"Jest różnica, czy ktoś pali 5 czy 20 papierosów dziennie" Dr Olejniczak o szkodliwym radykalizmie
Dr hab. Dominik Olejniczak, ekspert w zakresie edukacji zdrowotnej i zdrowia publicznego: "Walka z paleniem jest jak najbardziej uzasadniona i słuszna. Wrogi stosunek do osób palących, zwłaszcza tych, które chcą pokonać nałóg - już nie". Jak w takim razie powinniśmy zatroszczyć się o ich zdrowie i przyszłość?

Zgodnie z najnowszym profilem krajowym dotyczącym nowotworów 2025, przygotowanym na zlecenie Komisji Europejskiej, zredukowanie liczby osób palących do mniej niż 5 proc. populacji w 2040 roku, pozwoli Polsce uchronić przed rakiem ponad 200 tysięcy ludzi.
Konsekwencje palenia to nie tylko rak płuc, ale także trzustki, jamy ustnej i gardła, trzonu macicy, wątroby, jelita grubego itd. Negatywny wpływ palenia nie ogranicza się do chorób onkologicznych. Prowadzi też do ciężkich schorzeń układu oddechowego i układu krążenia, uszkadza układ odpornościowy, sprawia, że mózg się kurczy etc.
Niewątpliwie osoby uzależnione od papierosów, a także nowych form palenia (równie lub bardziej szkodliwych od tradycyjnych) powinny być pod szczególnym nadzorem lekarskim, otrzymywać profesjonalne wsparcie w walce z nałogiem i informację, jakie badania profilaktyczne w ich przypadku są niezbędne. Tak się niestety nie dzieje.
O przyczynach i konsekwencjach tego stanu rozmawiamy z dr. hab. n. med. i n. o zdr. Dominikiem Olejniczakiem, specjalistą zdrowia publicznego, promocji zdrowia i edukacji zdrowotnej z Zakładu Zdrowia Publicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Eliza Dolecka, "Poradnik Zdrowie": Chyba trudno byłoby znaleźć osobę, która przyzna, że do rzucenia palenia przekonał ją lekarz. Dlaczego?
Dr hab. nauk med. i nauk o zdr. Dominik Olejniczak: Przeciętny palacz doskonale wie, że palenie mu szkodzi. Taki przekaz jednak nie działa, bo osobie uzależnionej, która chce zerwać z nałogiem, trzeba dać konkretne narzędzia, żeby to ułatwić. Niestety, lekarze najczęściej tego nie robią.
W Polsce w ramach NFZ działa jedynie kilka profesjonalnych poradni antynikotynowych, jest bezpłatna oficjalna linia 801 108 108, gdzie można uzyskać pomoc. To z pewnością za mało na skalę potrzeb, ale nawet tego potencjału nie wykorzystujemy. Jeśli pacjent słyszy jedynie komunikat: "nie pij", "nie pal", nie przyniesie to rezultatu.
Lekarze potrzebują wsparcia w prowadzeniu działań profilaktycznych w tym zakresie, często nie mają na nie czasu. Nierzadko stają przed wyborem, czy skoncentrować się na tych pacjentach, którzy chcą rzucić nałóg, ale nie mogą, czy także na tych, którzy nie wykazują woli współpracy w tym obszarze. Pamiętajmy też, że działania edukacyjne mogą również prowadzić znakomicie do nich przygotowane pielęgniarki, położne i wszyscy profesjonaliści medyczni.
Pacjenci, którzy nie deklarują woli współpracy, nie są ważni? Coraz więcej badań sugeruje, że oficjalne: "nie chcę", zamykanie się na informacje o szkodliwości palenia, to w istocie skutek uszkodzenia mózgu, spowodowany nałogiem. Objaw choroby.
- Są bardzo ważni, nie należy nigdy rezygnować z pacjenta i przy każdej okazji podejmować próbę przekonania go do leczenia. Równocześnie nie zapominajmy o zasobach, którymi dysponujemy i moim zdaniem w pierwszej kolejności należy skoncentrować się na tych osobach, które chcą rzucić, próbują to zrobić, ale im się nie udaje. Działania muszą być dwutorowe: indywidualny plan szyty na miarę konkretnego pacjenta i działania systemowe.
Musimy jako społeczeństwo uświadomić sobie wreszcie, że przede wszystkim każdy sam odpowiada za siebie, za swoje zdrowie i bez zaangażowania pacjenta nie pomogą żadne leki, terapie, interwencje medyczne. Nie dotyczy to tylko palenia. Wiele osób przerzuca odpowiedzialność za stan swojego zdrowia na system ochrony zdrowia, a to tak nie działa.
Polecany artykuł:
Bierność pacjentów nie wzięła się z niczego. Jest utrwalana od pokoleń. Pacjent, który chce współdecydować, dowiedzieć się jak najwięcej o swoim problemie, do czego ma konstytucyjne prawo, "zabiera czas", często jest negatywnie postrzegany przez medyków.
- Na przestrzeni lat zmienił się model relacji na linii lekarz-pacjent. Lekarze dostrzegają, że ich praca ma większy sens, kiedy pacjent współpracuje, rozumie w pełni zalecenia, bo to pozwala mu naprawdę ich przestrzegać także wtedy, gdy jest już w domu, gdy lekarz już nie patrzy.
Wśród pacjentów największy problem z aktywnym włączeniem się w proces leczenia mają osoby starsze, nauczone wysłuchać, co doktor ma do powiedzenia i nie przerywać, nawet, jeśli nie wszystko jest zrozumiałe. Młodzi ludzie coraz lepiej rozumieją, jak wiele zależy od nich, że na każdym z nas spoczywa odpowiedzialność za własne zdrowie.
We współdziałaniu na linii lekarz-pacjent czy pielęgniarka-pacjent, rozumianym jako zadawanie pytań, czy dzielenie się wątpliwościami, nie chodzi o podważanie kompetencji, szukanie własnych rozwiązań z przypadkowych źródeł. Współpraca jest choćby wtedy, gdy rzetelnie przygotowujemy się do wizyty, prowadząc dzienniczki obserwacyjne, jesteśmy szczerzy i sygnalizujemy konkretne przeszkody w procesie leczenia.
Niewielu pacjentów w ogóle nie powie lekarzowi, że pali, ile pali i dlaczego nie przestaje. Nie będzie opowiadać, w jakich okolicznościach pojawił się problem przy rzucaniu, bo zakłada zlekceważenie swojego osobistego problemu, nieproduktywne potępienie. Stosunek do palaczy jest często nie tylko negatywny, ale wręcz pogardliwy.
- Rzeczywiście, taka wroga narracja wobec uzależnionego człowieka została wypracowana na przestrzeni wielu lat. Obowiązuje model bezwzględnego potępiania palenia i słusznie, bo to zło. Wrogi stosunek do osób palących, zwłaszcza tych, które chcą pokonać nałóg, jest niedopuszczalny i musimy to wreszcie zrozumieć. Jeśli chcemy kogoś przekonać do rzucenia palenia, nie obrażajmy go, nie kwestionujmy jego inteligencji- postawmy na wymianę argumentów- palacze także mają swoje.
Ok. 80 proc. naszych problemów zdrowotnych to skutek niezdrowych zachowań zdrowotnych. Trudno sobie wyobrazić, że lekarze obrażą się na wszystkich, którzy sami sobie szkodzą i przestaną ich leczyć, o nich dbać itd. Ludzi trzeba edukować, ale w taki sposób, żeby przekaz rzeczywiście docierał; tu nie chodzi o to, by zrobić kolejną kampanię tylko po to, żeby była.
Najwyraźniej takie radykalne podejście przestało działać. Mamy problem z młodzieżą. Z danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego PZH 50% uczniów próbowało palić papierosy, a co czwarta osoba w wieku 15–18 lat robi to codziennie. Nie docieramy do najmłodszych, będziemy zbierać śmiertelne żniwo.
- Dotarcie do młodego człowieka nie jest łatwe, ale przecież jest możliwe. Konieczne jest choćby użycie innych narzędzi niż te stosowane w tradycyjnych kampaniach. Czas połamać schematy edukacyjne, które zakładają, że do odbiorcy dotrze gadająca głowa z telewizji, posługująca się niezrozumiałym językiem.
Młodzież ma swoje autorytety. To ludzie z Instagrama, o wielomilionowych zasięgach, o których decydenci i planerzy kampanii edukacyjnych często nigdy nawet nie słyszeli. Wystarczy taki c. Systemowej edukacji zdrowotnej w szkołach nie ma (chyba, że na papierze) i, jak już wiemy, realnie jej nie będzie. Osobiście postrzegam to jako społeczny dramat, choć przyznam, że przez moment uwierzyłem, że zdrowie można oderwać od polityki - rzeczywistość okazała się brutalna. I mamy, co mamy.

Dlaczego w takim razie nie wykorzystujemy tych influencerów w kampaniach, nie ma oficjalnych kampanii w tych mediach, które są dla nastolatków najbardziej atrakcyjne?
- Zdrowiem publicznym w Polsce wciąż zbyt często nie zajmują się profesjonaliści. Pojęcia: "edukator", "ekspert" wymagają jasnego przedefiniowania. Po co wykształciliśmy tysiące absolwentów kierunku zdrowie publiczne, skoro z ich kompetencji na szczeblu decyzyjnym praktycznie się nie korzysta?
Zdrowie publiczne to edukacja populacyjna, tego nie uczy się lekarzy, co w pewnym sensie jest zrozumiałe - nie mogą być ekspertami od wszystkiego - tu powinni ich wspierać absolwenci kierunku zdrowie publiczne, czy wręcz odwrotnie - w działaniach populacyjnych nieocenione jest zaangażowanie lekarzy, jako wsparcia merytorycznego dla zdrowia publicznego. Mamy ekspertów w tym zakresie, ale wciąż nie są dostatecznie widoczni w przestrzeni publicznej. Podobnie jak sensowne, nowoczesne mikrokampanie edukacyjne, które nie przebijają się szerzej.
Wspomniał Pan, że poza skrojonym na miarę planem dla każdego palącego, który szuka pomocy, potrzebne są działania systemowe. Jakie konkretnie?
- Takie działania są podejmowane od lat i niektóre już przyniosły wymierne efekty. Nie palimy w pracy, nie palimy w restauracjach i jakoś nikomu to specjalnie nie przeszkadza.
Ale na początku były bardzo nasilone protesty.
- Pewna grupa będzie protestować zawsze, ale stopień nasilenia społecznego sprzeciwu zależy przede wszystkim od tego, co dzieje się na wiele miesięcy przed wprowadzeniem zmiany, od skuteczności kampanii edukacyjnych. Nikt nie lubi, gdy mu się nagle coś zabiera, czy czegoś pozbawia . Jeśli jednak solidnie uzasadnimy powód, łatwiej jest sytuację zaakceptować.
W tym konkretnym przypadku argument był bardzo mocny - ryzyko związane z biernym paleniem. Nie wybrzmiał wtedy od razu wystarczająco. Wystarczyło mówić jasno i wyraźnie - chcesz palić i sobie szkodzić, możesz to zrobić, ale odejdź na bok, nie narażaj innych. Teraz to jest powszechnie uznana oczywistość, wtedy nie była.
A teraz co jeszcze moglibyśmy zrobić?
- Osobiście widzę ogromny potencjał w lekarzach medycyny pracy. Dostrzegam przychylny klimat ze strony pracodawców i samych lekarzy, by ich zaangażować bardziej w działania profilaktyczne.
Do lekarza medycyny pracy każdy z nas w końcu musi trafić. Często to jedyny kontakt z lekarzem wielu osób w ciągu wielu lat. Z pewnością warto byłoby to wykorzystać, nie tylko do rozmowy czy skierowania palacza do profesjonalnej poradni, ale też zlecenia mu konkretnych badań, choćby badania radiologicznego płuc.
Jakoś trudno mi sobie to wyobrazić. Wizyta u lekarza medycyny pracy to często w praktyce formalność, którą trudno nawet nazwać wizytą lekarską.
- Oczywiście zdaję sobie sprawę, że to wymagałoby, poważnych zmian organizacyjnych, a przede wszystkim mentalnych, ale potencjał jest. Oczywiście, to wizyty finansowane przez pracodawców, więc trudno zakładać, że teraz to na nich przerzucimy istotne koszty badań profilaktycznych, które powinno obywatelom zapewniać państwo, choć oczywiście każdemu pracodawcy powinno zależeć na zdrowiu pracownika.
Finansowanie mogłyby jednak być dzielone, a same wizyty stać się okazją do wystawienia odpowiednich skierowań czy przynajmniej pogłębionego wywiadu lekarskiego.
Nie może być tak, że osoba będąca w grupie ryzyka np. raka płuca, niewiele wie o objawach tej choroby, a kiedy kaszle, wiedzę o potencjalnych przyczynach tego stanu często czerpie z reklam i co najwyżej kupuje pastylki na "kaszel palacza".
Wiemy, że badanie płuc to nie wszystko, bo potencjalnych konsekwencji palenia jest przecież bardzo długa lista. Co realnie może zrobić pacjent, który wciąż pali, ale nie dostaje od lekarza ani takiego wykazu potrzebnych mu badań, ani innych wskazówek dotyczących objawów lub minimalizowania ryzyka?
- Musi się o nie upomnieć - system nic nie zrobi za pacjenta - na tym właśnie polega zaangażowanie we własne zdrowie. Często pacjent sam nie zrobi nic. Potrzebuje pomocy lekarza, bo ocena ryzyka, podstawowe badania i właściwie zebrany wywiad, który może ukierunkować ewentualny pogłębiony proces diagnostyczny, jest po stronie lekarza. Natomiast pacjent powinien lekarzowi to ułatwić.
Do specjalisty należy z kolei uczulenie pacjenta, na jakie objawy musi zwracać uwagę, jak wspierać, na ile to możliwe, organizm, także wtedy, gdy jeszcze nie udało się rzucić palenia.
Myślę, że pacjent, który wciąż nie rzucił palenia, a na przykład jedynie je ograniczył, lepiej zareaguje na wsparcie i pochwałę, że udało się zrobić coś, niż na krytykę, że nie udało się zrobić wszystkiego, Sądzę, że lekarze znakomicie są w stanie ocenić w trakcie wizyty, co lepiej podziała na pacjenta.
Ograniczenie palenia to ważny krok we właściwym kierunku i wymierny sukces, konkretne korzyści. Oczywiście, byłoby idealnie, gdyby każdy palący rzucił nałóg natychmiast i nigdy do niego nie wrócił. Świat nie jest jednak idealny. Nie każda osoba ma na tyle silną wolę, by od razu rozstać się z nikotyną. Nawet terapie farmakologiczne uwzględniają jej stopniowe redukowanie.
To dość odważne, jak na nasze warunki, twierdzenie. Mamy bowiem w przestrzeni publicznej obowiązujący przekaz o jednej słusznej drodze, czyli natychmiastowym rzuceniu palenia i kropka.
- Faktycznie, są analizy, które pokazują, że w dłuższej perspektywie osoba, która wróci do nałogu, niweczy pozytywne skutki przerwy. Są dowody, że paląc mniej ciągle jesteśmy w grupie ryzyka nowotworów i chorób krążenia. Nie ma jednak sensu koncentrować się na tym, bo to działa demotywująco, ważne jest wskazanie korzyści tu i teraz: skoro już po 8 godzinach od ostatniego papierosa stabilizuje się nam ciśnienie krwi, skoro wiadomo, że osoba, która dziś rzuci nałóg, za tydzień będzie do przodu o dzień życia, gra jest warta świeczki.
Dla mnie to jest różnica, czy ktoś pali 5 czy 20 papierosów dziennie, czy o której godzinie sięga po pierwszego papierosa. Mamy oficjalne przeliczniki paczkolat: liczba wypalanych papierosów i zwyczaje związane z paleniem wskazują choćby na stopień uzależnienia i potencjalne perspektywy rozstania z nałogiem. Ktoś, kto "tylko" ogranicza palenie i jest w tym wspierany, podejmuje kolejne próby rozstania z nikotyną, na pewno ma większe szanse ostatecznie wygrać z nałogiem niż ten, kto twierdzi, że pali, bo lubi (choć paradoksalnie to też argument) i zupełnie nie próbuje tego zmienić.