Jak schudłam 70 kg? Moja historia
Jak schudłam 70 kg i jaki był mój świat, kiedy ważyłam 140 kg? Ciężki. Ciężki zarówno na zewnątrz, jak i w głowie. W moim pojmowaniu gruba nie mogła podbijać świata, a niskie poczucie wartości ciągnęło w dół bardziej, niż wielki brzuch. W końcu doszłam do ściany i zrozumiałam, że czas na zmianę. Zmianę inną niż jakakolwiek wcześniejsza.
Spis treści
- Jak schudłam 70 kg? Najpierw eliminacja smażonych potraw
- Potem kilka lekkich posiłków w ciągu dnia
- Po 6 miesiącach zauważyłam zmiany
- Sposobem na schudnięcie nie są mordercze treningi
- Zbilansowana dieta kluczem do sukcesu
Jak schudłam 70 kg? To było trochę jak sen. Styczeń 2013 r. przyniósł mi siłę, choć wcześniej czułam się zmęczona życiem. Pojawiła się myśl: schudnę raz na zawsze. Schudnę, bo tego pragnę, bo mogę, bo jestem na to gotowa. 175 cm wzrostu i 27 lat. 140 kg i wiara w to, że uda się zmienić całe życie. Wcześniej było kilka zrywów, ale zawsze kończyły się gorzkim rozczarowaniem, że jeść mało to ja nie umiem, a obżarstwo przynosi najsłodsze ukojenie. Nie potrafiłam zjeść jednego obiadu. Wolałam trzy naraz, z deserem. Tym razem postanowiłam opracować plan i trzymać się go mocno. Do końca życia. Dlaczego? Nie mogłam już dłużej się dusić. Chciałam zacząć oddychać, stać się wolna, inna, lekka. To poczucie narastało od wielu miesięcy. Ludzie czekają często na moment przełomowy. Czasem nie warto, bo przełom może wiązać się ze zniszczeniem…
Jak schudłam 70 kg? Najpierw eliminacja smażonych potraw
Zastąpiłam je daniami duszonymi lub gotowanymi na parze. Okazało się, ze smakują całkiem nieźle, z czasem nawet wybornie. To mnie pokrzepiło. Przestałam używać margaryny, wycofałam białe pieczywo. Poczułam się królową rewolucji! Dzień za dniem, coraz śmielej szukałam nowych przepisów. Nowych, czyli takich, w których mało jest tłuszczu, żadnego cukru. Coraz mniej słodyczy. Zamiast batonikami i czekoladą syciłam się suszonymi owocami. Czas mi służył. Ograniczyłam jadane wcześniej na okrągło ziemniaki i makarony na rzecz kasz. Wydzielałam je ostrożnie, na łyżki, pozwalając sobie za to na warzywne szaleństwo. Wczesna wiosna przyniosła mi zbawienie w postaci nowalijek. Czy można zamienić chipsy na rzodkiewki? Tak, choć warto dać sobie czas. Mój organizm po kilku tygodniach bez nawału przetworzonej żywności stwierdził, ze rzodkiewka sama w sobie jest smaczna, podobnie jak delikatne, słodkawe ogórki, słodko-winne pomidory, pikantny seler, maślana w smaku sałata… Odkryłam, że warzywa mogą sycić głód! I to w doskonałym stylu.
Potem kilka lekkich posiłków w ciągu dnia
I faktycznie. Jedzenie lekkich posiłków 4-5 razy dziennie nie tylko dawało poczucie sytości, ale koiło lęk przed głodem. A głód to demon, który obróci w gruzy każde staranie. Łatwo z nim przegrać, zwłaszcza kiedy apetyt jest nie wilczy, a smoczy. Zabija go nie tylko jedzenie, ale też woda. Czysta, smaczna woda. 3 litry na dzień, obok częstych przekąsek, pomagały zrzucać wagę. Minęły 4 miesiące nowego odżywiania. Przyszła pora na coś więcej. Poczułam, że w głowie zaczyna się robić miejsce na kolejny krok: sport. Nie, nie wielkie wyczyny, ale wstydliwy i nieśmiały trucht wokół kamienicy. Dziesięć minut paliło moje mięśnie jak ogień, ale pierwszy raz pomyślałam, że właśnie tego chcę. Choć wszystko bolało, a nogi dawały się we znaki, truchtałam ostrożnie przez kolejne dni. Dni zamieniły się w tygodnie, a kilka minut w kilkanaście.
Skuteczne odchudzanie wymaga zmiany sposobu myślenia
– Każdy powinien znaleźć swoją drogę – mówi Danka. – Można szukać samemu, można pójść do dietetyka. Potrzeba jednak pracy nad swoim myśleniem. Jakie masz o sobie zdanie? Dlaczego jedzenie jest ci tak bardzo potrzebne, w tak dużej ilości? Odpowiedzi pewnie są trudne. A może ich nie znasz? Poszukaj kogoś, kto cię wesprze, ale też nie będzie oceniał i do niczego zmuszał. Jeżeli samodzielnie zechcesz żyć zdrowo, pokochać swoje ciało i zacząć od nowa, wszystko będzie o wiele prostsze, niż ci się wydaje.
Po 6 miesiącach zauważyłam zmiany
Nowe odżywianie, bieganie i chodzenie na basen sprawiły, ze w sierpniu ważyłam już nie 140, ale nieco ponad 90 kg. Mogłam zmienić garderobę i po raz pierwszy zacząć szukać ubrań w innym dziale niż "XXL". Basen wydał mi się dobrym kompanem dla biegania, ale jesienią dołączyłam do tego kolejny etap: siłownię. Zajęcia dwa razy w tygodniu. Wcześniej nie miałam odwagi równać się z innymi kobietami, nie chciałam ćwiczyć u boku chudych. Jednak w końcu poczułam się pewniej. Sport stawał się coraz bardziej moim światem.
Sposobem na schudnięcie nie są mordercze treningi
Nie biegałam szybko, ale za to dużo. Pięć razy w tygodniu wstawałam skoro świt, by biec przed siebie. Trzy razy chodziłam na siłownię, raz lub dwa na basen. Jadałam często, ale kalorii było za mało w stosunku do wysiłku. Czułam się coraz słabsza. Minęło ok. 18 miesięcy. Na wadze pojawiła się magiczna liczba 69 – tyle powinnam ważyć w stosunku do wzrostu. I choć zalała mnie fala euforii i wzruszenia, głowa nie nadążała. Zniknął tłuszcz, ale pozostał brak poczucia własnej wartości. Nienawiść do ciała. Zagubienie. Kilka miesięcy spotkań z psychologiem zajęło mi zrozumienie, że odchudzanie zaczyna się w głowie. Przede mną otworzył się nowy, trudny rozdział: szukania samej siebie. Jako nowa, szczupła "ja" coraz dotkliwiej odczuwałam skutki eliminacji węglowodanów i tłuszczów. Same warzywa, ze śladową ilością kasz, nie zaspokajały moich potrzeb. Było mi zimno, czułam się wiecznie wyczerpana.
Zbilansowana dieta kluczem do sukcesu
Stopniowo odzyskiwałam utraconą energię. Nigdy nie chciałabym wrócić do tego etapu. Uniknęłabym go, gdybym mogła cofnąć czas. Ludzie często pytają mnie o radę, zwłaszcza teraz, kiedy wydałam książkę "Odważona". Niezmiennie powtarzam: odchudzanie zaczyna się w głowie. Trzeba zrozumieć, że zdrowa dieta nie jest złem ostatecznym ani koniecznością. Jest najlepszym i słusznym wyborem, jest rozwiązaniem pełnym smaków. Jedzenie to wielka przyjemność, a mądre jedzenie jest szczęściem. Dzisiaj, jako 30-latka, szukam złotego środka. Ćwiczę, szukam kulinarnych, zdrowych inspiracji, inwestuje w siebie. Narodziłam się na nowo i było to warte każdej trudnej chwili. Potrzebowałam lat, żeby uporać się z myśleniem o sobie jedynie w kategoriach "gruba" – "chuda".
Polecany artykuł: