, w normalnej sytuacji, oscylujących wokół 17 groszy. Być może chodzi o bawełnę; jeśli tak, to wtedy będą chociaż wielorazowe, które można wyjałowić. Jak w czasach wojny.
Polska – burakiem, ziemniakiem i spirytusem stojąca, nie może zapewnić obywatelom środków dezynfekcyjnych, nawet tych najprostszych i bardzo skutecznych, jak 70% etanol czy woda utleniona. Sprowadzamy preparaty na bazie alkoholu etylowego z Niemiec, a spekulacyjne ceny w hurtowniach sięgają 14 zł za 100 ml, a na rynku nawet 60 zł.
Podejmujemy wiele działań, które nie są złe, co nie znaczy, że są adekwatne do sytuacji i na czas. A nie da się czasu nadrobić powtarzaniem bredni o tym, jak doskonale byliśmy przygotowani na pandemię. Rozumiem potrzebę uspokajania obywateli, ale można to robić bez kłamania w żywe oczy. Nie byliśmy i nie jesteśmy przygotowani – system, który jest zlepkiem doraźnych rozwiązań wynikających z zainteresowań danej ekipy w ministerstwie zdrowia, a nie strategicznego spójnego planu, nigdy nie będzie fundamentem dla jakichkolwiek przygotowań. Od lat wydatki na ochronę zdrowia oscylują wokół 4,5-4,7% PKB, istotnie poniżej europejskiej średniej, którą metodą kreatywnej księgowości być może osiągniemy za kilka lat, o ile ta dzisiejsza średnia stanie w miejscu. Jesteśmy w grupie kilku państw, których obywatele najwięcej dokładają do procesu leczenia ze swoich prywatnych pieniędzy. Polska jest jedynym krajem Unii, w którym rośnie śmiertelność z powodu raka piersi. Oddziały intensywnej opieki medycznej ledwo zipią przy obciążeniu bez pandemii. NFZ wydaje ogromne pieniądze na leczenie szpitalne, które jest leczeniem najdroższym, a po macoszemu traktuje profilaktykę. Już co piąty lekarz mógłby przejść na emeryturę, a coraz więcej młodych myśli o pracy za granicą, gwarantującej zwykle lepsze warunki, wyższe pensje i większe możliwości rozwoju.
Mogłabym tak wymieniać długo. Tylko problem w tym, że na tej łajbie nie ma kapitana.
#RazemPrzeciwKoronawirusowi
Porady eksperta