Spędziła z synkiem 10 dni na rehabilitacji. Nie do wiary, ile kosztował parking przy szpitalu
Pani Anna przywiozła synka z dystrofią mięśniową na rehabilitację do szpitala w Białymstoku. Mieli za sobą długą podróżą, ponieważ na co dzień mieszkają ponad 500 kilometrów od stolicy województwa podlaskiego. Kobieta zostawiła samochód na parkingu przy placówce medycznej. Po 10 dniach otrzymała rachunek, a widniejąca na nim kwota „zwaliła ją z nóg”. Sprawa trafiła do Rzecznika Praw Pacjenta.
Pani Anna z Żor na Górnym Śląsku nagłośniła sytuację w mediach społecznościowych na facebookowej grupie Spotted Białystok. Pokonała 500 kilometrów, by jej synek cierpiący na dystrofię mięśniową Duchennea został poddany rehabilitacji w Uniwersyteckim Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Białymstoku (woj. podlaskie).
Przyjechała z chorym synkiem na terapię
Wjeżdżając na parking przy placówce medycznej, kobieta była przekonana, że zostanie zwolniona z opłaty, skoro jej dziecko ma orzeczenie o niepełnosprawności. – Usłyszałam, że w związku z tym nie będę musiała płacić za parkowanie – mówiła matka chorego chłopca w rozmowie z serwisem tvn24.pl.
Pani Anna ze swoją pociechą opuściła szpital po 10 dniach. Gdy już wyjeżdżała z parkingu, otrzymała kwitek. Obciążono ją kwotą w wysokości 380 złotych za parkowanie. „Stawka zwaliła mnie z nóg” – wyznała w poście na Facebooku. Pracownica obsługi tego miejsca przekazała jej, że zgodnie z regulaminem można parkować za darmo jedynie ze specjalną kartą parkingową. Legitymacja osoby z niepełnosprawnością nie wystarczała do uzyskania ulgi.
Musiała uiścić „horrendalną kwotę” za parking
Mieszkanka Żor powiedziała reporterom tvn24.pl, że nie dysponuje taką kartą. – Możliwości jej wyrobienia nie przyznał nam zespół orzekania o niepełnosprawności. Odwołaliśmy się do sądu, który co prawda przyznał świadczenie, którego odmówił nam zespół, ale punkt dotyczący karty parkingowej pominął – tłumaczyła.
Pani Anna, która sama wychowuje synka, była zmuszona opłacić ten niebotyczny rachunek. - Nie wiem, czy pani zajmująca się obsługą parkingu przejęzyczyła się i nieświadomie wprowadziła mnie w błąd, czy też zaszły jakieś inne okoliczności – dodała.
Zainterweniował Rzecznik Praw Pacjenta
Opłacenie tego rachunku było dla pani Anny ogromnym wyzwaniem finansowym. Jak sama przyznała, zapłaciła 380 złotych „horrendalną kwotę, która starczyłaby na pół miesiąca na przeżycie”. - Wróciłam wtedy na oddział, żeby powiedzieć o wszystkim pielęgniarkom. Dowiedziałam się, że parking prowadzi prywatna firma i to z nią trzeba wszystko wyjaśniać – relacjonowała kobieta.
Sprawą zainteresował się Rzecznik Praw Pacjenta – Bartłomiej Chmielowiec wystosował pisma do dyrekcji szpitala, rektora Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku oraz spółki zarządzającej parkingiem przy wspomnianej placówce medycznej. Zwrócił się w nich z prośbą o „przedstawienie szczegółowych wyjaśnień w kwestii funkcjonowania parkingu szpitalnego i opłat pobieranych od rodziców dzieci za jego użytkowanie”.
Polecany artykuł: