Leczenie niepłodności: in vitro nadzieją dla wielu par

2009-06-17 14:32

Pary, dla których in vitro to jedyna nadzieja na doczekanie się potomstwa, są gotowe na wiele wyrzeczeń. Czym jest ta metoda leczenia niepłodności i co sądzą specjaliści o zmianach, które proponują politycy?

Leczenie niepłodności: in vitro nadzieją dla wielu par
Autor: thinkstockphotos.com Pary, dla których in vitro to jedyna nadzieja na doczekanie się potomstwa, są gotowe na wiele wyrzeczeń. Czym jest ta metoda leczenia niepłodności i co sądzą specjaliści o zmianach, które proponują politycy?

Kiedy na świat przyszła Louise Brown, pod szpitalem położniczym w Oldham w Anglii pojawiły się tłumy dziennikarzy i fotoreporterów. Niektórzy z nich udawali personel, ktoś nawet ogłosił fałszywy alarm bombowy, żeby tylko dostać się do szpitala. Narodziny Louise były filmowane, noworodka o wadze 2600 g chciał oglądać cały świat. Dlaczego? Louise była pierwszym dzieckiem na świecie poczętym metodą in vitro. Dziś „dziewczynka z probówki” ma już ponad 30 lat i sama jest mamą dwuletniego chłopczyka. Okoliczności jej poczęcia były rewolucją w medycynie, a chociaż od tego czasu dzięki metodzie in vitro przyszły na świat miliony zdrowych dzieci, sztuczne zapłodnienie nie spowszedniało. Dla jednych jest niedopuszczalną ingerencją w naturę, inni uważają ją za godny podziwu przejaw postępu. Dla par bezskutecznie starających się o dziecko bywa ostatnią nadzieją na stworzenie pełnej rodziny.

Gadaj Zdrów, odc. 1 In-vitro

In vitro - nadzieja bezpotomnych

Ocenia się, że bezpłodność może dotykać nawet co piątą parę, a wiele wskazuje na to, że problem narasta. Zdaniem lekarzy, o niepłodności można mówić, gdy para współżyje regularnie bez zabezpieczenia co najmniej przez rok i w tym czasie kobieta nie zajdzie w ciążę. Wtedy przychodzi czas na badania – zarówno kobiety, jak i mężczyzny. Czasem, aby osiągnąć sukces, wystarczy farmakologicznie uregulować gospodarkę hormonalną przyszłej mamy lub przywrócić drożność jajowodów, innym razem skuteczna okazuje się inseminacja (czyli przeniesienie najbardziej żywotnych plemników bezpośrednio do macicy). Zdarza się, że przyszłym rodzicom pomaga zmiana trybu życia na mniej stresujący. Bywa jednak, że mijają lata i wszystkie stosowane metody zawodzą – wówczas ostatnią nadzieją pozostaje zapłodnienie pozaustrojowe.

Na czym polega in vitro?

Zapłodnienie in vitro polega na połączeniu plemnika z komórką jajową poza organizmem kobiety. Wcześniej przyszła mama jest poddawana intensywnej hormonalnej stymulacji, żeby w ciągu jednego cyklu jej organizm zdołał wyprodukować jak najwięcej – kilka lub kilkanaście – komórek jajowych. Lekarz pobiera je, nakłuwając długą igłą sklepienie pochwy (zabieg jest wykonywany w znieczuleniu miejscowym). Przyszły ojciec musi w stosownym czasie dostarczyć swoje nasienie. I tak cud poczęcia przenosi się do laboratorium, do probówki (in vitro oznacza po łacinie: w szkle), a faktycznie na specjalne szalki. Bo właśnie pod przykryciem szklanych płytek po kilkunastu godzinach dochodzi do połączenia plemnika i komórki jajowej – tak powstaje embrion. Po 2–5 dobach od zapłodnienia przychodzi wyczekiwany moment: lekarz za pomocą specjalnego cewnika umieszcza zarodek (lub zarodki) w ciele kobiety. Tu kończy się ingerencja medycyny. O dalszym losie embrionu decyduje natura. Nadchodzą pełne napięcia dwa tygodnie. Po ich upływie robi się badania, które mają wykazać, czy zarodek zagnieździł się w macicy. Specjaliści oceniają, że za pierwszym i drugim razem szanse powodzenia są podobne i wynoszą 45–60 proc., później – znacznie maleją. Po kolejnych próbach – czasem już trzeciej, niekiedy czwartej albo szóstej – lekarze odradzają dalsze, bo z badań wynika, że będą skazane na porażkę.Zapłodnienia pozaustrojowego nie można traktować jako prostej alternatywy dla naturalnego poczęcia. Lekarze nie ukrywają, że konieczna w tym przypadku intensywna terapia hormonalna przyszłej mamy nie jest obojętna dla jej organizmu. Cała kuracja jest obciążająca nie tylko fizycznie, ale także psychicznie.

In vitro to wydatek

Metoda nie należy również do tanich. Samo przygotowanie kobiety do zapłodnienia przez podawanie odpowiednich hormonów to wydatek ok. 4000 zł. Procedury pobrania komórek jajowych – laboratoryjna, hodowli i podania zarodka do macicy – kosztują średnio 4–8000 zł. A przecież zabieg nie gwarantuje ciąży i wiele par kontynuuje leczenie, decydując się na drugą i kolejne próby. Nie zniechęcają ich ani ryzyko, ani wysokie koszty procedury. Wiele osób decyduje się na zaciąganie kredytów, żeby kontynuować leczenie.

In vitro - mity obalone

Wokół in vitro narosło wiele mitów. Choćby takie, że dziecko z probówki rozwija się gorzej od swoich rówieśników poczętych metodą naturalną. Problemem zajęli się niedawno polscy antropolodzy, którzy porównywali parametry porodowe i późniejszy rozwój dzieci narodzonych dzięki in vitro i ogłosili, że takie podejrzenia nie mają żadnych podstaw. Prawdą jest za to, że po zabiegu stosunkowo często zdarzają się ciąże mnogie, czyli podwyższonego ryzyka. Udowodniono też, że istnieje większe ryzyko przedwczesnego porodu albo niskiej wagi urodzeniowej. Jednak rozwój psychoruchowy sztucznie poczętych dzieci nie odbiega od normy. Okazuje się też, że „dzieci z probówki” bywają silniej związane ze swoimi rodzicami. Naukowcy tłumaczą to faktem, że to przecież najbardziej wyczekane maluchy na świecie…

Zdaniem eksperta
dr Sławomir Sobkiewicz, klinika Salve w Łodzi

Nic nie zniechęci par

Udany zabieg zapłodnienia pozaustrojowego wiele par traktuje niemal jak cud. Ale trzeba pamiętać, że my nie jesteśmy cudotwórcami, nie tworzymy życia, tylko jak najkorzystniejsze warunki, żeby mogło powstać. Z niepłodnością ludzie walczą od lat. Najpierw pomagała im terapia hormonalna, później inseminacja, a ponad 30 lat temu pojawiło się in vitro. Moim zdaniem jest to ukoronowanie medycznych osiągnięć w leczeniu niepłodności. Martwi mnie zamieszanie, jakie w naszym kraju towarzyszy od jakiegoś czasu metodzie in vitro. Boję się, że możemy mieć takie prawo jak we Włoszech, które zabrania zamrażania embrionów. W związku z tym kobiety decydują się tam na jednorazowe przyjęcie kilku embrionów, nawet trzech. Dlatego we Włoszech jest bardzo dużo ciąż mnogich, a co za tym idzie – przedwczesnych porodów dzieci z niską masą urodzeniową. Wiele tych dzieci umiera, inne wymagają kosztownego leczenia. Dobre rozwiązanie zastosowała natomiast Belgia. Tam zabieg jest refundowany, ale pod warunkiem, że implantuje się tylko jeden zarodek. Resztę można zamrozić. Efekt jest taki, że kobiety nie są poddawane intensywnej kuracji hormonalnej, by wytworzyć jak najwięcej komórek jajowych w jednym cyklu. Boję się, że jeśli u nas prawo dotyczące in vitro będzie bardzo restrykcyjne, pacjenci zostaną narażeni na dodatkowe koszty i problemy. Bo o tym, że do in vitro się nie zniechęcą, jestem przekonany. Pragnienia posiadania dziecka nie da się stłumić. Po prostu, jeśli nie będą mogli wykonać zabiegu w kraju, pojadą na in vitro za granicę.

In vitro - polskie kontrowersje

W Polsce pierwszego zapłodnienia pozaustrojowego dokonano prawie 22 lata temu w białostockiej klinice. Wiadomo, że owocem tego zabiegu była dziewczynka. Jednak jej narodzinom nie towarzyszył rozgłos podobny do tego, z jakim przyszła na świat Louise Brown. Rodzice postanowili, że wolą zachować anonimowość. Chociaż polskich „dzieci z probówki” przybywa (szacuje się, że rocznie wykonywanych jest w naszym kraju 10–20 tysięcy zabiegów) i wiele par zawdzięcza tej metodzie zdrowe potomstwo i szczęśliwą rodzinę, in vitro nie przestaje wzbudzać kontrowersji. Od miesięcy trwa na ten temat publiczna debata. Sprawę ma uregulować tzw. ustawa bioetyczna.W pewnym momencie mówiło się nawet o tym, że zabieg powinien być darmowy (tzn. refundowany z NFZ), ale pod warunkiem, że ubiegająca się o niego para jest małżeństwem i spełnia ścisłe kryteria medyczne (chodzi np. o stan zdrowia przyszłych rodziców i ich wiek). W ostatnim projekcie ustawy nie ma już mowy o bezpłatnych zabiegach, jest za to zakaz niszczenia oraz zamrażania ludzkich embrionów. Metoda miałaby być dostępna tylko dla małżeństw, kobieta nie mogłaby mieć więcej niż 40 lat, a lekarz mógłby tworzyć jednorazowo najwyżej dwa zarodki (chyba że kobieta życzyłaby sobie implantacji większej liczby embrionów jednocześnie). Takie rozwiązania wzbudziły wiele emocji. Choćby dlatego, że zakaz zamrażania embrionów oznaczałby – w razie niepowodzenia pierwszej próby – że kobieta musi ponownie poddawać się stymulacji hormonalnej. Zatwierdzenie zmian w takiej formie oznaczałoby także, że w Polsce pary żyjące w nieformalnych związkach nie miałyby szans na skorzystanie z in vitro. Wśród polityków słychać już jednak głosy za zliberalizowaniem projektu.

miesięcznik "Zdrowie"