Środowisko alarmowało, nie działo się nic. "Może śmierć naszego kolegi nie pójdzie na marne"
Opluwani, szturchani, obrażani, bici... W końcu doszło do dramatu. Po śmierci kolegi w Siedlcach ratownicy mówią o braku właściwej ochrony na co dzień. Tak naprawdę robią to od dawna, tylko jak dotąd ich głos nie jest słyszany. "Za kilkanaście lat nie będzie medyków w karetce" - ostrzega znany ratownik medyczny Karol Bączkowski.
W tej sprawie nikt nie jest bez winy, poza ofiarami. W Siedlcach doszło do zabójstwa ratownika medycznego, który chciał udzielić pomocy 59-latkowi. Raniony został też drugi ratownik.
Zazwyczaj mówimy i piszemy o poszkodowanych pacjentach: o spóźnionych karetkach, kolejkach na SOR-ach, nieudzieleniu właściwej pomocy. Chcieliśmy sprawdzić, jak wyglądają statystyki zachowań agresywnych wobec ratowników w Polsce. Fatalnie.
Rzecznik warszawskiego pogotowia: Agresywne zachowania? Brak danych ogólnopolskich
Pamiętając, że jeszcze kilka lat temu były powszechnie dostępne szczegółowe informacje na temat napaści na ratowników medycznych i innych osób udzielających doraźnej pomocy, myśleliśmy, że to dane na wyciągnięcie ręki. Na ziemię sprowadził nas Piotr Owczarski, rzecznik prasowy Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego i Transportu Sanitarnego "Meditrans" SPZOZ w Warszawie:
Prowadzimy takie statystyki na własny użytek, centralnego raportowania nie ma. Zostało zlikwidowane za poprzedniej władzy. Nie wiemy, dlaczego i tak jest do dzisiaj. To fatalna sytuacja, bo nie ma pełnego obrazu, świadomości skali zjawiska, a zgłoszenia do prokuratury jej nie odzwierciedlają
- mówi Piotr Owczarski i tłumaczy na przykładzie warszawskiego pogotowia. W ubiegłym roku takich zgłoszeń do prokuratury było ok. 20, ale niepokojące zdarzenia: wyzwiska, groźby, szturchnięcia itp. zdarzają się każdego dnia.
Napaści na ratowników - dlaczego sprawy nie trafiają do prokuratury
Zdaniem rzecznika stołecznego pogotowia, ratownicy są tak często napastowani, a procedury związane ze zgłoszeniem tak skomplikowane, że medykom po prostu szkoda czasu i nerwów na reagowanie. Zwłaszcza że ewentualne kary dla sprawców są minimalne – najczęściej prace społeczne lub niewielkie zadośćuczynienia.
Wizyta ratowników medycznych na komisariacie oznacza wyłączenie Zespołu Ratownictwa Medycznego nawet na 5 godzin. W naszym rejonie operacyjnym mamy 90 karetek i do nawet 980 wyjazdów na dobę, zatem odpowiedzialność za potencjalnych pacjentów powoduje, że ratownicy często rezygnują ze zgłaszania mniej niebezpiecznych przypadków na policję. W dodatku dochodzi społeczne przyzwolenie na agresję wobec osób udzielających pomocy.
Nie ma powszechnej świadomości, że osoba agresywna wobec ratownika szybko traci status: "pacjent" na rzecz statusu: "napastnik". Nasza praca musi być szanowana, doceniana, a potencjalni napastnicy muszą zrozumieć, że atakując funkcjonariusza publicznego narażają się na surowe kary, to się po prostu nie opłaca. Teraz tak nie jest. Dodatkowo powtarzamy, że jest duże prawdopodobieństwo, że ambulans prędzej czy później przyjedzie jak nie da nas to do naszej mamy, córki, wujka, kolegi
- stwierdza gorzko Owczarski.
Jak dodaje w rozmowie z Poradnikiem Zdrowie znany ratownik medyczny Karol Bączkowski, w zawodzie od 16 lat, szczególne prawa wynikające ze statusu "funkcjonariusza publicznego" to w praktyce fikcja:
Ratownik nie ma ochrony. Obecne prawo, jest jest do kitu. Jesteśmy wprawdzie chronieni, ale tylko przy pacjencie, a na dyżurze już nie. Wraz z kolegami zostaliśmy zaatakowani po wyjeździe do chorego i już wg prawa nie byliśmy funkcjonariuszami publicznymi.
Rzecznik Meditransu potwierdza, że osoby zatrudnione w pogotowiu ratunkowym doświadczają zachowań agresywnych nawet wtedy, gdy nie mają bezpośredniego kontaktu z pacjentem. Zdarza się, że dochodzi do ataku na urzędników wystawiających zaświadczenia, np. akty zgonu. To sytuacje stresujące dla bliskich, okoliczności są czasem dramatyczne, ale to wciąż nie jest powód, by atakować ludzi w pracy.
Zobacz także: stan przedzawałowy
Ratownik musi umieć się obronić
Trzeba ratowników i innych pracowników pogotowia profesjonalnie szkolić, jak się bronić, jak unikać ataku w konkretnej sytuacji: gdy, napastnik wymachuje ostrym narzędziem, kiedy do napaści dochodzi w karetce, czyli na zamkniętej przestrzeni, gdy pole manewru jest bardzo ograniczone.
Na to potrzebne są jednak ogromne pieniądze i specjaliści, którzy mogliby takie szkolenia prowadzić. Tego nie zrobią same stacje pogotowia - my dostajemy pieniądze tylko na realizację świadczeń zdrowotnych w zakresie Państwowego Ratownictwa Medycznego. Rządzący mają środki i zaplecze kadrowe: jednostki specjalne, policję, straż miejską. Trzeba po prostu działać.
- mówi rzecznik pogotowia i podkreśla, że ratownicy medyczni, gdy rozpoczynają dyżur zadają sobie pytanie, czy cali i zdrowi, a przede wszystkim żywi, wrócą do domu. To pytanie po zdarzeniu w Siedlcach nie jest pozbawione sensu, bo najgorsze już stało się.
- Spotykamy się z sytuacjami, że ratownicy medyczni biorą mniej dyżurów w Warszawie, Krakowie i Katowicach na rzecz mniejszych stacji pogotowia, gdzie prawdopodobieństwo wystąpienia sytuacji kryzysowej jest znacznie mniejsze, niż w miastach molochach.
Szkolenia nie mogą ograniczać się do pogadanek czy ćwiczeń na sali gimnastycznej. Powinny być obowiązkowe, regularne, bo pewne umiejętności po prostu trzeba szlifować, stale podnosić ich poziom.
Piotr Owczarski przyznaje, że ratownictwo medyczne regularnie boryka się z problemem braku chętnych do pracy, a powszechne poczucie zagrożenia i braku wsparcia, będzie go tylko pogłębiać.
Karol Bączkowski mówi bardziej dosadnie:
Prawo jest do kitu, od dawna nic się nie zmienia. Nie ma realnych działań, by zawód ratownika medycznego miał szansę przetrwać. Za kilkanaście lat nie będzie medyków w karetce.
Ataki na ratowników: czerwona linia dwa razy przekroczona
Zwykle bijemy na alarm, gdy zagrożenia eskalują, ostrzegając, że może dojść do nieszczęścia. W sprawie bezpieczeństwa ratowników medycznych już jest za późno. Ratownicy w mediach społecznościowych mówią, że nie chcieliby, żeby śmierć ich kolegi poszła na marne, rzecznik stołecznego pogotowia zwraca uwagę, że w ciągu zaledwie dwóch tygodni czerwona linia została przekroczona ponownie:
Atak 20 mężczyzn na Zespół Ratownictwa Medycznego w miejscowości Żółwin na Mazowszu 12 stycznia zagrażał nie tylko ratownikom, ale też pacjentowi, który po urazie głowy wymagał pilnej diagnostyki, jego życie mogło być zagrożone. My już naprawdę nie mamy na co czekać.
Po tamtym incydencie wydawało się, że władze podejmą błyskawiczne działania. Pojawiały się w przestrzeni publicznej. Teraz znowu mamy deklaracje.
Zgodnie z oświadczeniem ministrowie deklarują "podjęcie stanowczych działań w celu zwiększenia ochrony służb medycznych oraz zapewnienia skuteczności ścigania przestępstw przeciwko ratownikom
- czytamy we wspólnym oświadczeniu ministry zdrowia Izabela Leszczyna oraz ministra spraw wewnętrznych i administracji Tomasza Siemoniaka. Niektórzy uważają, że w oświadczeniu zabrakło jednak ministra sprawiedliwości.
Bezpieczeństwo pracowników pogotowia: będą zmiany
Przedstawiciele środowiska medycznego mówią nieoficjalnie, że ministerialne propozycje są niemal bliźniacze do tego, co wcześniej proponowali i pozostawało od miesięcy bez odzewu. Część wyraża umiarkowany optymizm, bo może to w sumie dobrze, gdy stanowiska są zbieżne. Coś się zmieni?
Resorty zapowiadają:
- Intensyfikację współpracy z organami ścigania w celu szybkiego i skutecznego pociągania sprawców do odpowiedzialności za przemoc i akty agresji wobec ratowników medycznych.
- Przegląd przepisów prawnych dotyczących ochrony pracowników medycznych, aby zagwarantować bardziej efektywne i odstraszające sankcje wobec agresorów.
- Wdrożenie dodatkowych szkoleń dla personelu medycznego w zakresie bezpieczeństwa oraz procedur postępowania w sytuacjach zagrożenia.
- Przeprowadzenie kampanii społecznych i działań edukacyjnych promujących szacunek dla pracowników medycznych i zrozumienie dla podejmowanych przez nich interwencji.
Szczegółowy plan mamy poznać w ciągu kilku dni.
Rzecznik warszawskiego pogotowia głośno myśli i zastanawia się, czy powinno wrócić się do tematu, który już raz pojawił się w 2015 roku, a który dotyczył pomysłu wyposażenia ratowników medycznych w kamerki, czyli takie same rozwiązanie jakie występuje już w polskiej policji. Pojawiają się wprawdzie głosy, że to naruszy prywatność, komfort i intymność pacjentów, ale w kontakcie z policjantami też zdarzają się sytuacje intymne czy krępujące i są przepisy, które tę ochronę zapewnią. W Polsce funkcjonują jedne z najbardziej restrykcyjnych przepisów RODO w Europie, co może być gwarantem, że koncepcja warta jest rozważenia. Nagrania byłby z pewnością kluczowe w sytuacjach spornych i raczej byłyby korzystne zarówno dla pacjentów, jak i ratowników medycznych.
To już nie będzie tylko słowo na słowo.
Pomysły ratownika
Karol Bączkowski swoje pomysły przedstawił na profilu LinkedIn, a jego wpis spotkał się z pozytywnym odbiorem w środowisku. W zasadzie wiemy, co trzeba zrobić, ale autor wpisu nie jest raczej optymistą. Obawia się, że zamiast konkretów i szybkich konkretnych zmian, będzie krótki szum medialny i tyle, bo "politycy bardziej wojują ze sobą niż pracują".
Śmierć ratownika w Siedlcach - czas na opamiętanie
Zapytaliśmy na koniec Marka Matczaka, ratownika w Fundacji Ambulans z Serca, jak odnajduje się w tej sytuacji. Przyznał, że to nie jest dobry moment na spokojne przemyślenia, choćby dlatego, że właśnie wrócił do domu po 24 godzinach służby. Dodał jednak:
Jest jakieś takie przyzwolenie na agresję słowną, fizyczną i nieprzestrzeganie prawa. Ludzie o rozsądnych poglądach czy też sprzeciwiający się takim agresywnym zaczepkom odpuszczają sobie, bo nie wiedzą co z tym zrobić, jak rozsądnie do tego podchodzić. Chociaż to niełatwe, trzeba o tym mówić, pisać, sprzeciwiać się i bardzo edukować, pokazując dobre przykłady naszej pracy. Nie widzę innego wyjścia.