Oddał ciało nauce, nie pochowano go z honorami. Prof. Boratyńska: To mogło nie mieć znaczenia
Sprawa pochówku i zaniedbanego grobu łódzkiego lekarza Bohdana Bieniaka, który oddał ciało nauce, oburzyła wiele osób. Zastanawiano się nawet, czy nie doszło do naruszenia prawa, w tym zbezczeszczenia zwłok. O opinię w tej sprawie poprosiliśmy prof. Marię Boratyńską. Ekspertka studzi emocje.
Przedstawiciele uczelni medycznych w jednym są zgodni: w procesie edukacji lekarzy nic nie zastąpi kontaktu z ludzkim ciałem.
Żadne nowoczesne fantomy, obrazy trójwymiarowe i modele, nie pozwolą w pełni zrozumieć, jak działa nasz organizm, a przede wszystkim oswoić się ze śmiercią, zachować zimnej krwi w sytuacji stresowej.
To właśnie dlatego od lat prowadzone są programy świadomej donacji zwłok. Pojawiają się publikacje zachęcające do rozważenia ofiarowania swojego ciała po śmierci akademii medycznej.
- Obietnica godnego pochówku tych osób to jeden z najważniejszych obowiązków, jakie wzięła na siebie uczelnia. Grobowiec z czarnego marmuru znajduje się na Cmentarzu Miejskim w Białymstoku, tuż obok kolumbarium i głównej alei nekropolii - czytamy na stronie "Medyka Białostockiego", oficjalnego miesięcznika Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku.
Jak w takim razie mogło dojść do sytuacji w Łodzi, że ciało doktora Bieniaka po "zakończeniu służby" wylądowało w miejscu bardziej przypominającym wysypisko śmieci niż nekropolię, co ujawniła "Gazeta Wyborcza"?
Program świadomej donacji zwłok - o co chodzi
W PRL-u uczelnie medyczne nie miały problemu z dostępem do zwłok. Powszechną praktyką było przekazywanie im ciał osób w kryzysie bezdomności, wszelkich "N. N." (określenie osoby, której tożsamości nie ustalono, w Polsce skrótowiec rozwijany jako: nazwisko nieznane).
Ponieważ takie postępowanie naruszało normy prawne i etyczne, odstąpiono od tego, ale zrobiła się wyrwa, bo nie było u nas tradycji dobrowolnego przekazywania ciała na cele naukowe.
W 2003 roku ruszył pierwszy program świadomej donacji zwłok na Śląskim Uniwersytecie Medycznym. Ponieważ okazał się sukcesem, wkrótce dołączały kolejne. Nie znamy pełnej skali zjawiska, ale tylko w Lublinie, w latach 2009-2023 na donację zdecydowało się niemal pół tysiąca osób.
Jak informowała koordynatorka Programu Świadomej Donacji na Uniwersytecie Medycznym w Lublinie mgr Jolanta Lisiecka, wśród donatorów znalazły się osoby reprezentujące różne środowiska: poeta, górnik, ksiądz, nauczyciel, pielęgniarka, lekarz.
Mamy też dużo małżeństw, które wspólnie składają akty donacji. Część stanowią też osoby starsze i samotne. Aczkolwiek mieliśmy też przypadki osób młodych, które usłyszały śmiertelną diagnozę, np. nowotwór i wkrótce potem zmarły
- relacjonowała dla PAP Lisiecka.
Okresowo do niektórych uczelni zgłoszeń bywało tak dużo, że zawieszały program, nie będąc w stanie odbierać wszystkich ciał. Sytuację jednak zmieniła pandemia, gdy zawieszenie było przymusowe z przyczyn organizacyjnych i znowu w wielu miejscach zaczęło brakować zwłok.
- Stale rosnące oczekiwania naukowo-dydaktyczne od przyszłych lekarzy powodują, że potrzebne jest więcej materiału anatomicznego, aby mogły być szczegółowo przedstawione zawiłości budowy trójwymiarowej ludzkiego ciała - stwierdził, może niezbyt finezyjnie, Kierownik Zakładu Anatomii Prawidłowej i Klinicznej, p.o. Kierownika Międzywydziałowej Katedry Anatomii i Histologii UM w Łodzi, prof. dr hab. n. med. Mirosław Topol w oficjalnym komunikacie uczelni o prowadzeniu donacji.
Polecany artykuł:
Jak w praktyce wygląda przekazanie ciała na cele naukowe
Standardowo procedura przekazania pośmiertnie nieodpłatnie swojego ciała uczelni medycznej wygląda mniej więcej tak:
- Na stronie uczelni znajdujesz deklarację, która zawiera warunki i zasady przekazania ciała oraz zobowiązania obu stron. Często jest też dostępny szerszy regulamin donacji.
- Najczęściej wymagane jest notarialne potwierdzenie donacji (koszt ok. 30 zł) oraz wskazanie osoby, która powiadomi uczelnię o twojej śmierci.
- Ciało jest odbierane i transportowane do uczelni na jej koszt. Często placówki dydaktyczne decydują się na podpisywanie umowy z osobami mieszkającymi w promieniu 150 km od uczelni.
- Wydział anatomii dysponuje ciałem w okresie od roku do sześciu lat. Po tym czasie następuje pochówek na koszt uczelni.
Niektóre uczelnie, np. w Łodzi, nie udostępniają formularza w sieci, a zapraszają osobiście do sekretariatu osoby zainteresowane w celu zapoznania się z warunkami.
Darczyńca może zdecydować o tym, czy jego dane zostaną ujawnione na grobie lub pamiątkowej płycie. Możliwe jest też pochowanie w rodzinnym grobie (czasem na koszt rodziny donatora). Niektóre uczelnie przeprowadzają uroczyste ceremonie pogrzebowe z udziałem władz uczelni i studentów.
W powszechnie dostępnych dokumentach zwykle dość szczegółowo jest opisane, jak będzie wyglądało przekazanie ciała, ile potrwa jego wykorzystywanie w celach naukowych, co stanie się potem (najczęściej kremacja) i wreszcie, jak może wyglądać pogrzeb.
O samym grobie i ewentualnej odpowiedzialności za niego, poza wskazaniem czasem miejsca pochówku, nie ma praktycznie nic. Może to jest pierwotna przyczyna sprawy z Łodzi, która budzi uzasadnione wątpliwości, co do okazania należnego szacunku wobec donatorów.
"Nogi się pode mną ugięły, znicz wypadł z ręki", czyli co się stało w Łodzi
Chociaż umowy dotyczące donacji nie koncentrują się na kwestiach wyglądu grobu i ewentualnego dbania o niego, niektóre uczelnie w praktyce gwarantują miejsca godne.
ŚUM ma specjalne, eksponowane miejsce na cmentarzu w Rudzie Śląskiej (Aleja Pamięci), gdzie odbywają się pogrzeby z udziałem władz uczelni, gdy przychodzi czas na pochowanie ciała, które służyło nauce. Niejednokrotnie to pogrzeby zbiorowe, z udziałem mediów i jeśli darczyńca sobie tego życzył, ujawniane są dane osobowe zmarłych, a imiona i nazwiska grawerowane na specjalnej tablicy.
Niewątpliwie zadbana jest mogiła w Białymstoku i w Krakowie, na Cmentarzu Batowickim - poza specjalnym miejscem dla UJ w kolumbarium, zdecydowano się ze zbiórki publicznej ufundować specjalny obelisk upamiętniający darczyńców.
A w Łodzi?
Pochówek ciał, które są już nieprzydatne Uniwersytetowi Medycznemu w Łodzi, odbywa się na cmentarzu pod wezwaniem Wszystkich Świętych przy ulicy Zakładowej. Znajduje się tam część nazywana powszechnie cmentarzem "opiecznym", ponieważ chowane są tam osoby bezdomne, niezamożne, których pochówku nie są w stanie zorganizować bliscy. tam także kończą szczątki z UM w Łodzi, a nadzór nad cmentarzem sprawuje opieka społeczna.
To, delikatnie rzecz ujmując, miejsce przygnębiające: zarośnięte trawą, bez wyznaczonych alejek, z połamanymi krzyżami. Tak przynajmniej wyglądało we wrześniu, co starannie udokumentowała "Wyborcza".
Cmentarz opieczny, z tysiącami grobów, wraz z całkiem świeżą mogiłą doktora Bieniaka, opatrzoną tabliczką z napisem "szczątki ludzkie, materiały izolowane, Uniwersytet Medyczny", bardziej przypomina scenerię z horroru niż typową polską nekropolię.
- Nogi się pode mną ugięły, znicz wypadł z ręki - relacjonowała "Wyborczej" znajoma rodziny, która odwiedziła grób doktora.
Na wielu cmentarzach są miejsca przeznaczone dla osób ubogich, chowanych na koszt państwa. Zwykle są to miejsca skromne, z zaniedbanymi grobami, ale te mogiły są chociaż wyznaczone, widać alejki etc. W Łodzi nie.
Kierownik cmentarza tłumaczył, że nie ma dość pracowników i funduszy, by to miejsce wyglądało lepiej. Wyjaśniał, że "drewniane krzyże się łamią" i nie jest to zbyt odkrywcze. Zapewne dlatego w podobnych miejscach na innych cmentarzach dominują krzyże żelazne. Droższe, ale kupione raz, służą przez wiele lat.
Najwyraźniej tylko ten człowiek poczuwa się do odpowiedzialności za całą sytuację. Obwinia przy okazji rodziny, które nie dbają o mogiły na tej części cmentarza. Doktor Bieniak, gdy zmarł w 2018 roku, miał 90 lat. Trudno zakładać, że grobem zajmą się jego przyjaciele. Córka lekarza nie mieszka w Polsce, a sama nie jest już też najmłodszą osobą, by przyjeżdżać i doglądać grobu.
4 października zwróciliśmy się do Uniwersytetu Medycznego w Łodzi z oficjalną prośbą o komentarz w tej sprawie. Jak dotąd nie udało się go uzyskać.
Prof. Maria Boratyńska: Dla zmarłego to mogło nie mieć żadnego znaczenia
W Krakowie, Białymstoku czy Rudzie Śląskiej takie obrazki, jak w Łodzi, są niemożliwe. Wszędzie rządzi beton, marmur i granit. Nie trzeba o te miejsca szczególnie dbać, apelować do rodzin, a wyglądają schludnie.
Pytanie zasadnicze jest jednak takie: czy w tej konkretnej sytuacji faktycznie naruszono czyjeś dobro? Czy taki zapuszczony grób to po prostu przejaw braku empatii czy wręcz zbezczeszczenie zwłok? Czy sprawa łódzka może zaszkodzić idei donacji w Polsce?
O opinię w tej sprawie poprosiliśmy prof. Marię Boratyńską z Katedry Prawa Cywilnego WPiA Uniwersytetu Warszawskiego.
Ekspertka podkreśla, że o przestępstwie zbezczeszczenia zwłok możemy mówić dopiero wtedy, gdy mamy do czynienia z czynem umyślnym. Trudno sobie wyobrazić, że tak było w tej sytuacji.
Kluczowe znaczenie ma natomiast treść umowy, jaką Bohdan Bieniak zawarł z Uniwersytetem Medycznym w Łodzi.
Wolno wyjściowo założyć, że dla człowieka, który przekazuje swoje ciało na cele naukowe, szczegóły pochówku i miejsca spoczynku szczątków nie mają znaczenia, chyba że zostało to uzgodnione w umowie
- podkreśla prof. Boratyńska i dodaje, że umowa ta wiąże wyłącznie strony, które ją zawarły i uczelnia nie ma obowiązku ujawniania jej treści osobom trzecim.
Czy bliscy mają podstawy, by interweniować, gdy grób donatora ich zdaniem nie spełnia oczekiwań? Tak, jeśli znają treść umowy i wiedzą, że została naruszona. Dyspozycja pośmiertna własnym ciałem ma pierwszeństwo przed wolą najbliższych, a skoro doszło w ogóle do pochówku, to można dyskutować, jakie są w tym momencie powinności strony chowającej zwłoki.
Solidny pochówek kosztuje, a koszty ponoszą jego organizatorzy. Jeżeli o pochówku nie było nigdzie mowy, to strona korzystająca z przekazania zwłok na cele naukowe ma moim zdaniem swobodę co do sposobu i miejsca, a to z kolei jest siłą rzeczy limitowane przez zasobność finansową instytucji.
W zwykłych okolicznościach sponiewieranie zwłok narusza dobro osobiste bliskich zmarłego, które nazywane jest kultem pamięci osoby zmarłej. Tyle tylko, że skoro zmarły samodzielnie wydał w tej sprawie odmienne dyspozycje, to rodzina nie jest władna ich kwestionować ani skutecznie żądać od chowającego zwłoki określonych zachowań.
Sprawa odbywa się między dysponentem a jednostką naukowo-badawczą, na rzecz której nastąpiła dyspozycja i wg prof. Boratyńskiej równie dobrze takie zwłoki mogłyby w ogóle nie zostać pochowane i nie mieć oznaczonego miejsca spoczynku.
Można wyobrazić sobie, że znajdą się osoby, które wcale nie chcą mieć grobu, bo nie życzą sobie, żeby ktoś palił na nim znicze i składał kwiaty i właśnie dlatego przekazują zwłoki na cele naukowe. Może też być tak, że dokonując przekazania, nie mają w ogóle na uwadze kwestii pochówku, a jednostka przyjmująca postępuje później tak, jak jej nakazują przyzwoitość i możliwości finansowe, które są zazwyczaj skromne.
Jak uniknąć nieporozumień między uczelniami medycznymi a osobami bliskimi?
Jeśli jesteś zainteresowany przekazaniem swojego ciała po śmierci, dobrze przemyśl konsekwencje tej decyzji we wszystkich szczegółach. Przeczytaj uważnie umowę. Pomyśl o uczuciach osób bliskich, omów to z nimi zawczasu.
Warto też komuś zaufanemu zostawić kopię umowy, a w niej zawrzeć wszelkie budzące wątpliwości elementy. Jeśli dokument jest zbyt ogólnikowy, można zostawić testament i w nim doprecyzować sporne kwestie.
Pozwoli to w przyszłości uniknąć zranienia uczuć innych osób, ale też uchroni uczelnię przed nieporozumieniami i scysjami z udziałem rozczarowanych twoich bliskich czy znajomych.
Nie zapominajmy, że wspieranie edukacji lekarzy to cel szczytny i warto go wspierać. Zmarłemu to ciało już się nie przyda, studentom owszem, ale naprawdę można sprawę zakończyć w sposób, który nie budzi niepotrzebnych negatywnych emocji.