#OnkoHero. Jacek o raku jelita grubego: Miałem już 47 szwów. Bałem się, że się rozpadnę
Pan Jacek z zawodu jest fotografem, w jego portfolio można znaleźć prawdziwe perełki. W trakcie 64-letniego życia przeszedł trzy zawały, stoczył walkę z gruźlicą układu moczowego, przez co stracił nerkę, a ostatnio usłyszał diagnozę: rak. O ekspresowym leczeniu raka jelita grubego z Jackiem Sielskim rozmawia red. Marcelina Dzięciołowska.
To kolejna rozmowa z cyklu #OnkoHero, w której pacjenci chorzy na nowotwór opowiadają o swojej ścieżce onkologicznej, o emocjach, doświadczeniach, pasjach. Opowieść pana Jacka to najkrótsza historia onkologiczna, jaką do tej pory słyszałam. Czy można pokonać raka w kilkanaście dni?
Red. Marcelina Dzięciołowska: Panie Jacku, kiedy zdiagnozowano u Pana nowotwór?
Jacek Sielski: Cała sprawa zaczęła się nieco ponad miesiąc temu.
To świeży temat.
Bardzo świeży. 19. marca zrobiłem kolonoskopię, bo żona “suszyła” mi głowę.
Były jakieś objawy?
Cały czas burczało mi w brzuchu.
Był Pan z tym u lekarza?
Byłem, przepisał mi probiotyk, ale ja czułem, że sprawa jest poważniejsza. Te objawy były dość uporczywe, czasami burczało mi w brzuchu nawet przez półtorej godziny i było to dla mnie denerwujące.
To wtedy udał się Pan na kolonoskopię?
Tak, w ciągu trzech dni został wyznaczony termin badania. Kiedy się wybudziłem z narkozy po badaniu, pani doktor powiedziała, że mam cztery zmiany na jelicie grubym, trzy zostały wycięte od razu podczas badania, były to brodawczaki. Jedna ze zmian była niestety zmianą nowotworową i wymagała szybkiej interwencji chirurgicznej. Od tej pani doktor dostałem karteczkę z numerem telefonu do doktora i kazała umówić się na wizytę. Tak trafiłem do Europejskiego Centrum Zdrowia w Otwocku. Po trzech dniach miałem już wizytę, a tydzień później byłem po operacji.
Błyskawiczna reakcja!
Tak, nie zdążyłem się nawet zorientować do końca, co się dzieje.
Poszedł Pan na kolonoskopię, którą wykonano w znieczuleniu ogólnym. Po wybudzeniu się dowiedział się Pan, że już częściowo pewne zmiany zostały usunięte, spodziewał się Pan tego?
Tak, jestem w takim wieku, że byłem na to przygotowany. Niekoniecznie na zmianę nowotworową byłem przygotowany, ale wiedziałem, że coś jest nie tak. Mam pecha ze zdrowiem, więc już jestem obyty ze szpitalami i niespecjalnie boję się lekarzy.
Jakie to problemy zdrowotne?
Jestem po trzech zawałach, zaczęło się to 20 lat temu. Gdy się z tym uporałem, to okazało się, że mam gruźlicę układu moczowego, wycięto mi nerkę, a po roku znów gruźlica wróciła. Po tym miałem kilkanaście lat spokoju, aż do teraz.
Ile ma Pan lat?
Mam 64 lata.
Kiedy miał Pan pierwszy zawał?
W wieku 42 lat.
Dlaczego w tak młodym wieku?
Paliłem jak smok, pracowałem, biegałem i wszystko się prawdopodobnie na to złożyło.
Czym się wtedy Pan zajmował?
Byłem fotografem w muzeum. Zajmowałem się dokumentacją zbiorów. Robiłem też zdjęcia do katalogów dzieł sztuki.
Już Pan nie fotografuje?
Ostatnio nie, poświęciłem się działce i wypoczynkowi.
Wczesne problemy zdrowotne zaczęły się od palenia papierosów, a stres?
Raczej tak, jestem osobą dość mocno denerwującą się, paliłem około trzech paczek papierosów dziennie, o zdrowie w ogóle nie dbałem i sporo w życiu przeszedłem. Dużo jeździłem po świecie, przez wiele lat byłem w Afryce i to wszystko pewnie miało wpływ na moje zdrowie.
W Afryce robił Pan zdjęcia?
Nie, byłem tam będąc dzieckiem, dużo podróżowałem z rodzicami po ciepłych krajach. To są dawne czasy, ale mogło to nadszarpnąć moje zdrowie, bo warunki były “pierwotne”. Jako kilkunastoletni chłopak byłem przez cztery lata w Gwinei Równikowej, a wtedy to był dziki kraj.
W jakim celu rodzice podróżowali po świecie?
Byli dyplomatami. Mieszkałem też przez kilka lat w Anglii, gdzie kończyłem szkołę. Rodzice też przypłacili zdrowiem te wyjazdy.
Jak wyglądał pierwszy zawał?
Zawału dostałem na działce - odpoczywając. Ta działka znajduje się w lesie, wtedy rzadko kiedy cokolwiek przejeżdżało przez tę miejscowość, a karetka była po dwóch minutach.
Jak to?
U sąsiada była impreza, popili sobie, pobili się i przyjechała karetka, więc przez płot przekierowano ich do mnie. Błyskawicznie przewieziono mnie do szpitala i położono na korytarzu. Lekarz przyszedł, popatrzył i powiedział: “O, zawał. Dobra, niech leży”. Żona się wtedy zdenerwowała i mieli przewieźć mnie do Anina karetką, ale nie było benzyny, więc trzeba było najpierw zatankować gdzieś samochód. Od razu pojechałem na stół, założono mi stenty. Jak się później okazało, funkcjonował wtedy taki program, że każdy pacjent z zawałem miał się w ciągu dwóch godzin dostać do szpitala, do dyspozycji był nawet helikopter, tylko akurat w tej miejscowości, w której ja byłem nikt o tym nie wiedział.
A kolejne zawały?
Któregoś razu będąc w galerii handlowej poczułem się gorzej, ale już wiedziałem jak to mniej więcej wygląda, więc poszedłem do apteki i poprosiłem o leki. Pani z apteki od razu wezwała karetkę, więc drugi zawał miałem w karetce. Błyskawicznie się mną zaopiekowano i założono kolejne stenty. Po dwóch dniach miałem trzeci zawał, leżąc w szpitalu po drugim zawale. Od tamtej pory minęło już dwadzieścia lat i na szczęście jestem na chodzie.
Oszczędza się Pan?
Trochę, ale funkcjonuję w miarę normalnie, póki coś się nie przypałęta. Już chyba limit wyczerpałem, tak sądzę.
Trzeba zostawić trochę miejsca dla innych.
Dokładnie.
Choć zdrowie dało Panu popalić, to jednak miał Pan ogrom szczęścia w tych wszystkich sytuacjach.
Ja trafiłem na dobrych ludzi. Wracając do tematu raka, to pani doktor, która robiła mi kolonoskopię, dała mi kartkę z dokładną instrukcją i numerem telefonu. Wiedziałem wszystko krok po kroku co mam zrobić. Jeszcze nie było przecież wyniku badań histopatologicznych, ale “na oko” wiedziała, że to rak. Zdziwiło mnie to, że zostałem tak od razu zaopiekowany. Za kilka dni, gdy byłem po operacji, pani doktor do mnie zadzwoniła, żeby zapytać, czy pamiętam, żeby odebrać wyniki, a ja już byłem po wszystkim. Pani doktor była w szoku, że jestem już po operacji. To, że ona w taki sposób podeszła do sprawy pomogło tak szybko i sprawnie uporać się z rakiem.
Bał się Pan, gdy usłyszał diagnozę?
Absolutnie nie, nie martwiłem się. Wiedziałem, że kolejny raz muszę położyć się do szpitala i tyle.
Ogromna rola pani doktor w tym wszystkim.
Tak, na kartce był numer prywatny do doktora z ECZ, więc oszczędzono mi biegania po centrach onkologii, wystarczyło zadzwonić.
To też oszczędziło Panu stresu.
Na pewno tak.
Operacja była przeprowadzona laparoskopowo?
Tak. Ucieszyłem się z tego powodu, bo jestem pocięty już na wszystkie sposoby i bałem się, że się rozpadnę. A po tej operacji były tylko cztery małe dziurki.
Zabieg wykonano w ramach NFZ?
Tak, byłem przekonany, że będzie to zabieg prywatny, ale myliłem się. Wszystko było w ramach NFZ.
Ktoś chyba nad Panem czuwa.
Chyba tak, trochę złości do mnie ma, bo ciągle coś nowego podsuwa, ale czuwa.
Jak się Pan teraz czuje?
Jestem tylko osłabiony, schudło mi się 6 kilogramów, ale mi to nie zaszkodziło zupełnie. Uważam, że jest super.
Czy dalsza opieka onkologiczna jest konieczna?
Nie wymagam chemioterapii, ani radioterapii. Potrzebna jest jedynie kontrola onkologiczna i regularna kolonoskopia.
Wróćmy na moment do gruźlicy układu moczowego. Proszę opowiedzieć więcej na jej temat.
Ona atakuje moczowody, pęcherz, nerki. Nerka zamienia się w worek ropy i gnije. Znalazłem w Łodzi lekarza, któremu pokazałem wynik badania USG i prześwietlenia, przekazując to, co powiedział mi poprzedni lekarz - że to prawdopodobnie piasek na nerce.
Co wówczas powiedział lekarz z Łodzi?
“Proszę pana, jaki piasek? Pan praktycznie nie ma nerki.” Powiedział, że nie możemy usunąć od razu nerki, najpierw trzeba przejść leczenie, jak w przypadku standardowej gruźlicy.
Jak długo trwało leczenie?
Około 7 miesięcy. Przez ten czas brałem około 20 tabletek dziennie. Chodziło o to, aby zabić prątki gruźlicy w organizmie. Miałem dwie możliwości - albo brać leki, które zasuszą nerkę i ona zostanie w środku albo wyciąć.
Jaką podjął Pan decyzję?
Zdecydowałem, że nie będę w sobie trzymać “śmieci” i nerka została wycięta.
Dużo blizn po operacji Panu zostało?
Jestem “pocięty” od kręgosłupa do pępka, miałem 47 szwów.
Więcej “zachodu” było z gruźlicą niż z nowotworem?
Dużo więcej, z gruźlicą byłem 16 razy w szpitalu, za każdym razem byłem tam po dwa tygodnie. Niektórzy pacjenci, którzy tam trafiali, przebywali tam 7-8 miesięcy. Ja miałem to szczęście, że mogłem wracać do domu pomiędzy pobytami.
Po roku gruźlica powróciła. Co się wtedy działo?
Miałem podwyższoną temperaturę, zacząłem robić badania, bo czułem, że jest coś nie tak. Wykonałem badanie moczu, w którym wykryto znowu prątki gruźlicy. Ale tym razem leczenie było krótsze.
Czy wiadomo, skąd się wzięła u Pana gruźlica? Czy mogło mieć to związek z wyjazdami do Afryki?
Okazało się, że jeden z moich kolegów w dzieciństwie chorował na gruźlicę, mogłoby to być to. Mógł to być też kontakt z kimkolwiek chorym, na przykład w autobusie. Ale także wspomniane wyjazdy do Afryki, gdy tam byłem szalała gruźlica i trąd. Lekarz powiedział, że mogła ona się “przyczaić” w organizmie i ujawnić się po tych czterdziestu latach.
Jest to niesamowita historia. Opowiada Pan jednak o tym wszystkim ze spokojem, a nawet luzem.
Tak, jak wspomniałem - jestem obyty ze szpitalami i lekarzami. Poza tym, mnie nigdy nic nie boli. Jak zaczyna mnie coś boleć to znaczy, że prawdopodobnie już tego “nie mam”. Tak było z nerką - było tak źle, że nie było już czego ratować.
Ta rozmowa jest doskonałym przykładem na to, że raka można wyleczyć szybciej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, oraz że pomimo choroby, można zachować spokój i pogodę ducha. Aby jednak mieć tyle szczęścia co Pan, należy się badać. Dziękuję.
Chciałbym podziękować wszystkim lekarzom, którzy stanęli na ścieżce mojego leczenia. Jestem im ogromnie wdzięczny.
Czytaj też:
- "Rak? W moim wieku?" - Niektórzy mężczyźni powinni zbadać prostatę już po 30-tce
- Urolog apeluje do mężczyzn: "Nie jesteście niezniszczalni"
- Urolog: "Chorzy postępują wbrew logice. Jeden z pacjentów chciał spróbować urynoterapii"
- Urolog: "Pacjenci, którzy się nie badają traktują to jako chlubę i atut"
- Agata o walce z rakiem jajników: Pierwsza chemia mnie "zabiła"
- Marek o raku prostaty: "Mając 63 lata wiedziałem, że to się skończy pieluchami, że to koniec ze współżyciem"
- Pani Krysia: Powiedziano nam, że boją się takiego pacjenta “dotykać”
- #OnkoHero. Magda o raku piersi: Usłyszałam od lekarza: “O, to super! Jak boli, to nie rak!”
- #OnkoHero. Marta o raku nerki: Panicznie bałam się o tym rozmawiać - to jest wciąż temat tabu
- #OnkoHero. Magda o raku piersi: "Założyłam, że umrę pomiędzy jednym a drugim dyżurem"
- #OnkoHero. Wojtek o raku prostaty: Badałem się regularnie, a mimo to nowotwór rozwijał się kilkanaście lat
- #OnkoHero. Renata o raku piersi: Byłam sponiewierana. Po pierwszej chemii czułam, jakbym w ustach miała domestos
- #OnkoHero. Paweł w wieku 40 lat usłyszał: "Zostały panu dwa lata. Proszę uporządkować sprawy”
- #OnkoHero. Witek o raku nerki i sepsie: Po trzech miesiącach choroby zwolniono mnie pod byle pretekstem