Monika Miller o swojej depresji: tłukłam szyby, wyrywałam drzwi z futryn
- Myślałam sobie, że może dorosłam szybciej, niż moi znajomi. Byłam nawet przekonana o tym, że jak się zaczyna być dorosłym, to ogarnia cię smutek, złość, że często płaczesz. Zaczęło się od wahania nastrojów, które przeradzały się w ataki furii. Tłukłam naczynia, szyby. Potrafiłam wyrywać drzwi z futryn – mówi Monika Miller, fotomodelka, piosenkarka i wnuczka byłego premiera Leszka Millera.
Spis treści
- Kiedy w Twoim życiu po raz pierwszy pojawiło się słowo depresja?
- Co ci odpowiedzieli?
- Jaką diagnozę postawił specjalista?
- Co sprawiło, że mama w końcu stwierdziła, że to nie jest, jak mówisz „nastoletnia chandra”? I co samą ciebie niepokoiło w swoim zachowaniu?
- Co najbardziej ci przeszkadzało?
- Jak wspominasz te pierwsze sesje ze specjalistą?
- Możesz podać przykłady, gdy to lustro weryfikowało twoje patrzenie na świat?
- A jak objawiały się zaburzenia osobowości?
- A jak ty sama czułaś się z tymi emocjami?
- Wspomniałaś, że oprócz terapii, zaczęłam przyjmować też leki?
- Bezsenność?
- Czy te ekstremalne sytuacje, jakimi były bójki, czy rzucanie przedmiotami, wciąż ci się przydarzają?
- Było coś poza terapią i lekami, co pomagało ci w walce z depresją?
- Czy wraz z tymi problemami, o których opowiadasz pojawiły się też zaburzenia odżywiania?
- Kiedy zrozumiałaś, że zmagasz się z kolejnym problemem?
- Co w tych najtrudniejszych momentach chciałaś słyszeć od swoich bliskich?
- Doczekałaś się tych słów wsparcia?
- Zastanawiałaś się czasem, po kim możesz to mieć?
- W naszej rozmowie trudno jest pominąć temat twojego taty, który popełnił samobójstwo. Jakie emocje towarzyszą ci w związku z tym, co się stało obecnie?
- Byłaś zła na niego, że to zrobił, że odszedł?
- Co poradziłabyś osobą, które też zmagają się takimi problemami jak ty?
- Kto jest dla ciebie teraz największym wsparciem?
- Internetowi hejterzy krytykują to, że przyznajesz się do swoich słabości?
- A co daje ci show-biznes?
- To skoro, to stres, to, po co to robić? Można zaangażować się w tak wiele mniej stresujących zajęć?
Kiedy w Twoim życiu po raz pierwszy pojawiło się słowo depresja?
Zawsze byłam nietypowym dzieckiem. Pamiętam, że gdy miałam 11 lat zaczęłam się bardzo zmieniać. Ubierałam się na czarno, nie chciałam się bawić z moimi rówieśnikami. Siedziałam sama, zamknięta w pokoju. Z racji tego, że lubiłam szperać w internecie i zgłębiać różnego rodzaju tematy, definicje związane także z ludzką psychiką, pewnego razu natrafiłam właśnie na słowo „depresja”. Zaczęłam się zastanawiać nad tym, czy to pojęcie przypadkiem mnie nie dotyczy. Pobiegłam do rodziców i powiedziałam: „Mamo, tato ja mam depresję”.
Co ci odpowiedzieli?
Trochę mnie zbyli. Zaczęli tłumaczyć, że to na pewno nie jest depresja, że tak w moim wypadku może wyglądać okres dojrzewania. Mówili, że właśnie tak zazwyczaj jest, że ma się zmienne nastroje, czasem nic się nie chce. Mijały kolejne lata a ze mną było coraz gorzej. Dopiero, gdy miałam 16 albo 17 lat moja mama zrozumiała, że to chyba jednak nie jest zwykła nastoletnia chandra i zaprowadziła mnie do psychoterapeuty.
Jaką diagnozę postawił specjalista?
Stwierdził, że mam depresję oraz zespół zaburzenia osobowości, czyli borderline. Ani mama, ani reszta mojej rodziny nie chciała w to uwierzyć. Trochę ich rozumiem, bo przecież dziecko z takimi zaburzeniami, to nie jest powód do dumy ani radości. Nie można się mną było pochwalić jako grzeczną i pilnie uczącą się, nie sprawiająca żadnych problemów dziewczynką.
Zresztą po otrzymaniu tej diagnozy, rodzice woleli się upewnić, czy na pewno to jest to, czy to, aby nie pomyłka. Poszliśmy do kilku innych miejsc zajmujących się terapią dzieci. Mimo nadziei, że może ta pierwsza diagnoza się nie potwierdzi, wszędzie wynik był taki sam. To był ten czas, kiedy zaczęłam brać leki i chodzić na psychoterapię.
Co sprawiło, że mama w końcu stwierdziła, że to nie jest, jak mówisz „nastoletnia chandra”? I co samą ciebie niepokoiło w swoim zachowaniu?
Ja sama na początku uwierzyłam w to, że tak wygląda dorastanie. Myślałam sobie, że może dorosłam szybciej, niż moi znajomi. Byłam nawet przekonana o tym, że jak się zaczyna być dorosłym, to ogarnia cię smutek, złość, że często płaczesz. To było takie dziecięce myślenie.
Pamiętam, że rozmawiając o tym ze swoimi koleżankami, radziłam im, by korzystały z tego czasu dzieciństwa, jak tylko się da, bo potem się dorasta, jest się przybitym i nic już nie jest takie, jak było dawniej.
Poza tym zauważyłam, że coraz więcej rzeczy, które dawniej sprawiały mi przyjemność, zaczyna mi przeszkadzać. Tak jak kiedyś potrafiłam się bawić, byłam kreatywna, wymyślałam różne scenariusze swoich zabaw, tak nagle nie potrafiłam już zachowywać się jak beztroskie, radosne dziecko. Miałam dziwne uczucia pustki w sobie. Nie chciałam biegać rysować, oglądać filmów. Całe dnie spędzałam w swoim pokoju, leżąc na łóżku i wpatrując się w jeden punkt. Moi rodzice myśleli, że robię to specjalnie, by zwrócić na siebie uwagę. Było mi naprawdę bardzo ciężko.
Co najbardziej ci przeszkadzało?
Chyba problemy z koncentracją. Kiedy siedziałam na lekcjach w szkole nie mogłam skupić się na tym, co mówi nauczyciel, gdy czytałam książkę łapałam się na tym, że to samo zdanie czytam kilka, jeśli nie kilkanaście razy.
Jak wspominasz te pierwsze sesje ze specjalistą?
Trafiłam na cudownego terapeutę dziecięcego. Pamiętam, że na początku była bardzo sceptycznie nastawiona do tego, że mam chodzić na jakąś terapię. Można powiedzieć, że byłam buntowniczką w tym temacie, bo przecież, dlaczego zaraz po szkole zamiast iść gdzieś ze znajomymi albo mieć czas tylko dla siebie, jechałam do gabinetu.
Po kilku sesjach zaczęłam w to wchodzić, postrzegać to jak rozmowę z kimś bliskim, kto mnie rozumie i widzi, że ja nie udaję, tylko naprawdę mam depresję i zaburzenia osobowości. Czułam się, jak bym mówiła do lustra, ale to lustro mówi jak to wygląda naprawdę, a nie jak ja to widzę. To było bardzo pomocne.
Często, gdy opowiadałam sytuacje, które miały miejsce w moim życiu, mój terapeuta dawał do zrozumienia, że to są moje subiektywne odczucia. Zaczynałam na to wszystko patrzeć z dystansem. To dawało mi nadzieję, że może rzeczywiście jest jakiś sposób na to, bym inaczej zaczęła patrzeć na świat i inaczej myśleć.
Możesz podać przykłady, gdy to lustro weryfikowało twoje patrzenie na świat?
Widziałam wszystko tylko jako czarne i białe, w moim systemie nie było żadnych odcieni szarości, a o różu już na pewno nie było mowy.
Bardzo często miewałam sytuacje, kiedy wydawało mi się, że ludzie się ze mnie śmieją, myślą sobie o mnie różne złe rzeczy. Pamiętam jedno z takich spotkań ze znajomymi moich rodziców. Były tam inne dzieci i ja byłam przekonana, że one patrzą na mnie tak, jakby mnie nienawidziły, oceniały i myślały, że jestem zła, głupia i beznadziejna.
Kiedy opowiadałam o tym mojemu terapeucie zadawał mi pytania: „Dlaczego tak myślisz?”, „Skąd masz taką pewność?”, „Czy rzeczywiście dawali ci odczuć, że tak jest?”. Małymi krokami, odpowiedzią na te kolejne pytania, zdawałam sobie sprawę, że niekoniecznie tak jest, że to moje projekcje.
A jak objawiały się zaburzenia osobowości?
To było dosyć łatwe do zauważenia i rozpoznania w moim przypadku.
Kiedy zaczęłam dojrzewać hormony buzowały we mnie chyba bardziej, niż w moich rówieśnikach. Zaczęło się od wahania nastrojów, które przeradzały się w ataki furii. Tłukłam naczynia, szyby. Potrafiłam wyrywać drzwi z futryn. Kiedy ubzdurałam sobie, że jakaś dziewczyna podrywa mojego chłopaka, to też nie było zmiłuj. Biłam się zresztą nie tylko z dziewczynami, ale i chłopakami, którzy mnie czymś zdenerwowali. Wystarczyła mała iskierka, jedno pstryknięcie jak w zapalniczce i już się z kimś tłukłam.
Moje uczucia takie jak złość, smutek a z drugiej strony śmiech, czy radość były na jak ja to mówię „ekstremalnym high level”. Nigdy po środku. Humor zmieniał mi się z byle powodu, około 20 razy dziennie. Ciężko się było ze mną nie tylko dogadać, ale nadążyć za mną i w ogóle żyć.
A jak ty sama czułaś się z tymi emocjami?
Dla mnie samej to było tak bardzo męczące, że momentami sama siebie po prostu nie znosiłam i nienawidziłam. Byłam tymi zmieniającymi się emocjami tak zmęczona, że gdy już trafiłam na terapię, to przynajmniej wiedziałam, że gdy zmienia mi się nastrój, gdy wpadam w ten roller coaster emocji, to dzwoniłam do terapeuty i umawiałam się na sesję. Zdawałam sobie już bardzo dobrze sprawę z tego, że potrzebuję pomocy.
Wspomniałaś, że oprócz terapii, zaczęłam przyjmować też leki?
Tak. Chcieliśmy sprawdzić, czy leki mi pomogą, czy w ogóle będą potrzebne. Okazało się, że są dla mnie wybawieniem. Dzięki nim mogłam w miarę normalnie funkcjonować i pracować nad sobą podczas terapii. Zauważyłam, że terapia zmienia mój sposób myślenia o sobie, ale nad emocjami dobrze jest panować także przyjmując najpierw nieduże dawki leków stabilizujących mój nastrój, lęk, czy bezsenność.
Polecany artykuł:
Bezsenność?
Już jako noworodek, z tego, co opowiadała mi mama, bardzo mało spałam. Im byłam starsza, tym częściej na tę bezsenność cierpiałam. Pojawiały się też nowe stresowe sytuacje – szkoła, egzaminy, matura a wraz z nimi zaczęły rosnąć moje lęki i frustracje. Leki biorą zresztą cały czas.
Owszem były momenty, kiedy wydawało się, że może to ten czas, kiedy warto je odstawić, sama zresztą próbowałam to robić, bez konsultacji z lekarzem, nie mówiąc nic nikomu, ale to zawsze kończyło się fatalnie. Było dziesięć razy gorzej, niż gdy zaczynałam je brać, więc nauczyłam się i zrozumiałam, że nie można się tym tak bawić i ryzykować, bo lepiej je łykać, niż mieć myśli samobójcze, czy być znowu na granicy wytrzymałości z samą sobą.
Czy te ekstremalne sytuacje, jakimi były bójki, czy rzucanie przedmiotami, wciąż ci się przydarzają?
Nie. Jestem dumna, bo udało mi się nad tym zapanować. Podobnie jak nad moim słowotokiem.
Byłam osobą, która najpierw mówi, potem myśli a czasem w ogóle nie zastanawia się nad tym, co komu powiedziała i jakie będą tego konsekwencje. Czy to była moja mama, czy dziadek każdy mógł usłyszeć ode mnie wiązankę inwektyw. Nie miałam nad tym żadnej kontroli.
Dziadek na szczęście był tą osobą, która wyszła z tego obronną ręką. Dużo pracował, więc gdy się widywaliśmy to albo to były te lepsze dni albo staraliśmy się udawać, że to właśnie są te lepsze dni, bo nie chcieliśmy go zbytnio martwić.
Było coś poza terapią i lekami, co pomagało ci w walce z depresją?
Stały rytm dnia i zdrowa dieta. Wiem, że to może zabrzmi banalnie i osoby z depresją nie lubią takich frazesów, ale jest w tym sporo prawdy. Odrobina ruchu i ograniczenie fast foodów, czy słodkich rzeczy naprawdę dużo daje. Ja sama raz w tygodniu pozwalam sobie na odrobinę przyjemności, ale w pozostałe dni staram się po prostu dobrze odżywiać.
Jeśli chodzi o ruch, oczywiście nie każdy lubi mega wysiłek, ale on naprawdę pomaga, wyzwala endorfiny. To nie musi być siłownia, czy cross fit, ale można chodzić na jogę, tańczyć albo jeździć rowerem.
Zauważyłam, że poza aktywnością fizyczną bardzo pomaga mi wszelkiego rodzaju zajęcia jak nauki języków, ceramika, a więc to wszystko gdzie można coś robić, wyjść do ludzi, wyjechać.
Mam taką zasadę, której staram się pilnować, że nawet jak mi się bardzo nie chce, to się zmuszam i wiem, że będę sobie potem dziękować za to, że jednak to zrobiłam. Teraz w moim życiu jest tak, że nie wyobrażam sobie tygodnia, w którym chociaż raz nie poszłabym na siłownię. Teraz, gdy zdjęte zostały obostrzenia wracam na treningi taneczne, uwielbiam pływać, chodzić na jogę, pilates, a nawet pole dance. Kiedyś nienawidziłam sportu, ale od kiedy pomógł mi w poczuciu się lepiej, jestem jego wierną fanką.
Czy wraz z tymi problemami, o których opowiadasz pojawiły się też zaburzenia odżywiania?
Myślałam, że nigdy nie będę tą osobą, która będzie miała z tym problemy. A jednak. Generalnie kocham jedzenie, ale przyszedł taki moment, gdy nagle przestało mi wszystko smakować i już sama myśl o jedzeniu sprawiała, że czułam się gorzej.
Moje zaburzenia odżywiania zaczęły się od anoreksji. Oczywiście na początku tłumaczyłam, że to tylko dieta, że ja nie będę miała z czymś takim problemu. Z dnia na dzień jednak to coraz bardziej odbijało się na moim zdrowiu. Wymyśliłam sobie, że jak nie będę nic jadła, to będę miała piękną cerę i żadnych wyprysków, jak dziewczyny startujące w programach typu „Top Model”. Tymczasem było zupełnie inaczej. Ciągle miałam problemy ze skórą, wypadały mi włosy, łamały się paznokcie. Do tego doszły jeszcze problemy hormonalne i te związane z cyklem menstruacyjnym.
Potem przyszła bulimia. Myślałam w kategoriach: „Ok może i zwymiotowałam, ale robię to tylko od czasu do czasu, a poza tym wcześniej coś zjadłam i na pewno to nie jest żadna choroba”. To było bardzo złudne myślenie.
Kiedy zrozumiałaś, że zmagasz się z kolejnym problemem?
Gdy pojechałam na wakacje. Jak to zazwyczaj bywa na wczasach all inclusive w hotelu były różne fajne rzeczy do jedzenia i rzeczywiście trochę zaczęłam jeść, ale zaraz po tym, jak zjadłam pojawiały się wyrzuty sumienia i nawet, jeśli to były zdrowe rzeczy, to biegłam żeby zwymiotować. Dotarło do mnie, że to, co robię jest silniejsze ode mnie, że to pewnego rodzaju nałóg, którego nie potrafię powstrzymać. Powrocie również to stało się tematem spotkań z terapeutą.
Co w tych najtrudniejszych momentach chciałaś słyszeć od swoich bliskich?
Do momentu, gdy skończyłam 20 lat wkurzało mnie, że nikt mi nie wierzy, a szczególnie dziadkowie. Irytowały mnie teksty typu: „Za moich czasów ojciec dałby ci w tyłek i by się skończyło”. Poza tym najgorsze były te ataki furii i paniki, wtedy najbardziej pragnęłam tego żeby ktoś usiadł ze mną, pobył przy mnie i chociaż w minimalnym stopniu spróbował zrozumieć, co się ze mną dzieje. A ja zamiast wsparcia, słyszałam żebym się uspokoiła, nie psuła komuś dnia albo przestała udawać, bo przecież ktoś na ciebie zwraca uwagę.
Byłam w tym czasie, jak mówię „bardzo terytorialna”. Zwłaszcza, jeśli chodziło o mój pokój. Jeśli ktoś do niego wszedł, coś w nim przestawił bez mojej zgody, dostawałam ataków płaczu i złości.
Doczekałaś się tych słów wsparcia?
Tak. Im dłużej chodziłam na terapię, tym oni bardziej widzieli zmianę. Już nie pytali, czemu się popisuję, tylko, gdy pojawiał się jakiś problem zgłaszali chęć zawiezienia mnie do specjalisty albo pytali, co możemy zrobić wspólnie żeby wygasić te emocje, które we mnie narastały. Moja depresja i zaburzenia osobowości zaczęły być traktowane realnie, a nie jak moje widzi mi się.
Zastanawiałaś się czasem, po kim możesz to mieć?
Na początku nie widziałam w ogóle żadnych powiązań, jeśli chodzi o depresję, ale z biegiem lat czułam jakąś nietypową więź, takie połączenie z męską częścią mojej rodziny – z ojcem, dziadkiem. Takim pierwszym wspólnym punktem była ta bezsenność, o której wspominałam. Potem widziałam coraz wyraźniej, że tata, ale i dziadek mieli pewne wskazujące na depresję momenty w swoim życiu. Dziadek może mniej, bo jego całe życie to praca, więc nawet jeśli coś się u niego depresyjnego działo, to bronił się przed tym tą swoją pracą i spojrzeniem na świat, które ma. Myślę, że w zderzeniu z tą chorobą miał po prostu wiele szczęścia.
W naszej rozmowie trudno jest pominąć temat twojego taty, który popełnił samobójstwo. Jakie emocje towarzyszą ci w związku z tym, co się stało obecnie?
Mam to już jako tako przepracowane. To wciąż i dla mnie, i dla każdego z nas, mam tu na myśli naszą rodzinę, ciężki temat. Mam takie momenty, gdy po prostu staram się o tym nie myśleć, wypierać to. Pociesza mnie to, że tak dużo osób o nim pamięta, tak jak wszyscy w rodzinie byśmy chcieli, żeby pamiętali. Może to zabrzmi dziwnie, ale depresja jest tak dziwną i niewytłumaczalną czasem chorobą, że są w niej momenty, gdy łatwiej jest być gdzieś indziej, niż z tym walczyć. Całe życie w niektórych przypadkach trudno jest w ogóle nazwać życiem.
Niestety prawie każda osoba, która zmaga się z depresją, w pewnym momencie myśli nad takim wyborem, alternatywą. Być może dla mojego ojca właśnie to wydawało się najlepszym rozwiązaniem. A czy było? Trudno to nam oceniać, bo nie siedzieliśmy i nie siedzimy w jego głowie.
Byłaś zła na niego, że to zrobił, że odszedł?
To naturalny etap procesu żałoby i pojawiały się takie momenty, ale ja w ogóle tego okresu za bardzo nie pamiętam. Wyparłam go, a przy tym brałam bardzo dużo leków żeby sobie z tym psychicznie poradzić. Potrzebowałam naprawdę ogromnego wsparcia i pomocy. Gdyby nie terapia i leki to chyba bym tego nie potrafiła przejść. Nie jestem osobą wierzącą, ale nie jestem też ateistką, raczej agnostykiem. Wierzę w to, że ojciec jest w innym, lepszym świecie, że jest mu tam dobrze i być może kiedyś się spotkamy.
Co poradziłabyś osobą, które też zmagają się takimi problemami jak ty?
Z własnego doświadczenia wiem, że gdy się słucha albo czyta, że jest nadzieja na lepsze jutro, że są te leki i terapia, to nie jest tylko jakieś tam gadanie, ale prawda. Warto się przełamać i dać sobie pomóc. Nie poddawać się i walczyć o siebie.
To długi proces, który trwa latami a czasem po tych kilku latach powraca, ale naprawdę się opłaca, bo zmienia życie a naszą perspektywę przerabia na lepszą i lżejszą do uniesienia.
Kiedyś nie miałam nad swoimi zachowaniami, emocjami żadnej kontroli, a dziś już wiem, kiedy nadchodzi we mnie jakaś zmiana, której nie za bardzo chcę by miała miejsce. Jestem też bardziej dla siebie wyrozumiała, dla tego, co przeżywam.
Chciałabym żeby ludzie zrozumieli w końcu, że osoba zmagająca się z chorobami o podłożu psychologicznym to nie jest jakiś odmieniec, osoba, która biega nago po mieście i wali się młotkiem w głowę, ale każdy z nas, nawet ten cichy, spokojny kolega z pracy obok, czy energiczna, żywiołowa koleżanka, po której nie widać żeby miała jakiekolwiek problemy, może go jednak mieć.
Kto jest dla ciebie teraz największym wsparciem?
Moja terapeutka. Gdy pożegnałam się z moim dziecięcym terapeutą, musiałam poszukać kogoś, kto pracuje z dorosłymi osobami. Dużo czasu zajęło mi zanim trafiłam na tę właściwą osobę. Dogadujemy się w stu procentach, czuję, że choć momentami łatwo nie jest, to ta praca z nią ma sens.
Internetowi hejterzy krytykują to, że przyznajesz się do swoich słabości?
Zwracam na to uwagę, ale nie pod swoim kątem, bo ktoś mnie obraża, krytykuje, tylko martwi mnie fakt, że jest tak wiele młodych osób, które mają podobne problemy.
Ja uodporniłam się na zaczepki, wulgaryzmy, nieodpowiednie uwagi, ale wielu z nich jest szykanowanych, muszą trzymać w tajemnicy to, z czym mają problem. Wiem o tym, bo wiele tych osób pisze do mnie, opowiada o swoich problemach ze zdrowiem psychicznym.
Ktoś ostatnio napisał, że jego rodzice stwierdzili, że w pozbyciu się „tej depresji” wystarczy wizyta w kościele, bo to na pewno kara boska za kradzież gumy do żucia ze sklepu. Dramat.
Mam nadzieję, że coraz więcej i głośniej będzie się o tym mówiło, zwłaszcza w szkołach, gdzie młodzi ludzie powinni mieć wsparcie takie samo jak ja dostałam. Cieszy mnie, że do swoich problemów przyznają się takie gwiazdy jak Lady Gaga, czy Pink. To osoby, które mają ogromny wpływ na młodych ludzi, na postrzeganie przez nich świata. Mam nadzieję, że widząc je pomyślą sobie, że skoro one mogą, to ja też potrafię dać sobie radę.
A co daje ci show-biznes?
Dużo stresu.
To skoro, to stres, to, po co to robić? Można zaangażować się w tak wiele mniej stresujących zajęć?
W sumie to było tak, że nie ja się pchałam do tego show-biznesu, ale on nagle pojawił się w moim życiu i tak już zostało. Pomyślałam sobie wtedy – czemu nie spróbować? W końcu raz się żyje. To takie moje motto życiowe.
Próbuję, więc sił w takich show jak „Taniec z Gwiazdami”, niebawem będzie mnie można zobaczyć w serialu „Gliniarze”, nagrywam kolejne piosenki.
Nie chcę jechać na nazwisku dziadka, ale udowodnić i sobie, i światu, że mam coś do zaoferowania. Jednocześnie nie robię tego w jakiś irracjonalny, nachalny sposób. Powtarzam sobie, że na wszystko przyjdzie czas, a moje marzenia się spełnią. Chcę robić to i żyć na swoich zasadach. Każdemu to zresztą polecam.