#OnkoHero. Ola o raku piersi: Bałam się, że zostawię moje małe dziecko, które mnie nie zapamięta

2022-09-23 13:43

Ola Dryzner ma 38 lat i jest mamą dwójki wspaniałych dzieci. Zawodowo zajmuje się badaniami rynku i psychoonkologią. Angażuje się także w bezinteresowną pracę związaną z profilaktyką, pomaga ludziom. Na raka zachorowała w wieku 32 lat, a tak bardzo pragnęła mieć jeszcze jedno dziecko.

Ola Dryzner
Autor: fot. Ludwik Lis

To kolejna rozmowa w ramach autorskiego cyklu #OnkoHero. Tym razem będziemy rozmawiać m.in. o tym, że można zajść w zdrową ciążę po leczeniu onkologicznym i cieszyć się macierzyństwem po chorobie.

Poradnik Zdrowie: Gadaj Zdrów, Rak piersi odc. 8

Zajmujesz się psychoonkologią  - czy to wynik twojej choroby i chęci pomagania innym ludziom? 

Tak, miałam już do tego podstawy, bo wcześniej ukończyłam psychologię kliniczną i socjologię. Te dwa kierunki łączyły się idealnie do badania rynku. Dopiero, gdy zachorowałam i oswoiłam się z chorobą, planowałam drugie dziecko, to pomyślałam, że to dobry moment, żeby się tym zająć. Zapisałam się na studia, chwilę później dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Obroniłam się na dwa tygodnie przed porodem. Gdy mój syn był malutki zostawiłam ten temat, ale powoli się wdrażałam i zaczęłam działać. Prowadziłam grupę wsparcia przez półtora roku, bardzo się wszyscy zżyliśmy, to było świetne doświadczenie.

Jak do tego doszło, że wykryto u Ciebie nowotwór? Dbałaś o profilaktykę czy był to przypadek?

To było dobre zrządzenie losu dla mnie. Zachorowałam, gdy miałam 32 lata, a o wszystkim dowiedziałam się na USG - było to drugie badanie USG w moim życiu. Przyznaję, że nie dbałam o profilaktykę. Pierwsze było w ramach badań do pracy, a wykonanie drugiego zaleciła mi pani doktor na kontrolnej wizycie związanej z porodem mojej córki, zaznaczając, żebym wykonała je po zakończeniu karmienia. 

Wzięłaś sobie te zalecenia do serca? 

Tak. Teraz już wiem, że karmienie nie jest przeciwwskazaniem do zrobienia USG, staram się również uświadamiać innych, że można i trzeba to zrobić w trakcie laktacji. Wtedy nie miałam jeszcze takiej wiedzy i poczekałam, ale pamiętałam aby zrobić to badanie. 

Kiedy je wykonałaś?

Chwilę przed tym, jak miałam wrócić do pracy. Zrobiłam sobie różne badania profilaktyczne, bo wiedziałam że potem może być ciężko z czasem. Wtedy właśnie wykryto u mnie guz. Trochę się zdenerwowałam, ale byłam przekonana, że to nic takiego, bo jestem młoda, wysportowana, a w mojej rodzinie nie było raka. Zupełnie się nie spodziewałam, że to może być rak. Zrobiłam biopsję i czekałam na wyniki. Okazało się inaczej. 

Pamiętasz moment, gdy dowiedziałaś się, że to jednak rak?

To był drugi dzień pracy, wróciłam do domu, gdzie mama zajmowała się moją córką, rozmawiałyśmy, śmiałyśmy się. Wtedy dostałam telefon, że w pobranym materiale znaleziono komórki rakowe. Był to początek października. I się zaczęło.

Co było dla Ciebie najtrudniejsze?

Poza emocjami, trudny był dla mnie sam sposób kontaktów ze służbą zdrowia, bo wcześniej nie chorowałam. Nie miałam pojęcia o podstawowych rzeczach. Musiałam się odnaleźć w roli pacjenta.

Pierwsze myśli po diagnozie?

Czy będę mogła mieć drugie dziecko… Wraz z mężem bardzo chcieliśmy je mieć. 

Lekarze o tym z Tobą nie rozmawiali? 

Szukałam informacji na własną rękę. W całej tej sytuacji zachowałam rozsądek i zaczęłam planować. Jestem osobą, która lubi mieć wszystko zaplanowane z wyprzedzeniem.

Czego najbardziej się bałaś?

Miałam w sobie ogrom emocji, bałam się, że zostawię moje małe dziecko, które mnie nie zapamięta. Moja córka miała półtora roku. Zaczęłam robić masę zdjęć, żeby mała miała co oglądać, gdyby mnie zabrakło. 

Jak zniosłaś leczenie?

Do leczenia podeszłam zadaniowo, odhaczałam kolejne etapy. Takie nastawienie pomaga przejść ten trudny czas. Moje leczenie zaczęło się od mastektomii jednostronnej. Teraz w Polsce jest wiele miejsc, gdzie wykonuje się mastektomię z jednoczasową rekonstrukcją, wtedy dla mnie nie było takiej możliwości. 

Jak się czułaś z wiedzą, że stracisz jedną pierś?

Podeszłam do tego, jak do czasu przejściowego. Wiedziałam, że jak tylko będzie taka możliwość, to zdecyduję się na rekonstrukcję. Nawet ze względów estetycznych, jak i dla samej wygody - nie mogłam nosić bluzek takich, jak chciałam, albo gdy pojechałam na wakacje to w kostiumie ta proteza była widoczna. Strasznie mnie denerwowało, że wciąż muszę o tym pamiętać. 

Kiedy zajęłaś się tematem rekonstrukcji?

Po roku od operacji byłam już po pierwszym etapie rekonstrukcji, którą wraz z symetryzacją udało się wykonać w szybkim czasie. Chciałam mieć to jak najszybciej z głowy i żyć tak, jakbym tego chciała, dlatego ten etap także odhaczyłam i zamknęłam. 

Czy spotkały Cię jakieś trudności, efekty uboczne związane z mastektomią?

Miałam problem z podnoszeniem ręki, ale udało się to wypracować regularną rehabilitacją. Po operacji zajęłam się zabezpieczeniem swojej płodności. 

Było to przed chemioterapią?

Tak. Dobrze się to wszystko ułożyło, bo zaczynałam od mastektomii. Miałam więcej czasu, aby rozeznać się w temacie. Musiałam również zapłacić za to ze swoich pieniędzy. 

Jaki jest koszt zabezpieczenia płodności?

Wtedy było to około 8 tysięcy złotych.

Istniał wtedy schemat przewidziany dla kobiet z nowotworem, czy obowiązywała jednakowa procedura dla wszystkich?

Wtedy wydawało mi się, że nikt nie wiedział do końca o co chodzi. W końcu zajął się mną szef kliniki leczenia niepłodności i wszystko już poszło zgodnie z planem. . Cala procedura wyglądała tak samo, jak u osób zdrowych borykających się z niepłodnością przed procedura in vitro. Byłam stymulowana, pobrano jajeczka i następnie zamrożono zarodki.  Ponieważ mój nowotwór był zależny od hormonów, nie miałam pełnej stymulacji, przebiegało to u mnie trochę inaczej. 

Jak sobie z tym radziłaś?

Bałam się, czy nie spowoduje to rozwoju nowotworu. Stymulacja jednak opierała się na lekach, którymi się leczy raka. Wytłumaczono mi, że będzie to bezpieczne. Poddałam się temu, bo dawało mi duże poczucie spokoju i komfortu chorowania. Wiedziałam, że dzięki temu nie będę miała zamkniętej drogi do macierzyństwa.

W końcu nadszedł czas chemioterapii.

Tak, chemoterapia trwała ponad pół roku, najpierw chemia czerwona potem biała. Z uwagi na do, że nowotwór był HER2-dodatni, przyjmowałam dodatkowo zastrzyki z herceptyną przez rok czasu. Nie wiązało to się z żadnymi skutkami ubocznymi. 

Jak znosiłaś ten czas?

Czas czerwonej chemii był najbardziej uciążliwy, było kilka dni, gdy czułam się bardzo źle i potrzebowałam pomocy ze strony najbliższych w codziennych obowiązkach. Moja rodzina stanęła na wysokości zadania, czułam ich wsparcie i nie wspominam tego jako bardzo ciężkiego czasu. A kiedy się czułam się dobrze, starałam się żyć normalnie, spotykałam się ze znajomymi, zapisałam się na kurs robienia biżuterii. Nie chciałam, aby ten czas był stracony. Starałam się w miarę możliwości dobrze wykorzystać ten czas, aby nie był on dla mnie traumą. Myślę, że mi się to udało. Mam taką zdolność, że “wycinam” z pamięci przykre wspomnienia. Pamiętajmy jednak, że przechodziłam przez to 5 lat temu, i gdybyśmy rozmawiały wtedy, to na pewno bym narzekała, ale teraz mam do tego dystans.

Jak to było, gdy zaczęły wypadać Ci włosy? 

Był to trudny moment. Sądzę, że włosy przeżyłam bardziej niż pierś. Zbiegło się to z trudną dla nas sytuacją, ponieważ nasza córeczka zachorowała na zapalenie oskrzeli. Musieliśmy jechać karetką z nią do szpitala, bo miała problemy z oddychaniem, miała bardzo niską saturację. Pamiętam sytuację, kiedy rozmawiałam z lekarzem i ze zdenerwowania zaczęłam przeczesywać włosy, a one posypały się na biurko doktora. Było mi strasznie głupio. Córka musiała zostać w szpitalu, a ja nie mogłam być przy niej, bo miałam obniżoną odporność. Musiałam ją tam zostawić. To było jedno z najbardziej traumatycznych wydarzeń w mojej chorobie. Byłam bardzo zła, bo nie mogłam być taką mamą, jaką chciałam być. 

Co było dalej?

Nadeszły święta. Tamta wigilia była bardzo trudna, mąż był z córką w szpitalu, a ja w domu mamą. Nie mogłam się spotkać z nikim z mojej rodziny. Pamiętam, że niedługo po tym zaprosiłam kolegę z maszynką, bo włosy wypadały już bardzo mocno. Nic mnie nie bolało, normalnie funkcjonowałam, jakby rak istniał tylko na wydrukach z USG. Zobaczyłam swoją chorobę dopiero, gdy ogoliłam głowę.

Nosiłaś perukę?

Wolałam nosić perukę, nie miałam tyle odwagi, aby chodzić po ulicy łysa. Moja babcia nie zauważyła, że noszę perukę, ponieważ była podobna do mojej “ostatniej” fryzury. Dzięki tej peruce czułam się trochę jak zdrowy człowiek. Nie chciałam na ulicy też budzić sensacji, chciałam być normalnie traktowana. 

Czy to prawda, że na chemioterapię chodziłaś w różowej peruce?

Tak był taki moment, że na chemię zakładałam różową perukę. Czułam się w niej inaczej, nie widziałam takiej smutnej, zmęczonej twarzy. Pojawiła się radość, energia i stwierdziłam, że to jest to, coś czego mi brakowało. Gdy zakładałam ją na chemię, chciało mi się uśmiechać i zauważyłam, że inni w szpitalu także się uśmiechali. Kupiłam ją na Sylwestra, którego mieliśmy spędzić w trójkę w domu. Nie chciałam, aby ta noc była zwyczajna, jak każda. 

Wniosłaś trochę koloru w życie swoje i innych pacjentów…

Tak! Później okazało się, że jedna z pacjentek, która mnie w tej peruce widziała - a była też w trudnym stanie psychicznym, bo była świeżo po diagnozie - opowiadała, że zobaczyła taką uśmiechniętą dziewczynę w różowych włosach i wtedy dotarło do niej, że to nie jest koniec świata i że można przejść przez leczenie z lepszym nastrojem. Nawiązałyśmy nawet kontakt i się zaprzyjaźniliśmy.

Twój tato zgolił głowę na znak solidarności z Tobą.

Tak, tata zrobił mi niespodziankę przyjeżdżając do mnie w dniu  pierwszej chemii. Wtedy ja jeszcze miałam włosy, a on już nie. To był super gest z jego strony i zrobiło mi się bardzo miło. Takie momenty zostają w głowie na zawsze. 

Na Facebooku prowadzisz grupę pod nazwą „Dziecko po raku”. Czy kontakt z osobami, które znalazły się w tym samym położeniu Ci pomaga?

Bardzo mi to pomogło, ponieważ początkowo myślałam, że jestem jedyna, która zachorowała mając w domu małe dziecko. Niestety, gdy dołączyłam do grupy amazonek na fb okazało się, że takich kobiet jest bardzo dużo. To dało mi poczucie, że takie rzeczy się po prostu przydarzają. W tego rodzaju grupach są różne osoby, ja trafiłam na bardzo mądre dziewczyny, które dawały mi swoim życiem przykłady na to, że z tego da się wyjść, dawały mi nadzieję. Założyłam swoją grupę “wyspecjalizowaną” w temacie onkofertility i dziecka po raku, bo po całej tej drodze urodziłam drugie dziecko. Chcę się dzielić swoim doświadczeniem i dawać nadzieję.  

Czy rak może wnieść do życia coś pozytywnego?

Wolałabym, aby go nie było, żeby nie przytrafiał się ludziom. Część z nich przecież umiera. Nigdy nie powiem, że jestem wdzięczna za raka, ale skoro już mi się to przytrafiło, to chciałabym to przekształcić w cenne doświadczenie. 

Dziękuję za rozmowę.

Ola Dryzner z dziećmi
Autor: Archiwum prywatne Ola Dryzner z dziećmi