"Nigdy nie widziałem po zmroku i myślałem, że to normalne". Z synem łączy go niezwykła więź
“Zauważyłem, że koledzy normalnie wracają po szkole do domu, a ja, żeby trafić do mojego domu na wsi, wychodzę ze szkoły, przechodzę przez ulicę, rękę kładę na siatkę i liczę bramy, które po drodze mijam. Dzięki temu wiedziałem kiedy mam skręcić” - przyznaje pan Robert. Nigdy nie widział po zmroku i długo myślał, że to normalne. Nie wie, jak wyglądają gwiazdy i zapewne już się nie dowie. W ciągu 20 lat jego wzrok pogorszył się ponad dwudziestokrotnie.
Pan Robert pracował kiedyś w szkolnej świetlicy i zajmował się dziećmi z Czeczenii. Jednak znaczne pogorszenie widzenia sprawiło, że ostatecznie zmienił zawód i został masażystą. Dziś prowadzi swój gabinet Cuda Niewidy oraz Fundację Widzimy Inaczej. Historia jego i jego rodziny była inspiracją do filmu „Niebo bez gwiazd” w reżyserii Katarzyny Dąbkowskiej. “Dobrze, że ja tu jestem. - Dobrze, że jesteś synku” to krótki dialog, który pada w filmie i jest jego kwintesencją. W codzienności panu Robertowi towarzyszy żona i syn Gabriel. Kiedy pan Robert oswajał się z nową rzeczywistością, jego 7-letni syn Gabryś dopiero poznawał świat. Jak jest dziś i czy oczy Gabrysia wciąż przewodzą tacie w codzienności?
Minęło już sześć lat. W filmie jest taka scena u lekarza kiedy próbuje pan przeczytać wartości na tablicy, co okazało się sporym wyzwaniem. Specjalista zaznaczył wówczas, że w lewym oku ma pan około 3% widzenia, a w prawym zaledwie 0,5 %. Jak jest dziś?
Moim zdaniem to pół procent to w tej chwili już nie istnieje. Prawe oko, może jakby ktoś z dużym kontrastem i doświetleniem postawił tutaj literę, to może byłbym w stanie dużą literę przeczytać, oczywiście z odległości pół metra. Trudno mi spekulować, ale mam sepię rozlaną w tym oku i nie mam ostrości. Natomiast obserwując, jak pogarsza mi się wzrok również w lewym oku, to myślę, że nie dużo mi zostało, 10 lat może i już. Tak jakoś czuję, że wtedy moja aktywność mocno spadnie.
Jak mnie pan widzi?
Widzę bardzo fragmentarycznie. To znaczy, że jeżeli patrzę na twarz, to widzę kawałek. W tej chwili widzę pani prawy profil, kawałek czoła i policzka.
Dlaczego prawy?
Bo prawy w tym momencie jest lepiej doświetlony z góry. Widzę też, że ma pani dłuższe włosy i chyba niezwiązane, tak mi się wydaje. Nie jestem pewien, ale od czasu do czasu rzuca mi się jakiś refleks, jakby miała pani okulary. Więc to widzę. Reszty nie.
Jak nazywa się ta choroba, która podstępnie odbiera panu wzrok?
Moja choroba to barwnikowe zwyrodnienie siatkówki. Niestety postępująca. Nie ma na to ratunku na razie. Póki co widzę, że coraz gorzej widzę. W 2019 roku byłem zawodnikiem tenisa dla niewidomych i wyjechałem na Mistrzostwa Świata. Miałem klasyfikację wzrokową i jeden z lekarzy z Mauritiusa powiedział mi, że biorąc pod uwagę, jak widzę na swój wiek, to on mi daje 75 procent szans, że nie oślepnę do końca. Generalnie rzecz ujmując, prędzej umrę, niż oślepnę, ale to się jeszcze okaże.
Ile pan miał lat kiedy to wszystko się zaczęło?
Wadę wzroku mam od urodzenia. Nigdy w życiu nie widziałem w nocy, to pamiętam. Natomiast długi czas nie wiedziałem, że to jest wada wzroku. Wydaje mi się, że dopiero w podstawówce, to mogła być druga lub trzecia klasa, zauważyłem, że koledzy normalnie wracają po szkole do domu, a ja, żeby trafić do mojego domu na wsi, wychodzę ze szkoły, przechodzę przez ulicę, rękę kładę na siatkę i liczę bramy, które po drodze mijam. Dzięki temu wiedziałem kiedy mam skręcić.
A taki pierwszy mocny atak choroby?
2010 rok.
I jak to wyglądało? Obudził się pan i spostrzegł, że nie widzi?
Nie, to tak nie działa. Zaczęła rozwijać się zaćma, ale postępowała bardzo szybko. Pracowałem wtedy jeszcze w szkole i pamiętam, że najpierw poszedłem na operację prawego oka i dosłownie około miesiąca później omawialiśmy kolejną wizytę, bo miałem zaćmę wtórną. Później się okazało, że muszę zoperować zaćmę na drugim oku.
Czy to właśnie wtedy wyszło na jaw, że dotychczasowe problemy nie były po prostu wadą wzroku a chorobą genetyczną?
Nie, lekarze wiedzieli, że to jest ta choroba już od początku. Zarówno ja, jak i moja rodzina byliśmy badani w Centrum Zdrowia Dziecka. Natomiast ja w wieku 12 lat byłem w szkole dla słabowidzących w Warszawie, to były lata 90. i pamiętam, jak koledzy pytali mnie o wadę wzroku, to ja mówiłem, że mam barwnikowe zwyrodnienie siatkówki i nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić, co to jest za choroba. Wtedy jeszcze widziałem całkiem nieźle, radziłem sobie przyzwoicie, grałem w piłkę, jeździłem na rowerze bez większego problemu. I nawet chyba, gdy skończyłem liceum, nie zastanawiałem się, na co choruję. Tak zupełnie serio.
Był jakiś przełomowy moment, który sprawił, że ostatecznie zaczął pan szukać informacji na temat choroby?
Tak, dopiero jak doszło do znacznego pogorszenia widzenia, to dotarło do mnie, że to przypadłość genetyczna, postępująca i że to bądź co bądź wyrok. Zmieniałem też sposób funkcjonowania i myślę, że to był jeden z takich większych błędów jeśli chodzi o moje zdrowie. Poprosiłem, żeby wszczepiono mi takie soczewki, bym mógł chodzić bez okularów, a zakładać je tylko do czytania. A prawda jest taka, że po operacji praktycznie nie używałem już okularów, bo za trudno mi się w ten sposób funkcjonowało.
Teraz już okulary nie są pomocne w żadnym stopniu prawda?
A niekoniecznie. Zakładam okulary jak gramy w karty w domu.
Jak to?
No tak, jak założę czołówkę i mam duże karty, takie dla niewidomych i słabowidzących, z dużymi literami, to wtedy nawet widzę, co jest na karcie. Więc ja gram w domu w czołówce (śmiech). Ostatnio się śmiałem, że muszę do restauracji zakładać czołówkę, bo chciałbym widzieć, co jest na talerzu.
Skoro jesteśmy przy kwestii zajęć w domowym zaciszu, to co tak po ludzku wkurzało lub frustrowało pana najbardziej kiedy ten wzrok zaczął gasnąć?
Gotowanie mnie wkurza, że nie widzę, jakie są przyprawy. Prawda jest taka, że oczywiście mogę sobie otwierać opakowania i wąchać, ale po prostu irytuje mnie, że muszę poświęcać temu tyle czasu. Pewnie gdyby było tak, że jestem sam, układam sobie po swojemu wszystko w jednym miejscu, to bym zapamiętał. Natomiast my funkcjonujemy wspólnie w tym domu i odkładamy w jedno czy drugie miejsce. Dlatego już praktycznie nie gotuję gdy nie muszę.
Zdarzały się wpadki kulinarne?
Nie, chyba nie, aż tak źle to ze mną nie jest. Lubię gotować i całkiem nieźle mi to wychodzi, ale mnie irytuje też to, że takich domowych prac złotej rączki nie mogę za bardzo samodzielnie zrobić.
Oglądając wspomniany film dokumentalny widać, że Gabryś, wówczas 7-letni syn dużo panu podpowiadał, pomagał w pewnym sensie właśnie w takich czynnościach.
Tak i to funkcjonuje do dzisiaj. Razem z synem często wykonujemy różne prace, on sprawdza poziomice, lub jak wymieniam elektrykę, to mówi mi, jaki to kolor kabli a ja to wszystko łączę itd. Jest to szalenie ważne. Niebywale buduje naszą więź i trochę mój autorytet jako ojca, który wie i pokazuje jak sobie radzić. Niemniej irytuje mnie to, że do wykonania większości czynności muszę prosić kogoś o pomoc. Stąd drażni mnie taka niemoc, spowolnienie w czynnościach. Wielokrotnie chciałbym więcej, szybciej... a tu się nie da, bo muszę na kogoś czekać. Wrrr…
Obecna technologia bardzo pomaga osobom niewidomym lub słabowidzącym. Czy pracując przy komputerze, korzysta pan ze specjalnej klawiatury?
Wnioskuję, że większość z nas i z was również pracuje na komputerze bezwzrokowo. Litera “F” i litera “J” są zaznaczone, a reszta idzie sama, więc jeśli chodzi o klasyczny komputer, ja używam normalnej klawiatury. Natomiast jest coś takiego jak linijka brajlowska i wtedy jeżeli ktoś posługuje się alfabetem Braille’a, to może podpina ten notatnik do komputera. Wówczas pisze na zwykłej klawiaturze, natomiast chcąc sczytać tekst, może robi to za pomocą dłoni, a umożliwia mu to właśnie ten podpięty sprzęt lub tak zwany notatnik. Pamiętam, jak kiedyś rozmawiałem z koleżanką o jakimś artykule. A dziewczyna niewidoma od urodzenia mówi mi, że nie ogarnia tego co ja jej opowiadam i musi to przeczytać, bo jest wzrokowcem i wyciągnęła sobie notatnik i palcami zaczęła czytać.
A jak czyta pan maile?
Komputer mi czyta.
A zakupy w sklepie? Jak sobie pan radzi w supermarkecie? Jest na to jakiś sposób?
Staram się nie robić zakupów w dużych sklepach. Natomiast znam osobę, która korzysta ze skanerów w telefonie lub czasem zdarza się, że łączy się z kimś i włącza kamerkę, a druga osoba, znajomy, ktoś z rodziny naprowadza go na odpowiednie produkty. Wspomniane urządzenie skanuje produkt i czyta, ale oba te rozwiązania są bardzo czasochłonne. Dlatego ja wybieram albo zakupy online i ktoś je nam przywozi do domu, albo jeśli już bardzo muszę, to proszę kogoś, żeby poszedł ze mną do sklepu.
Czyli nie ma jeszcze dobrego rozwiązania
Myślę, że tego się nie rozwiąże…
Za dużo asortymentu?
Jest bardzo dużo asortymentu, a bardzo mało obsługi. Wydaje mi się, że tak naprawdę powinno być tak, że ja jako niewidomy człowiek mam kontakt do sklepu, informuję, że chciałbym przyjść na zakupy np. za 15 minut i czy będzie ktoś, kto mógłby mi pomóc. Natomiast trzeba liczyć się z tym, że ci ludzie często pracują w okrojonym składzie i to jest trudne po prostu. Dlatego wolę zdecydowanie pójść do małego sklepu, do pani Halinki i poprosić o dany produkt.
Odkąd znajduje się pan w tym zupełnie nowym świecie to tak z przymrużeniem oka lub zupełnie serio, co jest plusem tego, że pan widzi mniej, inaczej?
Dość przewrotnie podchodzę do tego, bo rzeczywiście jest tak, że wielokrotnie ta sytuacja mnie irytuje. Natomiast ja często powtarzam, że moja wada wzroku jest dla mnie trochę jak błogosławieństwo i może mam pod górkę do kościoła, ale uważam, że to, co się stało, zabezpieczyło mnie na życie. Gdyby nie ta wada wzroku to prawdopodobnie nie siedzielibyśmy tutaj i nie rozmawiali.
Co dokładnie ma pan na myśli?
To, że jak już wcześniej wspomniałem, nigdy nie widziałem w nocy, a to oznacza, że razem z kolegami chodziłbym na wiejskie zabawy, imprezy, dyskoteki. Pewnie razem z nimi tłukłbym się na innych wsiach, oni się tłukli, to dlaczego ja miałbym tego nie robić i pewnie kończyłbym podobnie jak część z nich, utkwiłbym w PGR-owskiej wsi. To były inne czasy, nie sądzę, że byłbym oddany do warszawskiej szkoły gdyby nie moja choroba. To była najlepsza decyzja moich rodziców, inaczej prawdopodobnie, a przynajmniej statystyka pozwala mi tak sądzić, skończyłbym na podstawówce. Dlatego uważam, że moja sytuacja wyrwała mnie z PGR-owskiego marazmu. Wszystko, co mam, mam dzięki temu, że nie widzę. A co więcej różne sprawy urzędowe i nie tylko udaje się załatwić bez kolejki.
Co nie jest bez znaczenia…
Nie, nie absolutnie (śmiech). Pamiętam czasy pandemii, wszyscy stali przed ZUS-em w ogromnych kolejkach, a ja wiedziałem, że jak pójdę na początek, to zostanę wpuszczony tak po prostu bez kolejki, a prowadząc dwie firmy, tych formalności jest sporo, ja serio nie mam czasu na czekanie.
W filmie “Niebo bez gwiazd” wybrzmiewało to, że Gabryś był pana przewodnikiem, mówił jaki nominał pieniądza trzyma pan w dłoniach, opisywał widoki w trakcie wycieczki górskiej. Jak jest dzisiaj?
Też dużo chodzimy razem. Bardzo często biorę młodego pod rękę i idziemy we dwóch. Nawet ostatnio mieliśmy w domu taką rozmowę na temat tego mojego niewidzenia i tego jak ja się w tym wszystkim czuję. Mówiłem im o swoich frustracjach, o tym co mnie denerwuje i o tym, że trochę czuję się tak, jakbym wraz z pogarszaniem się wady wzroku stawał się coraz większą kulą u nogi, jednak, pomimo wszystko, bo nie mam już tej samodzielności, wszędzie mnie trzeba podprowadzać, i tak dalej...
A jak to postrzega Gabriel?
Mój syn mi powiedział, że on jak patrzy na różne osoby, to uważa, że jestem tak w opór ogarnięty i samodzielny (śmiech). Poza tym powiedział mi wprost: - To wyobraź sobie, jak to jest dla mnie, przecież ja od zawsze mam takiego tatę, któremu pomagałem, dla mnie nie ma innego świata i nie wiem, czy bym umiał odnaleźć się w sytuacji gdybyś ty widział nagle. To dla mnie takie słowa otuchy i niezwykle uskrzydlające, niemniej jednak moje własne emocje w tym wszystkim są i mnie tej samodzielności i niezależności zwyczajnie brakuje.
Tak sobie myślę, że niejedno dziecko chciałoby, żeby jego rodzic tak, przez chwilę widział trochę mniej (śmiech).
No na szczęście nasz syn jeszcze nie próbuje, jak mniemam oczywiście (śmiech), wykorzystywać tego, że ja nie widzę. Ma zbyt dużo zaufania naszego i myślę, że nie chciałby go stracić.
Oglądając wspomniany film, w którym obaj gracie pierwszoplanowe role, w moim odczuciu cały czas przebijało się właśnie zaufanie. Mimowolnie wybrzmiała druga płaszczyzna. Gabryś, przez pryzmat samego faktu, że tata nie widzi uczył się tego jak ważna jest prawda, bo jakby pana oszukiwał, to by panu zaszkodził. Uczył się tego, że jak kogoś okłamie, to może mieć to poważne konsekwencje.
Tak też mi się wydaje, że to może tak być. Nie wiem, czy to dobrze dla niego tak z perspektywy zawodowej choćby. Myślę, że w pracy może go to kiedyś zgubić i czy jednak nie będzie żałował tego wychowania tak naprawdę (śmiech). Natomiast rzeczywiście taki poziom zaufania do siebie mamy i też poczucie bezpieczeństwa, bo staraliśmy się z żoną tak budować relacje z synem, żeby on się nie bał przyjść i powiedzieć, że np. nie chce mu się iść do szkoły. No nie chce ci się, to nie idziesz, mnie też się czasem nie chce i tyle i masz prawo, ale nie kombinuj mi tutaj, że jesteś chory czy coś tam tylko mów jak jest. I tak to budujemy, jeżeli ma problem, to przychodzi i z nami rozmawia.
Kiedy nagrywaliście film, Gabryś miał 7 lat, to znaczy, że dziś ma już 15. Jak to jest być tatą nastolatka?
No tak, w listopadzie skończy 15 lat. Więź jest, ale są nieco inne relacje. Teraz szczyt elokwencji naszego dziecka, brzmi, że było spoko w szkole czy gdzieś (śmiech). Stąd zastanawiam się rzeczywiście nad systemem edukacji w Polsce w tym momencie, nad językiem polskim i możliwościami erudycyjnymi naszej młodzieży w przyszłości, ale mam nadzieję, że z tego wyrośnie (śmiech).
W tym wieku też istotną rolę jednak odgrywają rówieśnicy. Następuje socjalizacja wtórna, stąd młodzież w dużej mierze spędza czas w gronie znajomych i ta komunikacja się zmienia
Gabryś jest w szkole dla słabowidzących, a w jego klasie jest sześć osób, więc ta socjalizacja jest na mniejszym poziomie. Z kolei jak rozmawiam z pacjentami, którzy mają dzieci w tym samym wieku co mój syn, to często mówią, że ich pociechy nie wychodzą. Nie ma już tych czasów, że dzieciaki się spotykały pod blokiem na trzepaku. Więc socjalizacja dziś głównie polega na tym, że grają wspólnie online i mogą ze sobą pogadać przez słuchawki. Przynajmniej ja mam takie wrażenie.
Wspomniał pan, że Gabryś uczęszcza do szkoły dla słabowidzących. W filmie widzimy, że nosi okulary i zakrapia oczy po operacji. Czy to oznacza, że odziedziczył chorobę po panu?
No na szczęście nie. Gabryś przejął inną wadę genetyczną po mamie. On jak się urodził, to mógł bez większej charakteryzacji grać Stępnia w “13-tym Posterunku” (śmiech). Miał szkła minus 13 już jako dziecko. To zostało zoperowane i zminimalizowane do minus półtorej dioptrii chyba. Natomiast mają z żoną wysoką krótkowzroczność, żona miała minus 16 i też jest po operacji. Niemniej sama operacja nie zmienia właściwie nic w budowie oka, po prostu wstawiono sztuczną soczewkę, która zastępuje okulary. Stąd u nich z kolei jest problem z wysiłkiem, zwiększeniem ciśnienia. Wzrasta również prawdopodobieństwo zachorowania na jaskrę, żona już ma, a Gabrysia musimy monitorować.
To skoro wiemy, że syn nie odziedziczył po panu tej choroby, ale ona jednak jest przypadłością genetyczną, to skąd się wzięła u pana? Tata chorował, mama?
Dziadek chorował i teraz choruję ja, moi bracia, mojej siostry syn itd. U nas przechodzi to po linii męskiej i jest przekazywane przez kobiety.
Czyli pańscy bracia też chorują…
Dwóch z trzech.
I na jakim oni są etapie choroby? Podobnym jak pan?
Jeden to kurcze ja nie wiem, gdzie on się uchował, ale widzi lepiej ode mnie, albo przynajmniej udaje, że widzi lepiej. Nie chodzi z białą laską, próbuje spacerować samodzielnie. A drugi chyba widzi gorzej, tak mi się wydaje.
Nawiązując do wspomnianej przez pana białej laski, jest w nas, widzących taka pokusa, żeby coś zrobić, jakoś pomóc. Czego nie robić?
Nie podstawiać nóg. Tak bym proponował (śmiech).
Fakt. A jak nie pomagać? Widzę czasem sytuacje kiedy ktoś kogoś łapie za rękę i chce pokierować.
No pewnie, że ludzie to robią, ale proste pytanie: - Czy wy byście chcieli, żeby was łapano za rękę na ulicy tak bez pytania?
Oczywiście, że nie.
No to dlaczego myślicie, że ja lubię, dlaczego dajecie sobie prawo do naruszania mojej prywatności? Dlaczego dajecie sobie prawo do tego, by mówić do mnie na ty, choć się nie znamy. Czy to, że trzymam w ręku białą laskę, jakoś was do tego legitymizuje? A gdybym trzymał kij do nordic walking, to też byście się tak zachowywali, a parasol, wędkę?
To poczucie, że pomożemy, chyba jest silniejsze, tylko teraz pytanie komu chcemy pomóc, sobie, by poczuć się lepiej czy faktycznie tej drugiej osobie.
Nie ma altruizmu, ja nie wierzę w coś takiego jak czysty altruizm i nawet jeżeli pomagam to głównie dlatego, że potem mam z tego korzyść choćby emocjonalną. Przykładowo, “przecież gdyby nie ja to gość by walnął w słup, a tak to udało mu się go ominąć”. Rozumie pani, o czym mówię.
Tak, zdecydowanie. A zdarzały się panu jakieś dziwne historie z pomocą w tle?
Wysiadam z tramwaju, wystawiam białą laskę i ktoś w tym momencie mnie chwyta za rękę, w której trzymam tę laskę i mówi: - To ja panu pomogę, krok do przodu. Dziś z kolei miałem taką sytuację, że ktoś, łapiąc za ramie, wepchnął mnie do środka, mówiąc: - Na wprost, na wprost i krok do góry. Myślę, człowieku, kurcze zastanów się, jak to by na ciebie zadziałało. Zdarza się, że gdy podjeżdża tramwaj, ktoś mnie chwyta i od razu bez pytania wciąga do tramwaju. I wielce dziwi się, że gdy ja zapytam o numer i okaże się, że to nie ten, na który czekam, to nie chcę wsiadać (śmiech). Natomiast uwielbiam, jak ktoś podchodzi i pyta: - Pomóc? Mówię, że nie i ta osoba idzie. Jeżeli w coś walnę, to już jest mój problem, nie chciałem pomocy. Nie znoszę też nawigacji, śmieję się trochę, że ktoś gra ze mną w Tetrisa i ustawia mnie, lewa, prawa. Jak wchodzę do tramwaju i ktoś mi mówi, że będą schody do góry, to myślę, “stary ja jestem ślepy, a nie głupi”.
Nigdy nie korzysta pan z pomocy?
Owszem czasem korzystam, ale najczęściej nie dlatego że ja jej potrzebuję, tylko dlatego, że wy potrzebujecie, żebym ja jej potrzebował (śmiech). Dla mnie najważniejsze jest to, by spróbować się postawić z drugiej strony i pomyśleć, jak wy byście chcieli, żeby wyglądała udzielana wam pomoc.
Mam takie poczucie też, choć może mylne, że my widzący często wam współczujemy. Odczuwacie to, że ktoś chce was tak “wyojojować”, “Oj joj, ale pan ma źle” etc.?
Ależ oczywiście, większość ludzi próbuje nam współczuć. To tak trochę wygląda, że widzącym się wydaje, że są silniejsi, mocniejsi, lepsi, bardziej wartościowi, mają więcej, bo widzą. Pamiętam taką sytuację w tramwaju, że ktoś zachowywał się dość wulgarnie i coś nawet do mnie powiedział i ja przeszedłem później obok niego z białą laską i on wtedy zatrzymał się i mówi: - Przepraszam, ale ja panu współczuję, pan ma tak źle. A ja tak spojrzałem i mówię: - Ja mam źle? Proszę pana, przecież ja tylko nie widzę, a pan nie myśli, więc nie wiem, który ma gorzej (śmiech).
Co tracimy my, widzący?
Nie skupiacie się na tym co jest dookoła was. Biorąc choćby pod uwagę opis cytryny, to wypowiecie, że to jest żółty owoc, a ja wskażę wagę, zapach, temperaturę czy strukturę. Co prawda wasz ogląd świata jest szerokokątny, natomiast ja widzę wielopłaszczyznowo. Wy widzicie ogół i staracie się dostrzec szczegóły, ja zaczynam od szczegółów i dążę do ogółu.
A relacje między ludźmi? Nie są nieco inne w naszej i waszej perspektywie?
Inaczej się je buduje. Mnie raczej nie omami opakowanie, muszę coś usłyszeć, potrzebuję więcej czasu, żeby w tę relację wejść. Nie wystarczy mi popatrzeć na sreberko i jak sroka za nim pójdę, nie da się tak zrobić z osobą niewidomą.
Wracając do filmu, była tam taka scena, kiedy Gabryś zapytał pana, co najbardziej chciałby pan zobaczyć, gdyby pan mógł. Nie odpowiedział pan, miałam wrażenie, że chodziło o niego, ale nie chciał mu pan tego mówić. Jak jest dziś?
Ja jeszcze wtedy na tej ławce widziałem go z bliska, jego oczy, ich kolor. Natomiast czy jest coś, co chciałbym najbardziej zobaczyć? Trochę tak jest, że ten film nie bez kozery nosi tytuł “Niebo bez gwiazd”, bo to są rzeczy, których absolutnie nigdy nie widziałem i nie, nie będę widział również w planetarium. Chciałbym mieć takie poczucie, że płynę po jeziorze i obserwuję gwiazdy. To są rzeczy absolutnie poza moim zasięgiem.
Dziękuję bardzo za rozmowę.
Również bardzo dziękuję.