Kobiety piją wieczorami, kiedy dzieci śpią. „Wódka była prosto z gwinta”
Agata ma 42 lata, duże doświadczenie zawodowe, wykształcenie, syna, córkę, kota i zawsze wysprzątane mieszkanie. I kilkanaście lat walki z uzależnieniem od alkoholu. Agata niedawno straciła świetną pracę, a jej córka po Bożym Narodzeniu nie wróciła z domu swojego ojca. Bo Agata znowu zapiła, chociaż wcale tego nie chciała.
Alkoholizm w Polsce - statystyki
Na początek - garść statystyk. W Polsce żyją prawdopodobnie ok. 2-3 miliony osób uzależnionych od alkoholu – dokładne dane są trudne do oszacowania. Alkohol pije 81 proc. dorosłych Polaków. O nadużywaniu mówi się w odniesieniu do średnio co 8. mieszkańca naszego kraju.
Szacuje się, że nawet 30 proc. Polaków może pić ryzykownie, w ilościach i częstotliwościach na granicy uzależnienia. W rodzinach z problemem alkoholowym żyją 2 miliony dzieci. Polacy są na drugim miejscu w Europie, jeśli chodzi o zgony powodowane nadmiernym spożyciem alkoholu.
W ostatnich latach obserwuje się systematyczny wzrost ilości spożywanego alkoholu oraz przejście w stronę tzw. wschodniego modelu picia, czyli picia coraz mocniejszych, wysokoprocentowych alkoholi i picia tzw. na umór. Na wódkę statystyczny Polak wydaje miesięcznie 3 razy więcej niż na mleko.
Statystyki to tylko liczby, które brzmią abstrakcyjnie. Za każdą taką liczbą stoją konkretne osoby. Jedną z nich jest Agata, która już kilkanaście lat żyje z chorobą alkoholową.
Agata wygląda na nieco młodszą, niż jest. Ma ciepły głos, który otula rozmówcę spokojem. W końcu zajmowała się też nauczaniem. Jest w trakcie kolejnej – której to już? - walki o swoją trzeźwość. O życie i o prawo do opieki naprzemiennej nad córką, której ojciec nie odwiózł po świętach.
Agata ma dużą świadomość tego, czym jest choroba alkoholowa, a czym nie jest. Wie, jakie popełniła błędy i stara się ich nie powielać. Pracuje nad sobą i gdy upada, podnosi się, choć nie bez trudu. W jaki sposób uzależniła się od alkoholu?
To nie tak, że jedna dziewczynka chce zostać księżniczką, a druga alkoholiczką
Nie pochodzę z domu alkoholowego. W moim domu rodzinnym nawet po rozwodzie rodziców nie było problemu alkoholowego. Długi czas piłam w sposób kontrolowany.
Kobiety piją inaczej i uzależniają się inaczej. To nie tak, że jedna dziewczynka w przedszkolu marzy, żeby zostać księżniczką, a druga, żeby zostać alkoholiczką. To bardzo często dzieje się niezauważalnie. Mój problem z alkoholem zaczął się, gdy byłam w pierwszym małżeństwie, a tych małżeństw miałam cztery.
Pamiętam, jak mój pierwszy przyszły mąż przyprowadził mnie do swojego domu. Moja przyszła teściowa pierwsze, co zrobiła, to postawiła przede mną kufel piwa. Nie czułam jeszcze wtedy przyjemności z picia. Tego piwa nie tknęłam. Teściowa miesiącami nie mogła przeżyć, że zmarnowałam tę puszkę piwa.
To był dom alkoholowy, bardzo mocno. A mój dom, gdzie po rozwodzie rodziców mieszkałam z mamą, był domem pełnym jadu, nienawiści i konfliktów. Moja mama robiła wszystko, żebym nie miała kontaktu z tatą, według niej nie wolno mi było taty kochać. Uciekłam z tego domu i wyszłam za mąż, mając 21 lat.
W domu teściów nikt nie miał o nic pretensji. Ludzie upijali się, trzeba ich było zbierać z podłogi, a mój mąż tłumaczył: „nikomu się krzywda nie dzieje”. Niezależnie od tego, ile alkoholu było, moi teściowie pili wszystko, do ostatniej kropli. Nawet nie pili sklepowej wódki, to był rozrabiany spirytus.
Tam zaczęłam dostawać sygnały, że picie na umór jest fajne. Tam było pite na wesoło, nie było przemocy. Z tego związku mam syna, ale małżeństwo się rozpadło. Syn jest już dorosły, wyprowadził się krótko po 18. urodzinach.
Wróciłam jako osoba uzależniona, ale nie zdawałam sobie z tego sprawy
Uzależniłam się, będąc w drugim związku, z żołnierzem zawodowym. Przeprowadziliśmy się do odizolowanego wojskowego osiedla. Mężowie wyjeżdżali często na poligony, na różnego typu szkolenia, na misje sześciomiesięczne. My, kobiety niepracujące, spędzałyśmy czas głównie na piciu. To było przerażające, tego się nie da odzobaczyć.
Udało mi się stamtąd wyrwać po dwóch latach. Wróciłam do swojego miasta w 2012 roku, już jako osoba uzależniona, tylko nie zdawałam sobie z tego sprawy. Byłam wysokofunkcjonującą alkoholiczką.
Doskonale wiedziałam, w jaki sposób pić i w jaki sposób się ratować, nawet jeszcze w trakcie tego picia, żeby rano wstać normalnie do pracy. Byłam na wysokich stanowiskach korporacyjnych. Pojawił się kolejny partner. Dawał komfort picia. Był i alkoholikiem, i hazardzistą, i, jak się później okazało, także przemocowcem.
Wiedziałam, że coś jest nie tak, natomiast to wypierałam, ten mechanizm iluzji i zaprzeczeń był tak bardzo silny. Moim wrogiem było to, że nawet po długim piciu bardzo szybko dochodziłam do siebie, więc nie odczuwałam tak naprawdę negatywnych skutków tego picia.
Doskonale wiedziałam, jakie witaminy mam przyjąć, jaką ilość wody z jaką ilością cytryny, jakie tabletki. Cały czas pracowałam. Nikt nigdy nie powiedziałby, że w moim domu jest jakiś problem. Zawsze było posprzątane, ugotowane, czysto. A co się działo wieczorami za zamkniętymi drzwiami?
Już wtedy miewałam blackouty, luki w pamięci. Wychodziłam nocą po wódkę. Spotkała mnie kiedyś koleżanka. Rozmawiałam z nią zupełnie normalnie, nigdy nie powiedziałaby, że byłam pijana. Nie pamiętałam tego, a rano nie mogłam się doliczyć butelek.
Partner zamykał się w pokoju i zrobił tam sobie melinę. Wyniósł wszystko, co można było wynieść i zastawić w lombardzie. Zaszłam wtedy z nim w ciążę. Na szczęście, to była ciąża pozamaciczna. Na szczęście, wycięto tę ciążę razem z jajowodem.
Ale podczas mojego pobytu w szpitalu mój partner wyniósł laptopa, którego syn dostał na komunię. Wmawiał mi, że to ja musiałam schować, a ja byłam w takim stanie, że wszystko było możliwe. Dopiero po długim czasie dowiedziałam się, że wyniósł ten laptop do lombardu, ale było już za późno, żeby go wykupić.
Wielokrotnie przyjeżdżała tam policja do awantur domowych. Mówili, że to ja mam się z dzieckiem wyprowadzić. Instytucje? Albo nie chciały, albo nie mogły pomóc.
Mój syn był w szkole podstawowej, gdy przemoc w moim związku przybrała na sile. Raz syn zobaczył, ile mam siniaków i się rozpłakał. To on czuł się za mnie odpowiedzialny, chociaż był dzieckiem. Pękło mi serce. Poczułam się, jakbym dostałam obuchem w głowę. Pomyślałam, że to musi się skończyć.
Udało mi się dogadać z właścicielką mieszkania. Podpisałam nową umowę tylko na siebie. Zmieniłam zamki. Resztę rzeczy partnera, których nie wyniósł do lombardu, czyli trochę ubrań, spakowałam do worka na śmieci. Dobijał się do drzwi, zadzwoniłam na policję, on też.
Przyjechał policjant, który kiedyś już był u nas na interwencji i widział wtedy, w jakim byłam stanie. Mój były nie chciał wyjść, wziął ten worek i chciał się przepakowywać, ale policjanci powiedzieli: będzie pan się pakować na zewnątrz. Tak się go pozbyłam.
Zmieniasz bezpieczne towarzystwo na takie, z którym będzie pite
Było mi o tyle trudniej, że podczas mojego uzależnienia, bardzo skutecznie zniszczyłam wszystkie moje rodzinne relacje. Z mamą, z tatą. Z ludźmi, którzy byli trzeźwi. Wiadomo, że w pewnym momencie już nie spotykasz się z ludźmi, z którymi nie możesz się napić, bo nie masz co z nimi robić.
Zamieniasz to bezpieczne dla siebie towarzystwo na takie towarzystwo, gdzie tylko spojrzycie na siebie nawzajem i już wiesz, że będzie pite. Z czynnego uzależnienia wyniosłam też ogromne długi.
Próbowałam ogłosić upadłość konsumencka, ale dla sądu alkoholik w czynnej chorobie jest człowiekiem, który wie, co robi. A ja zapożyczałam się w parabankach, żeby mieć za co pić.
11 grudnia wypiłam ostatniego drinka. 12 grudnia 2016 byłam na rozmowie z terapeutą leczenia uzależnień, z decyzją, że chcę przestać. Trafiłam następnie do AA. Bardzo się zawiodłam.
Dlaczego? Zdarzają się tam dość licznie starsi panowie, z jakimś okresem trzeźwości. Nowo przybyłe kobiety, szczególnie te młodsze, traktują jak kandydatki do tego, żeby dostać się im do majtek. I mnie to spotkało.
Pod przykrywką „pomocy” nowo przybyłej, wydzwaniali, wypisywali, chcieli się spotykać. To robiło się niesmaczne. Gdyby trafiło na słabą jednostkę, nadwrażliwą, która trafiłaby do takiego miejsca, gdzie w teorii powinna czuć się bezpiecznie i zaopiekowana, a okazywało się, że tam są predatorzy, drapieżnicy – to mogłoby się to skończyć zapiciem, tym, że nie wróciłaby nigdy.
Zaczęłam terapię w WOLU, Wojewódzkim Ośrodku Leczenia Uzależnień. Najpierw grupa wstępna, czyli dwa spotkania w tygodniu, przedstawiano podstawową wiedzę o uzależnieniu, wprowadzenie do terapii właściwej.
Tam poznałam człowieka, który usłyszał moje zdanie o AA. Po skończonym mityngu podszedł do mnie i powiedział, że on chodzi na mityngi do NA [Narcotics Anonymous, Anonimowi Narkomani – przyp. red.] I że tam jest dużo więcej ludzi w naszym wieku i tam się lepiej odnajduje.
Wtedy trafiłam do NA. I w NA spotkałam swojego czwartego męża, z którym też już jestem rozwiedziona. Mówi się, nie bez powodu, że w pierwszym roku trzeźwienia, nie powinno się zawierać związków, zmieniać pracy, dokonywać jakichś bardzo ważnych kluczowych, życiowych decyzji. Zignorowałam to.
Zaczęło się niewinnie: home office, komputer, piżamka i kieliszek wódki
Ten człowiek, czyli mąż nr 4, pomagał mi wychodzić z uzależnienia. Czekały mnie pierwsze trzeźwe święta Bożego Narodzenia. Czekały mnie samotne święta, bo zniszczyłam sobie zupełnie kontakty z rodzicami, więc przede mną były trzy dni samotności. To się mogło skończyć bardzo różnie.
Paweł siedział ze mną na telefonie. Przyjechał w Wigilię. W pierwszy dzień świąt przyjechał. W drugi dzień świąt przyjechał. To było moje odstawienie alkoholu po bardzo paskudnym 9-miesięcznym ciągu. Miałam torsje, nie mogłam oddychać. A Paweł siedział ze mną, był ze mną.
On sam miał za sobą roczny pobyt w zamkniętym ośrodku monarowskim, potem trafił na kolejny rok do hostelu przejściowego. Z tego związku mam córkę, już prawie 7-letnią. W tamtym roku, po świętach nie wróciła do mojego domu. Miałam zapicie świąteczne, bo spędzałam święta sama.
Gdy zaczęliśmy być razem i przestaliśmy chodzić na mityngi, a przy okazji pojawił się covid, to był początek końca. Zaczęliśmy pić. Jak wróciliśmy do picia? Zaczęło się niewinnie – od home office. Ja, jako korpo szczur, siedziałam całymi dniami w piżamce przy laptopie. Nie było wideo połączeń. Jeśli były jakieś calle, to tylko audio. Piżamka, komputerek i kieliszek wódki obok.
Zostałam pobita przez Pawła w 2020 roku. Pękła mi kość twarzoczaszki, kość zatokowa. Zerwał mi więzadła w kolanie, skacząc na nie. Wezwałam policję i pogotowie. Żałuję. Mogłam powiedzieć, że się przewróciłam i miałabym spokój.
Byliśmy oboje pod wpływem alkoholu. Więc gdy przyjechała policja z pogotowiem, to sprawa trafiła do sądu rodzinnego, bo są dzieci, a rodzice są pod wpływem. I sąd zasądził procedurę nadzoru kuratorskiego.
Pierwszy kurator, który przyszedł, przetrzepał szafki, lodówkę, śmietnik. To było upokarzające, chociaż wiedziałam, że to się samo nie stało i że sama jestem winna. Ale z drugiej strony przychodzi do mnie obcy człowiek i mnie rozlicza z tego, co mam w lodówce, co daję dziecku jeść.
Do tej pory przychodzi do mnie raz w miesiącu kuratorka. Starszy syn już jest pełnoletni, ale wcześniej musiałam się tłumaczyć z każdej jego jedynki, z każdej nieobecności.
To nie było tak, że zaczęliśmy pić codziennie, na ostro i do odcinki. Pozwalaliśmy sobie w weekend. Ale wiadomo, to działa jak efekt śnieżnej kuli. Lockdown nam sprzyjał. Nikt nas nie sprawdzał, kurator nie przychodził.
Smakową wódkę piłam z gwinta. Litr dziennie
Jesteś w stanie bezbłędnie przewidzieć, kiedy będzie kurator. Kurator chodzi raz w miesiącu, zazwyczaj na początku. I już wiesz, że jak przyszedł, to potem cały miesiąc go nie ma. Jak jesteś osobą wysokofunkcjonującą, potrafisz nie robić awantur, to możesz doskonale się maskować.
My kobiety tak robimy, bo pijemy najczęściej wieczorami, kiedy dzieci idą spać. Czasami piłam do odcinki, nie pamiętałam, jak to się stało, że miałam kuchnię posprzątaną, miałam łóżko pościelone, dzieci były najedzone, w piżamach i spały.
Robiłam to, jak automat, w trybie zombie, zupełnie tego nie pamiętając. Miałam to tak głęboko wryte w pamięci, że to musi być zrobione, bo w każdej chwili – w teorii – może ktoś przyjść. Natomiast cały czas popijałam. Byłam na tyle mocnym w nałogu alkoholikiem, że pozbyłam się kieliszków, ale mi to nie przeszkadzało – smakową wódkę piłam prosto z gwinta. Litr dziennie.
W uzależnieniu przychodzi w pewnym momencie problem ze snem. Wiedziałam, że jeśli się nie napiję, to nie zasnę. Nie pomagały mi środki nasenne, nawet silne środki, których jedna dawka powalała mojego tatę. Ja po 3-4 tabletkach nie czułam żadnego działania. A nie wszystkie leki nasenne mogę brać, będąc uzależniona od alkoholu. Ostatnie zapicie miałam w sierpniu 2022. Pawła musiałam się pozbyć z domu siłą, jak pana nr 3, i wymienić zamki. Nadal mieliśmy nadzór kuratorski.
Jak już masz podjętą decyzję o piciu, to nikt i nic cię nie zatrzyma
Przed tymi świętami Bożego Narodzenia [2023 – red.] miałam bardzo dobrą posadę, w państwowej instytucji. Zbliżały się święta i zaczęło się ze mną dziać źle. Każdy grzecznie pytał: „Jak pani będzie spędzała święta? Rodzinnie, czy z mamą, czy z tatą, czy z dziećmi?”
Wiedząc, że będę sama, czułam się po prostu rozwalona tym pytaniem. Unikałam odpowiedzi, ale w sobotę przed świętami Bożego Narodzenia, wiedziałam już, co zrobię. Już miałam plan. Nic by mnie nie zatrzymało.
Znajomi ze wspólnoty mówią: „Dzwoń przed, a nie po”. Ale jak już masz podjętą decyzję, to zrobisz wszystko, żeby nikt nie zadzwonił, żeby nikt ci nie przeszkodził. Wysłałam córkę taksówką do mojej teściowej. I zaczęłam pić.
Piłam sobota, niedziela, poniedziałek, wtorek. Mój syn był w domu, gdy zaczęłam mówić: „po co wam taka matka, lepiej wam będzie beze mnie”. Syn zadzwonił po pogotowie. Przyjęto mnie do szpitala psychiatrycznego. Wydmuchałam 3 promile.
Przy tych 3 promilach normalnie rozmawiałam, normalnie stałam. Zostałam odwieziona na izbę wytrzeźwień. Dowiedziałam się, że wystarczy, że zadzwonisz do kogoś, kto pełnoletni i weźmie cię pod opiekę, i jedziesz do domu. Przyjechała po mnie moja macocha. Trzeźwiałam w domu, przeszłam detoks w domu, bo szpital psychiatryczny nie przyjął mnie na detoks.
Zgłosiłam się tam w czwartek, spakowana, z torbą. Lekarka mnie zbadała. Powiedziała, że ma pełny oddział i że jestem już trzeźwa, stabilna i nie ma zagrożenia życia, więc mam iść do domu. I pojechałam. Straciłam pracę przez to moje zapicie.
Zadzwoniłam do internisty, powiedziałam, co się stało, zaczęłam prosić o pomoc. Zadzwoniłam do WOLU [Wojewódzki Ośrodek Leczenia Uzależnień – przyp. red.], umówiłam się z psychoterapeutą uzależnień. Zadzwoniłam do wszystkich przyjaciół i do rodziny.
Znajomi nie wierzyli w mój nałóg, bo nie było po mnie widać
Przyznawałam się bliskim znajomym do alkoholizmu, a oni się śmiali: „Chyba cię pogięło!”, odpowiadałam im: a jednak! Bo po mnie nigdy nie było widać, po moim domu też nigdy nie było widać. Oczywiście – do czasu.
Przyznałam się, ile czasu ich oszukiwałam. Zadzwoniłam też do byłego męża, czy jak będę dwa razy w tygodniu na terapii, to czy mogę córkę do niego przywozić, opowiedziałam, co się stało. Zdałam sobie sprawę, że tym razem bez pomocy sobie nie poradzę. Ślizgałam się bardzo długo, że doszłam do momentu, w którym muszę się poddać, uznać tę bezsilność i prosić o pomoc.
Były mąż powiedział, że pomoże. A już 29 grudnia złożył w sądzie wniosek o zmianę miejsca pobytu dziecka. Powiedział, że dziecko do mnie nie wróci, bo nie jest przy mnie bezpieczne. Ograniczył mi kontakt z córką, nie pozwalał jej widzieć.
Gdy w końcu córka przyjechała do mnie, kuratorka zapytała ją, z kim woli mieszkać. Mała schowała się pod kocem. To przekroczenie kompetencji, bo dziecko może być przesłuchiwane tylko w odpowiednich warunkach, w obecności psychologa. Kuratorzy mają małą wiedzę o mechanizmie uzależnienia.
Ludzie nie wybierają uzależnienia, to choroba. Przecież to nie jest tak, że kocham wódkę bardziej niż swoje dziecko. Moja córka sprawdza mi i Pawłowi oczy. „Pokaż oczy, bo masz takie śliczne” - mówi. A ja wiem, że sprawdza, czy moje oczy są trzeźwe, czy pijane.
Dobija mnie samotność. Mam bardzo dużo nieprzepracowanych rzeczy z dzieciństwa. Nie lubię spędzać czasu sama ze sobą. Dlatego zawsze dbałam, aby mieć cały czas wypełniony. Praca na etat, dwie-trzy godziny korepetycji, kąpiel dziecka, położenie spać... i zapadała cisza. Nie wiedziałam, co z tą ciszą zrobić. Nie lubię siebie, dlatego wolałam ciszę zagłuszać alkoholem. Wiem, że to jest część mnie i to zawsze będzie część mnie.
*imiona bohaterów zostały zmienione