Poród rodzinny, czyli mąż obecny przy narodzinach synka - historia z brzuszkiem
Czy obecność męża (partnera) przy porodzie to dobry pomysł? Czy będzie pomagać czy raczej przeszkadzać i drażnić. Czy mężczyzna jest wystarczająco dojrzały emocjonalnie, odporny na stres i wewnętrznie przekonany, że jego obecność podczas porodu jest niezbędna? Przeczytaj szczerą relację taty, aktywnego uczestnika porodu.
Spis treści
Tak naprawdę do samego końca wahałem się, czy towarzyszyć żonie podczas porodu. Jedno wiedziałem na pewno – nie mogę w tym momencie znajdować się dalej niż za drzwiami sali porodowej.
Wątpliwości dotyczące obecności przy porodzie
Ale być tam razem z nią? W mojej głowie kłębiło się wiele pytań. Czy moja obecność będzie jej bardziej pomagać czy przeszkadzać? Czy jestem wystarczająco odporny na to wszystko? Bo z relacji ojców w internecie wynikało, że poród to głównie ból, krzyk, stres i morze krwi. Czytając opowieści o kobietach wyklinających swoich mężów przy porodzie i obwiniających ich o całą tę mękę, martwiłem się, czy i w naszym przypadku tak nie będzie. Oboje z żoną bardzo emocjonalnie podchodzimy do wszelkiego rodzaju konfliktów. Jak więc później mamy miło wspominać moment narodzin naszego dziecka, jeśli oboje byliśmy wtedy na siebie wściekli? Czy nie zawiodę swojej żony? Czy uda mi się jej pomóc w takim stopniu, w jakim będzie tego ode mnie oczekiwała? Czy nie lepiej, aby była z nią wtedy mama lub koleżanka? Wątpliwości było wiele i towarzyszyły mi przez całe 9 miesięcy.
Poznaj 10 sposobów na lekki poród
Obawy związane z obecnością przy porodzie
Jednego dnia chciałem być przy porodzie, innego definitywnie nie. Analizowałem różne scenariusze. Próbowałem przewidzieć wszystko i ustalić sobie plan działania. A jaka okazała się rzeczywistość? Nie ma co zakładać żadnych scenariuszy! Jedno jest pewne. Każdy poród jest inny i każdy inaczej go odczuwa i przeżywa. Tak naprawdę poród rodzinny w dużym stopniu pomógł mi odkryć samego siebie. Nie spodziewałem się, że bez problemu będę wymieniał opatrunki, podkłady, sprzątał krew i obsługiwał moją żonę w najbardziej krępujących sytuacjach. Gdyby ktoś powiedział mi o tym przed porodem, pewnie bym się wzdrygnął. Ale w tamtej chwili nie było czasu na zastanawianie się. Ani przez sekundę nie odczułem niechęci, obrzydzenia czy strachu. W takich sytuacjach człowiek uświadamia sobie, jak bardzo staje się nieważny, gdy chodzi o pomoc ukochanej osobie. Czy moje obawy związane z porodem się sprawdziły? Stało się coś, o czym nawet bałem się myśleć przed porodem.
Komplikacje podczas porodu
Marta nie mogła wyprzeć Stasia. Później dowiedzieliśmy się, że pępowina była za krótka. Dziecko wychodziło i cofało się. Lekarka postanowiła wyciągnąć Stasia za pomocą vacuum (próżniociąg), a mnie kazali wyjść z sali. Nawet nie wiem, ile siedziałem pod drzwiami, czekając, aż usłyszę płacz mojego dziecka. Mogło to być 5 minut albo godzina... nie wiem. W tamtej chwili każda sekunda trwała zbyt długo. Gdy teraz przypomnę sobie tamten moment, łzy same napływają mi do oczu, mimo że uważam siebie raczej za typ „maczo” niż za „wrażliwca”. Modliłem się, żeby nie usłyszeć: „Mamy dla pana złą wiadomość”. Każda komórka mojego ciała się o to modliła. Gdy tylko usłyszałem płacz, wparowałem do sali. W ostrym świetle lampy zobaczyłem leżącego na brzuchu Marty „jamochłona” i oszalałem z radości. Narodziny dziecka to bez wątpienia najcudowniejsza chwila, jaka spotyka człowieka. Można mieć miliardy obaw, drżeć ze strachu... ale trzeba tam być i trzeba to przeżyć. Ciężko odpowiedzieć, czy było się czego bać. Przeżyłem koszmarny strach, gdy wyciągali synka z brzucha mojej żony, a ja nie mogłem nic zrobić, mogłem się tylko modlić... Chyba więc było się czego obawiać. Ale po jednej stronie jest strach, a po drugiej – przeżycie wspólnie z żoną tej chwili, gdy rodzi się dziecko. Strach musi przegrać! Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy dali mi na ręce Stasia, który urodził się pięć minut wcześniej. O rany!!! Nigdy w życiu nie trzymałem na rękach dziecka, które miałoby mniej niż rok. A teraz trzymałem swojego własnego, pięciominutowego synka!!! Pamiętam, że nic nie ważył. Był lekki jak piórko. Owinięty kocami po czubek głowy. Ale wyczuwałem każdy jego ruch i moje serce wypełniało niewyobrażalne szczęście. Radość i duma, której nie da się pojąć umysłem. Kosmiczna chwila w szpitalu na Karowej.
miesięcznik "M jak mama"Porady eksperta