SAMOLECZENIE, czyli sam też możesz się uleczyć
Czy przezwyciężenie choroby zależy od naszej psychiki, naszego pozytywnego myślenia, czy tylko od nowoczesnej medycyny? W każdym człowieku drzemią uzdrawiające siły. Wiemy, że mogą one pomóc. Na czym polega mechanizm ich działania? Czy samoleczenie jest możliwe?
Spis treści
- Samoleczenie jest możliwe, gdy chory ma nadzieję
- Śmierć musi poczekać
- Leczniczy efekt placebo
- Co trzeci Polak stosuje domowe sposoby leczenia, a 90 proc. zażywa leki bez recepty
- Moc autorytetu
- Zaangażowanie pacjenta konieczne, by samoleczenie przyniosło skutki
- Pozytywne myślenie - podstawa samoleczenia
Jak ludzie wydłużają swoje życie? Czy wszyscy to potrafią? Czy możemy te umiejętności wykorzystać w sposób świadomy? Odpowiedzi na te pytania byłyby kroczkiem ku nieśmiertelności, dlatego zrobiono wiele odpowiednich eksperymentów i dzisiaj udało się po części zrozumieć, na czym polegają uzdrawiające moce organizmu. Przy okazji okazało się też, że umiejętności samoleczenia posiadają nie tylko ludzie, ale również zwierzęta!
Samoleczenie jest możliwe, gdy chory ma nadzieję
Pewien psycholog wrzucił szczura do kadzi, której brzegi były gładkie jak szkło. Szczur pływał w kółko w lodowatej wodzie, próbując się wydostać, ale szybko przekonał się, że jest w pułapce bez wyjścia. Po 15 minutach zaczął tonąć. Leżał na dnie już niemal martwy, gdy go wyłowiono. Następnie wrzucono do wody innego szczura. Ten również po kwadransie zaczął tonąć. Wtedy podsunięto mu deskę, na którą mógł się wdrapać. Szczur wypełzł na „suchy grunt” i otrząsnął się. Po chwili odpoczynku wrzucono go ponownie do tej samej kadzi. I wtedy stała się rzecz niezwykła: tym razem szczur pływał ponad 60 godzin bez przerwy, aż do całkowitego wyczerpania organizmu! Wyglądało to tak, jakby przy życiu utrzymywała go nadzieja na to, że znowu ktoś poda mu ostatnią deskę ratunku.
Na czym polega owa nadzieja? Badacze myśleli początkowo, że szczur, który znalazł się w pułapce, zaczyna tonąć dlatego, że zabija go stres – serce nie wytrzymuje lęku. Okazało się to jednak nieprawdą – serce zwierzęcia biło coraz wolniej, jakby szczur rezygnował, dochodził do wniosku, że nie ma sensu walczyć dalej. Ta rezygnacja była odpowiedzialna za to, że zwierzę tonęło. Gdy pojawiła się nadzieja, zwierzę walczyło dalej. Ma to odpowiednik w życiu ludzi. Np. starsze osoby umieszczone wbrew swojej woli w domu opieki umierają o wiele szybciej niż ci, którzy zgodzili się na pobyt z własnej woli. U tych pierwszych rozwija się bowiem uczucie bezradności (jak u szczurów wrzuconych do kadzi z zimną wodą). Gdy zapewniano starszym ludziom wpływ na to, jak żyją w domach starości – np. mogli decydować o urządzeniu swojego pokoju, porze posiłków, porach spotykania się ze znajomymi itp. – to żyli dłużej niż wtedy, gdy nie mieli nic do powiedzenia. Poczucie wpływu na ważne obszary własnego życia, nadzieja na lepsze jutro, oczekiwanie na radosne wydarzenie (np. święta) wyzwalają energię, która sprawia, że organizm skuteczniej walczy z chorobą i nie poddaje się (tak jak szczur, który czeka na deskę). Nawet jeśli owo poczucie posiadania wpływu jest tylko iluzoryczne, polepsza samopoczucie i stan organizmu. Wiara czyni cuda! Jak stwierdził żartobliwie pewien lekarz: „Jeśli pacjent naprawdę chce wyzdrowieć i wierzy, że mu się to uda, medycyna jest bezsilna”. W człowieku jest więcej takich ukrytych samoleczących sił.
Śmierć musi poczekać
Gdyby zbadać częstość naturalnego (ze starości) umierania ludzi w różnych miesiącach roku, okaże się, że nie jest ona równomierna. Na naszej, północnej, półkuli ludzie najczęściej umierają w zimie (przede wszystkim w styczniu i lutym), najmniej zgonów jest w ciągu lata (w czerwcu i lipcu). Ta zmienność jest związana z jednej strony z ostrzejszą zimową aurą, większą zachorowalnością przy niższych temperaturach itp. Z drugiej strony jednak odkryto, że z umieralnością dzieje się coś dziwnego podczas świąt. Tuż przed Bożym Narodzeniem liczba zgonów w bardzo wyraźny i tajemniczy sposób spada, zaś po świętach rośnie. Wygląda to tak, jakby starsi ludzie przedłużali swoje życie po to, aby doczekać świąt, i dopiero potem pozwalali, aby „natura robiła swoje”. Spadek umieralności jest z pewnością związany z psychologią, a nie z czynnikami pogodowymi lub innymi obiektywnymi zmianami w środowisku!
Gdy bada się umieralność w Chinach, gdzie ważne święta religijne przypadają w innym niż u nas okresie, również daje się zaobserwować efekt „doczekania świąt”! Te badania można traktować jako twardy dowód na to, że ludzie potrafią przedłużyć życie, hamować rozwój choroby tylko dzięki wolnej woli. Efekt „doczekania świąt” prawdopodobnie ma szerszy zakres – pojawia się, gdy ktoś chce doczekać urodzin, spotkania z długo niewidzianym członkiem rodziny itp.
Leczniczy efekt placebo
Bywa, że niektóre zabiegi lub tabletki pomagają pacjentowi nie dlatego, że zawierają jakąś leczniczą substancję, ale dlatego, że wyzwalają przekonanie o ich dobroczynnym działaniu. Efekt placebo – bo o nim mowa – potwierdzają liczne doświadczenia.
Badacze odkryli, że gdy ludzie zażywają leki i oczekują, że przyniosą one ulgę, mózg wyzwala endorfiny, które wywołują korzystne dla organizmu stany fizjologiczne.
Poproszono chorych, aby zgodzili się na eksperymentalne leczenie. Podzielono ich na dwie grupy, tak aby nie różnili się zaawansowaniem choroby i rokowaniami. Jednej grupie podawano duże gorzkie tabletki (rzekomo nowy, cudowny lek), które tak naprawdę nie zawierały żadnych aktywnych środków uzdrawiających. Drugiej grupie dawano tabletki o identycznym składzie, ale wyglądające jak cukierki. Okazało się, że pacjenci, którzy zażywali duże białe tabletki (typowe lekarstwo), wyzdrowieli szybciej niż ci, którzy łykali „kolorowe cukierki”. Biała tabletka uruchomiła przekonanie, że oto rozpoczął się proces zdrowienia i dzięki temu faktycznie się rozpoczynał.
Efekt placebo może być wyzwalany przez różne czynniki i okoliczności. Znamy go też z codziennego życia. Np. dziecku, gdy niegroźnie skaleczy się w palec, mama przykleja plaster, wtedy malec uspokaja się i mówi: „Już nie boli”. Gdy dziecko się uderzy, rodzice dmuchają na zranione miejsce, co łagodzi cierpienie. Wśród prymitywnych kultur istnieją różne magiczne rytuały, które „wypędzają złe duchy” i przywracają zdrowie. Leczniczy efekt placebo ma wyjaśnienie fizjologiczne.
Co trzeci Polak stosuje domowe sposoby leczenia, a 90 proc. zażywa leki bez recepty
Mniej więcej co trzeci Polak, u którego wystąpią objawy chorobowe, stosuje domowe sposoby leczenia. Samoleczenie – które polega na bezpiecznym i racjonalnym zażywaniu leków bez recepty przez kilka dni do momentu ustąpienia objawów – może być wsparciem dla systemu ochrony zdrowia, a nawet skrócić kolejki do lekarzy. Z badań CBOS wynika, że takie leki przyjmuje niemal 90 proc. Polaków.
Źródło: biznes.newseria.pl
Tym, co leczy, jest zaangażowanie pacjenta i koszty (także emocjonalne), jakie ponosi w trakcie leczenia, jednak pod warunkiem, że wysiłki te i koszty wziął na siebie dobrowolnie. Owa dobrowolna decyzja uruchamia świadomą i nieświadomą motywację do zmiany, umysł wykorzystuje wtedy wszystkie środki, jakimi dysponuje, żeby sobie naprawdę pomóc.
Moc autorytetu
Aby jednak zwykły proszek wywołał efekt placebo i stał się „lekarstwem”, muszą być zachowane pewne warunki. Jednym z nich jest to, że „lecznicza” substancja powinna być przepisana przez osobę obdarzoną autorytetem. W dawnych czasach rolę takiego autorytetu, mającego kontakt z bogami lub nadnaturalnymi mocami, pełnili szamani, znachorzy, czarownicy, wróżbici itp. Wykonywali magiczne rytuały i kazali chorym robić niezwykłe rzeczy (np. pić paskudne mikstury), które jednak miały szansę pomóc właśnie na zasadzie placebo. W naszych czasach nimbem autorytetu otoczeni są znani lekarze, ale też sławni hipnotyzerzy, charyzmatyczni księża itp. Zabiegi i leki przepisywane przez te osoby niemal automatycznie zdobywają moc leczącą, nawet jeśli same z siebie jej nie mają.
Zaangażowanie pacjenta konieczne, by samoleczenie przyniosło skutki
Ważnym warunkiem zadziałania „magicznych lekarstw” jest zaangażowanie chorego w proces leczniczy. Jeśli zależy mu na wyzdrowieniu, jeśli godzi się na trud i cierpienia po to, aby wydobrzeć, sama ta decyzja i połączone z nią koszty (finansowe, a także związane z wysiłkiem i niewygodą) zwiększają szansę na uruchomienie samoleczących sił organizmu.
W pewnym eksperymencie zapytano ludzi cierpiących na lęk przed wężami (ofidiofobię), czy zechcą poddać się terapii. Tych, którzy się zgodzili, wpuszczano najpierw do pomieszczenia, w którym stało akwarium z wężami. Dyskretnie mierzono odległość, jaką zachowywali od akwarium – miało to być miara siły ich fobii. Następnie wszystkich poddano różnego rodzaju terapiom. Po ich zakończeniu ponownie mierzono, jak blisko podchodzą do akwarium z wężami. Okazało się, że niektórzy ludzie niemal całkowicie pozbyli się fobii. Najbardziej zdumiewające było to, że wyleczyli się przede wszystkim ci, od których terapia wymagała najwięcej wysiłku, nawet jeśli polegał on tylko na robieniu pompek (przekonywano ludzi, że jest to metoda redukowania lęku poprzez wysiłek fizyczny). Im więcej ktoś wykonywał pompek, tym mniej lęku potem odczuwał. Zdumiewające było też i to, że jeśli ludzi nie pytano o zgodę na udział w terapii, a poddawano ich tym samym zabiegom leczniczym (np. kazano im robić pompki lub poddawano psychoanalizie), lęk się nie zmniejszał. Te efekty mogą wydawać się niezrozumiałe. Psychologia potrafi je jednak wyjaśnić.
Ludzie, którzy tworzą przyjemne, konstruktywne wyobrażenia, stają się zdrowsi. Ci, którzy w nieskończoność rozpamiętują porażki, niepowodzenia, nieszczęścia, dodatkowo wywołują u siebie choroby.
Udowodniono to w eksperymentach. W jednym z nich proszono ludzi, którzy zgłosili się na ochotnika do „eksperymentów psychologicznych”, aby godzili się znosić uderzenia prądu. Drugiej grupie po prostu powiedziano, że będą drażnieni prądem w celach doświadczalnych, nie proszono ich o wcześniejsze wyrażenie zgody na to (choć oczywiście nie stosowano żadnego przymusu, każdy mógł w dowolnej chwili wycofać się z eksperymentu). Obie grupy doświadczały wstrząsów elektrycznych o tej samej sile. Okazało się jednak, że ci, którzy dobrowolnie zgodzili się na ich znoszenie, mówili, że odczuwają słabszy ból niż osoby z drugiej grupy. Ale to nie wszystko! Obiektywne miary bólu (np. EEG) potwierdziły, że faktycznie doświadczali oni słabszego bólu. Owo polepszenie samopoczucia powodował prosty zabieg wywołania u badanych przekonania, że dobrowolnie zgodzili się na ból. Zaangażowanie pacjenta w proces leczniczy ma więc ogromne znaczenie dla wyzdrowienia.
Pozytywne myślenie - podstawa samoleczenia
W pewnym eksperymencie astmatykom przepisano inhalatory, w których lekarstwo zmniejszające duszności zmieszane było z aromatem wanilii. Podczas ataku duszności chory wdychał lekarstwo i jednocześnie odczuwał miły zapach. Gdy później dawano pacjentom inhalator zawierający samą wodę o zapachu wanilii, oskrzela reagowały tak, jakby dostały lekarstwo – duszności mijały. Pod wpływem skojarzenia leku z zapachem wanilia nabrała mocy leczącej! Ten zdumiewający efekt potwierdzono wielokrotnie. Najdziwniejsze jest jednak to, że bodźcami leczącymi mogą stać się pewne myśli.
Badacze odkryli, że można w związku z tym poprawiać swój stan zdrowia poprzez regularne tworzenie odpowiednich wyobrażeń (wizualizacji). Metoda ta polega na tym, że pacjenta uczy się wyobrażać sobie, że zdrowieje, że przez jego ciało przepływa dobroczynna substancja (np. srebrna woda) i oczyszcza go z wszelkich toksyn oraz chorób.
Stan relaksu, który się wtedy uaktywnia i wyobrażenie wyzdrowienia faktycznie sprawiają, że rozwój choroby zostaje zahamowany. Wszystkie zabiegi, o których mowa, nie wykluczają oczywiście typowego leczenia farmakologicznego. W psychice drzemią jednak potężne siły, które mogą przyczynić się zarówno do powstawania chorób i ich utrzymywania się, jak i zanikania. Jeśli znamy te siły i potrafimy je wykorzystywać – nie dajemy się chorobom.
miesięcznik "Zdrowie"