MEDYCZNE SERIALE dlaczego tak bardzo lubimy je oglądać
Seriale, których akcja rozgrywa się w szpitalu, mają walor profilaktyczny. Pokazują dobre wzorce komunikacji lekarz – pacjent. Widzowie poznają problemy lekarzy, a także ich codzienne troski, co skraca dystans między stronami. Na czym polega fenomen wysokiej oglądalności seriali z lekarzami w roli głównej?
Filmy z akcją toczącą się w środowisku lekarskim istniały w programie telewizyjnym od dawna. Ale od kilku lat seriale z medycyną w tle stały się hitami, oglądanymi przez miliony. Skąd ten sukces medycznych seriali i co o nim myślą lekarze, pytamy psycholog Noemi Geller.
Co nas fascynuje w serialach medycznych?
NOEMI GELLER: Kusi zbliżenie do zawodu medyka, bo jest jednym z tych owianych tajemnicą – na co dzień nie oglądamy chirurgów, sędziów czy pilotów w ich salach operacyjnych, sądowych czy kokpitach. Zgodnie z typologią archetypów można do pewnego stopnia przypisać ten zawód archetypowi Maga. Mag posiada tajemną wiedzę, wydaje się omnipotentny, wykorzystuje eksperymentalne, nieschematyczne sposoby postępowania – jak lekarz. W naszych czasach sama medycyna ma boskie możliwości: zagląda do komórki, rozszyfrowuje genotyp człowieka. Zarazem seriale medyczne demitologizują zawód lekarza. Należą do gatunku obyczajowych, opowiadają o stosunkach interpersonalnych wewnątrz zespołu lekarskiego, o życiu osobistym. W percepcji społecznej na Zachodzie zawód lekarza jest traktowany jako prestiżowy. To są ludzie zamożni, otoczeni atrybutami wysokiego statusu społecznego – ale w serialach medycznych tak nie jest. Nie pokazuje się luksusowych samochodów, komfortowych miejsc, w których spędzają wakacje, kosztownych hobby. Lekarze są ludźmi bliskimi nam, popełniają błędy, bywają nieszczęśliwi, ulegają emocjom. I to jest dla widza ciekawe – prestiżowy zawód jest sprowadzony do sytuacji pozamedycznych i pozaprofesjonalnych, wizerunek lekarza jest odmitologizowany i uzwyczajniony, dzięki czemu łatwiej jest się z nim identyfikować.
Widz ma wgląd w relację lekarz – pacjent. Może to dla niego atrakcyjny poligon doświadczalny – jak ona powinna wyglądać?
N.G.: W Polsce nadal, przynajmniej w publicznej służbie zdrowia, obowiązuje model autorytarny. Lekarze tworzą dystans, odgradzają się fachową wiedzą i terminologią. W serialach zagranicznych i w naszym „Na dobre i na złe” ten dystans jest skracany. Jest miejsce na szczerą, jasną rozmowę. Nie widzimy lekarzy harujących od świtu do nocy na kolejnych dyżurach, zgryźliwych, pozwalających sobie na ironiczne i cyniczne komentarze, ale całkowicie oddanych pacjentowi, mających dla niego czas. Ten gładki i wypolerowany obraz, na zasadzie kontrastu z realnym życiem, sprawia, że miło nam go oglądać i pomarzyć sobie o takim traktowaniu. Jak każda bajka, daje nam szansę przeżycia czegoś w realnym życiu niedostępnego. Czasem tak zrodzone pragnienie jest początkiem zmiany – lekarz, który na pytania pacjenta o jego chorobę ucina rozmowę, mówiąc: „To nie Leśna Góra!”, to przeciwieństwo tego, co znamy z serialu. Zaczynamy rozumieć, że tak nie musi być – i nierzadko próbujemy bardziej partnerską relację lekarz – pacjent postulować na drodze negocjacji czy kategorycznych żądań.
Lekarze mają trudności z przekazywaniem bolesnych wieści.
N.G.: Powstała praca doktorska, której autorka postawiła tezę, że seriale medyczne mogą być dobrym instruktażem, jak uczyć lekarzy przekazywania trudnych informacji pacjentowi i jego rodzinie. Ukazane w nich relacje są partnerskie i fair. Przedstawia się pacjentowi alternatywę takiego lub innego leczenia, pozostawia się mu finalną decyzję np. o operacji, wykłada się jasno zasady postępowania, daje czas do namysłu.
Seriale to też swoisty instruktaż pracy zbiorowej: niedościgłego ideału, mało realnego w życiu.
N.G.: Praca na oddziale szpitalnym to idealny przykład pracy zespołowej – sukces indywidualizmu polega na dobrze funkcjonującym kolektywizmie. To sytuacje, gdzie pod presją czasu grupa ludzi wywiązuje się z zadania, jest autorem sukcesu. W Polsce taka praca w zespole jest w zalążku. To, że powstają szkolenia zajmujące się tego rodzaju zagadnieniami, pokazuje, jak ważne jest opanowanie jej zasad. W serialach medycznych jest to bardzo dobrze uchwycone. Na sukces dobrostanu pacjenta, pomyślnej operacji składa się działanie wielu ludzi. Kiedy dla dobra pacjenta lekarze negocjują ze sobą np. kolejność pewnych procedur, to też jest instruktaż, jak w pracy się dogadywać, jak sobie radzić w przypadku braku jednomyślności.
Czy seriale przez to, że poruszają tematy trudne i ostateczne, służą swoistemu katharsis?
N.G.: Istotnie, tak oswajamy egzystencjalne treści i oczyszczamy się z trudnych emocji. Może też pokazane historie pacjentów i rodzin, postaw i reakcji lekarzy służą przyjrzeniu się własnemu życiu. Często pokazują metamorfozę, jaką na skutek kryzysu wynikającego z choroby przechodzą rodzina, pacjent czy jego lekarz. Ludzie zatrzymują się na chwilę, stają się nieco bardziej refleksyjni, rewaluują dotychczasowy system wartości, hierarchię priorytetów. Na co dzień nie jesteśmy blisko tematyki ostatecznej, słyszymy o różnych przypadkach, ale ich nie oglądamy, nie związujemy się z losami bohaterów jak w serialach, dlatego one tak silnie angażują.
W odróżnieniu od rutynowej, przewidywalnej rzeczywistości chcemy odmiany, pragniemy, żeby się coś działo. A w tych serialach jest duża obietnica dynamiki, napięcia i zaskoczenia.
N.G.: Seriale medyczne generują bardzo wysoki poziom adrenaliny: „Chirurdzy”, „Ostry dyżur” czy „Dr House” są związane z silnymi emocjami. Oglądamy, jak pod presją czasu podejmuje się decyzję, od której zależy życie pacjenta, wystawia się na próbę zaufanie. Z tego samego powodu popularnością cieszą się seriale kryminalne i te o pilotach typu „Katastrofy w przestworzach”– to nic innego jak trzymający w napięciu thriller. Zapewne ma to związek z typem osobowości T (charakteryzuje się pragnieniem podejmowania ryzyka, szukaniem silnych bodźców i dreszczu podniecenia) – niektórzy z nas szukają sytuacji wyzwalających adrenalinę. Seriale medyczne plasowałyby się gdzieś na końcu jej „wyzwalaczy”, ale przecież wrażliwość widzów jest różna, nie wszyscy mogą oglądać katastrofy w przestworzach i krwawe operacje.
Czy dla widza istotny jest aspekt edukacyjny seriali?
N.G.: Przeszło 30 krajów na świecie ma swoje oryginalne serialowe „Szpitale na peryferiach”, co świadczy o uniwersalności tematu, atrakcyjności jego warstw – merytorycznej związanej z medycyną i obyczajowej. Seriale te często poruszają aktualne tematy, wpisują się w dyskurs np. o aborcji itd. Wielu widzów nie zna używanej w nich terminologii, ale zarazem, choć nie wynosi z oglądania serialu medycznego prawdziwej wiedzy, to zyskuje obycie z nią. Dbałość o realia i poprawność merytoryczną jest w nich bowiem standardem. Dzięki internetowi świadomość medyczna pacjentów rośnie, sporo wiedzą o swoich chorobach. W serialach śledzą pewien proces: od objawów, przez diagnozę, do leczenia – to im daje lepszy wgląd. Partycypują w czymś, w czym jako pacjenci nie mają szansy uczestniczyć – w stawianiu diagnozy.
Jakie inne cechy tych seriali mogą być dla widza atrakcyjne?
N.G.: Wiele odcinków kończy się happy endem. W każdym razie pomyślne zakończenia są częstsze niż katastrofy. Do pewnego stopnia seriale medyczne ilustrują tym koncepcję sprawiedliwego świata: dobrych ludzi spotykają dobre rzeczy, złych – złe. Dotyczy to pacjentów albo przydarza się prywatnie lekarzom – stąd szczęśliwe wątki miłosne czy towarzyskie w obyczajowej warstwie seriali.
„Dr House”– absolutny hit – to fenomen sam w sobie?
◗N.G.: Nie ma drugiego takiego bohatera: impertynenckiego, sarkastycznego, przeczącego wszystkim ideałom uprawiania medycyny w innych serialach. Eksperymentuje, wychodzi poza normy niemal bez ograniczeń, robi wyłącznie rzeczy kontrowersyjne. Przy tym jest genialny, błyskotliwy i dowcipny, zarazem po ludzku cierpi, kłamie, błądzi, jest skomplikowany i niejednoznaczny. Jego postać intryguje i fascynuje z powodu intelektu, dialogów, ciętych ripost i polemik – wiadomo, że będących improwizacją samego aktora. Do tego każdy odcinek jest pewną zagadką, intelektualnym rebusem w formule kryminału, dlatego tak bardzo wciąga. Hugh Laurie dzięki roli w serialu podobno wyszedł z depresji, co trzeba zapisać po stronie zasług seriali medycznych.
„Na dobre i na złe” od kuchni
Mamy stałego konsultanta medycznego Katarzynę Borycką-Kiciak (specjalizacja chirurgia), który czuwa nad poprawnością merytoryczną odcinków na etapie scenariusza i w dużej mierze na etapie realizacji. Mamy też grono zaprzyjaźnionych ekspertów z konkretnych dziedzin. Pomysły tematów przynosi samo życie, scenarzyści i nasze eksperckie zaplecze. Założenia ideowe mamy trzy: nieść nadzieję, spełniać marzenia i inspirować. Szpital w Leśnej Górze to ucieleśnienie marzenia o idealnym szpitalu, opowiedziane historie dają nadzieję, a bohaterowie starają się być coraz lepszymi ludźmi. Nasi lekarze są szlachetni, walczą z przeciwnościami losu o każdego chorego, każdy pacjent jest traktowany podmiotowo - Katarzyna Golenia, redaktor serialu