"W oczach tych pacjentów widzieliśmy strach, zażenowanie. Trudno było patrzeć na ich cierpienie"
„Wzywaliśmy straż pożarną i korzystaliśmy z jej pomocy, sposobów, siły, narzędzi. Zdarzało się, że transportowaliśmy pacjenta ze skrajną otyłością, układając go na podłodze ambulansu. W żadnej z tych sytuacji nie czuliśmy się dobrze” – wspomina Joanna Sieradzka z Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego w książce „My, skrajnie otyli”.
„Wieloryby”, „hipopotamy”, „słonie” – to słyszą od innych osoby ważące 200, 300 i więcej kilogramów. Nie wiadomo, ile jest ich w całej Polsce, bo większość przez lata nie opuszcza domów. Pewne jest jedno – jest i będzie ich coraz więcej.
Poruszający, napisany z wnikliwością i empatią reportaż „My, skrajnie otyli” to pierwsza na polskim rynku wydawniczym książka, w której Polacy chorzy na otyłość skrajnie olbrzymią opowiadają o swoim życiu, a specjaliści próbują dociec, jak to się dzieje, że u niektórych z nas otyłość rozwija się do tak krańcowej postaci, że nas zabija.
„Żeby nie wieźć na podłodze”
Magdalena Gajda: „Jedyna taka karetka w Polsce!”. Tak anonsował wasz nowy nabytek dziennik „Fakt” w artykule opublikowanym 3 grudnia 2014 roku. Pamięta pani to wydarzenie? Minęło już przecież prawie 10 lat. (…) Co wtedy skłoniło państwa do zakupu karetki bariatrycznej?
Joanna Sieradzka, rzecznik prasowa Krakowskiego Pogotowia Ratunkowego: To była niestety kwestia rosnącej potrzeby. Pogotowie jest od tego, żeby do pacjenta dojechać, żeby go ratować i przewieźć do placówki medycznej, która przejmie jego leczenie i opiekę nad nim, ale musi się to odbywać w bezpiecznych i godnych dla pacjenta warunkach. A my mieliśmy coraz więcej pacjentów z dużą masą ciała, których przetransportowanie przekraczało nasze możliwości.
W zwykłej karetce możemy przewozić pacjentów o wadze do 160–180 kilogramów. W przypadku transportu osób z otyłością skrajnie olbrzymią problemem jest jednak nie tylko ich waga, ale również ich wielkość, i na wyposażeniu karetki są różne narzędzia, urządzenia, które ten transport ułatwiają. (...) Jeśli te wszystkie narzędzia mają być pomocne w ratowaniu osoby z otyłością skrajnie olbrzymią, to muszą mieć nie tylko określoną nośność, ale też i gabaryty, aby ta osoba mogła się na nich zmieścić. A my mieliśmy coraz więcej pacjentów, którzy się nie mieścili.
Ale jakoś musieli ich państwo przewieźć dalej. Jak sobie wtedy radziliście?
Tak jak wszystkie inne pogotowia w Polsce. Wzywaliśmy straż pożarną i korzystaliśmy z jej pomocy, sposobów, siły, narzędzi i środków transportu. Zdarzało się także, że transportowaliśmy chorego pacjenta ze skrajną otyłością, układając go na podłodze ambulansu. W żadnej z tych sytuacji nie czuliśmy się dobrze.
Towarzyszyły im bezsilność i nasza, i chorego, i jego bliskich, zamieszanie, gorączkowe szukanie jakichś praktycznych rozwiązań i oczywiście zainteresowanie osób postronnych. Takich akcji ratowniczych nie da się przeprowadzić dyskretnie. W oczach tych pacjentów widzieliśmy strach, zażenowanie, niemoc, bo czuli, że sprawiają kłopot. Trudno było patrzeć na ich cierpienie, zarówno fizyczne, jak i emocjonalne. Ale najważniejszy był jeden cel: uratować pacjenta i przewieźć go do szpitala. (...)
Jak często państwa karetka bariatryczna wraz z ekipą jest wysyłana do ratowania osób z otyłością skrajnie olbrzymią? (…) Gdy taki pacjent albo ktoś w jego imieniu wzywa pogotowie, to od razu przyjeżdża do niego karetka bariatryczna?
Nie. To są sytuacje ratowania życia, więc zawsze na miejsce najpierw jedzie zespół, który do pacjenta może dotrzeć najszybciej. Jego zadaniem jest sprawdzenie stanu chorego i podjęcie na miejscu działań ratowniczych, jeśli są konieczne. Jeżeli zapadnie decyzja o transporcie do szpitala i nie da się tego wykonać zwykłym ambulansem, organizujemy transport bariatryczny. To są zwykle bardzo skomplikowane logistycznie akcje.
Wróćmy do pytania o liczby. Ile w takim razie rocznie mają państwo zgłoszeń, interwencji nieplanowanych, a ile planowych usług transportowych pacjentów z otyłością skrajnie olbrzymią?
Z roku na rok mamy ich coraz więcej. W pierwszym roku funkcjonowania naszej karetki bariatrycznej, czyli w 2015, przewieźliśmy 32 pacjentów, w kolejnym – już 73, a w roku 2017 aż 265! To była szczególna sytuacja, ponieważ część transportów dotyczyła jednego pacjenta w dość ciężkim stanie. W następnych latach ta liczba ustabilizowała się na poziomie 160–170 akcji rocznie i jedynie w pierwszym roku pandemii, w 2020, spadła do 120, aby w kolejnych latach znów osiągnąć liczbę ponad 160 wyjazdów.
Z naszych obserwacji wynika też, że są to chorzy… coraz młodsi. Kiedyś były to głównie osoby starsze, z wieloma ciężkimi schorzeniami, np. wodobrzuszem, obrzękami limfatycznymi. Teraz zdarzają się pacjenci nawet dwudziestokilkuletni, u których jedyną chorobą jest otyłość.
Czy mieli państwo pacjenta, u którego była ona tak rozwinięta, że nie udało się go przewieźć?
Tak. (...) Nasze nosze elektryczne mają udźwig do 340 kilogramów, a pacjent ważył ponad 380 kilogramów. Podjęcie się tego zadania byłoby ryzykowne i dla pacjenta, i dla zespołu.
Z relacji wiemy, że zorganizowano tam transport wynajętą furgonetką bagażową, do której przełożono część sprzętu medycznego. Tak, to nie są godne warunki, ale jeśli innych po prostu nie ma? Przecież nie zostawimy człowieka bez pomocy dlatego, że przez chorobę otyłości wymyka się standardowym wymiarom narzuconym przez innych ludzi.