Wiadomo, dlaczego tylko 54-latek zmarł po "zatrutej galarecie". Zawiniły dwie rzeczy
Bilans spożywania domowej galarety jest tragiczny: trzy osoby trafiły do szpitala, jedna zmarła. Ofiarą śmiertelną jest 54-letni mężczyzna. Posiłek przeżyły natomiast dwie seniorki: 67-letnia i 72-letnia, z których jedna nadal jest hospitalizowana. Dlaczego to właśnie dla mężczyzny w sile wieku galareta była zabójcza?
Zatruta galareta z Nowej Dęby - co w niej było?
Historia trującej galarety z Nowej Dęby poruszyła całą Polskę. Wiele osób zadaje sobie pytanie, dlaczego to mężczyzna w sile wieku zmarł, podczas gdy znacznie starsze kobiety, choć trafiły do szpitala, wyszły z tej sytuacji żywe? Okazuje się, że wyjaśnienie może stanowić smak feralnej galarety.
CZYTAJ TEŻ: Wiadomo, kim był 54-latek, który zmarł po galarecie. To oddany pracownik szpitala
Jak ustalił TVN, pan Iurii zmarł w zaledwie 2,5 godziny po wystąpieniu pierwszych niepokojących objawów. Lekarze długo walczyli o jego życie – serce 54-latka zatrzymało się trzykrotnie, po raz pierwszy już w karetce. Dwukrotnie przywrócono krążenie, za trzecim razem akcja ratunkowa już się nie powiodła.
Na podstawie przebiegu tych zdarzeń, lekarze ze szpitala uważają, że nie było to zatrucie pokarmowe, ale przypuszczalnie „zatrucie jakimś konserwantem”, jak powiedział anestezjolog Tomasz Białek p.o. zastępcy dyrektora ds. lecznictwa w Szpitalu Powiatowym w Nowej Dębie w rozmowie z „Faktami” TVN. Lekarze podejrzewają, że winny może być azotyn sodu, którego jeden gram stanowi dawkę śmiertelną.
Azotyn sodu to składnik soli peklowej, którą stosuje się do konserwacji mięsa oraz wędlin. Podawany w normie środek jest bezpieczny, ale u domorosłych wędliniarzy trudno o przestrzeganie norm. Jak powiedział Andrzej Dubiel z Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu, warunki produkcji galarety były „urągające pod względem higienicznym”.
Dlaczego mężczyzna zmarł po zjedzeniu galarety?
To nadal jednak nie wyjaśnia, dlaczego właśnie 54-latek zmarł, a inne osoby przeżyły? Jak ustalił TVN, mężczyzna zjadł największą ilość galarety. Osoby, które przeżyły, zgłosiły fatalny smak tej potrawy. Z tej przyczyny nie dokończyły posiłku. Dlatego zły smak nie powstrzymał pana Iuriia N. przed dokończeniem galaretki mięsnej?
Jak podawał TVN, po przejściu covidu mężczyzna miał doświadczyć utraty smaku. Dziennikarze "Faktu" dotarli jednak do żony zmarłego, która zaprzeczyła tym doniesieniom. — Mąż zjadł galaretę ze smakiem, a potem się zaczęło… Chorowaliśmy [na covid] cztery lata temu. Teraz wszystko było normalnie - powiedziała wdowa w rozmowie z "Faktem".
Niezależnie od przyczyn tej sytuacji, wiadomo, że Iurii N. zjadł śmiertelną porcję galarety – cokolwiek w niej się kryło. Rodzaj trucizny mają wskazać badania, prowadzone zarówno w miejscu przygotowywania wędlin, jak i analizy zabezpieczonych dwóch galaret, których – szczęśliwie – nie zjedzono.
Zmarły Iurii N. był pracownikiem Działu Techniczno-Gospodarczego Szpitala Powiatowego w Nowej Dębie. To właśnie medycy z tej placówki próbowali ocalić mu życie. Bezskutecznie.
Druga hospitalizowana tam osoba jest w dobrym stanie, gdyż „zjadła tego najmniej, ponieważ poczuła smakowo, że coś jest nie tak” - jak przekazał Tomasz Białek, anestezjolog, w rozmowie z TVN. Jedna kobieta trafiła do szpitala w Krakowie – jej stan również jest już dobry.