Tomasz Lis opowiedział o swoim udarze. "Znalazłem się w miejscu, które nazywam "warzywniakiem"
Jesienią ubiegłego roku Tomasz Lis doznał czwartego udaru mózgu. Po nim przyszła przerażająca diagnoza: "dziura w sercu" czyli ubytek przegrody międzykomorowej. Po trudnych kilku miesiącach dziennikarz postanowił wrócić do aktywności w mediach. W pierwszym nagraniu, jakie zamieścił na swoim kanale w social mediach odniósł się do choroby. Widać na nim, że nadal zmaga się z efektami udaru.
Czwartym udarem mózgu Tomasza Lisa przejęła się w październiku 2022 roku niemal cała Polska. Dziennikarz doznał go po tym, jak przebiegł maraton w Chicago. Dwa dni po powrocie do Polski trafił do szpitala.
Nie był to bynajmniej jego pierwszy udar - doznawał ich wcześniej już trzykrotnie, ale mimo tego nie rezygnował z aktywności fizycznej, nawet tak wymagającej, jak długodystansowy bieg.
Lekarze, którzy szukali przyczyn udarów Tomasza Lisa ustalili, że doprowadzała do nich wrodzona wada serca - dziennikarz miał ubytek przegrody między komorami serca. "Dziurę w sercu" załatano, a po wielu tygodniach spędzonych na powrocie do zdrowia dziennikarz uznał, że jest już na tyle silny, że może wrócić do komentowania bieżącej aktywności polityków. "Uznałem, że czas się zabierać do roboty i komentować" - zapowiedział.
Tomasz Lis miał nie tylko udar, ale też zawał serca
Swój pierwszy program zaczął jednak od wyjaśnień. "Powinienem zacząć od tego, gdzie byłem, kiedy mnie nie było". - powiedział. - "Dziś jest 10 marca, miesięcznica, i to w naturalny sposób skłania mnie do myślenia, co w moim życiu zdarzyło się pięć miesięcy temu".
To właśnie wtedy biegł w swoim 21. maratonie w życiu. "Bardzo mi na tym maratonie zależało. " - przyznał. Było to szósty z największych maratonów na świecie, za ich ukończenie otrzymuje się specjalny medal. "Nie jestem kolekcjonerem, ale szalenie mi na nim zależało. Nie mogłem zejść z trasy, choć było bardzo ciężko" - opowiadał. "Udało mi się skończyć, choć w końcówce była to katorżnicza robota".
Dwa dni później próbował opijać ukończenie maratonu. "Opijanie skończyło się zanim się zaczęło. Nie zdążyłem nawet trzech łyków zanotować, gdy nagle straciłem słuch. Miałem już parę epizodów chorobowo-zdrowotnych w życiu, ale jeszcze to mi się nie zdarzyło. Szybka interwencja, za 12 minut było pogotowie i jechałem w kierunku, w którym już parę razy w życiu jechałem - czyli klinika neurologiczna w Warszawie. Pół godziny później znalazłem się w miejscu, które autoironicznie nazywam "warzywniakiem", czyli na OIONie (oddziale intensywnej opieki neurologicznej). Mówię "warzywniak", bo obecni tam pacjenci, w tym ja, wyglądają tam, jakby byli bliżej śmierci i tamtego świata, niż tego. Po trzech dniach wydawało się, że wszystko jest ok. Po czym ponownie przewieziono mnie na OION stwierdzając, że chyba nie tylko miałem udar, ale i zawał serca, że mam ostre migotanie przedsionków i powinienem być monitorowany." - wspomina.
"Lekarze mi mówią, że ze sportem koniec"
Następnego dnia dziennikarza przewieziono do szpitala kardiologicznego w Aninie. Kolejne dwa tygodnie spędził na kardiologii, później kilka tygodni w domu i znów wrócił do Anina na zabieg.
"Dość dziwny zabieg, nie chcę detali medycznych sprzedawać, choć miałem już zabieg trombektomii, czyli rozpuszczenie skrzepu, który trafia do mózgu. Tym razem było wejście do serca przez żyłę, ogromny długi wąż, więc wygląda to makabrycznie. Na całe szczęście węża zauważyłem już po zabiegu, który się chyba udał. Oddycham, od dziecka dostałem specjalny zegarek, który rejestruje migotanie przedsionków. Teraz go podobno nie mam".
Jak wyznał Tomasz Lis, "Lekarze mówią, że ze sportem to koniec. Więc zamiast biegania - choć dostałem już zielone światło na małe truchtanie - mam codzienne spacery z Lutrem (pies Tomasza Lisa - red.). Codzienna porcja ruchu jest, ale za mała - przyznał. "Mam nadzieję, że nie widzicie tego brzucha, bo świadczy on o intensywnym rozwodzie ze sportem". - podsumował.