Przeżyła raka szyjki macicy. Ostrzega przed wczesnymi objawami
"Znasz swoje ciało lepiej niż ktokolwiek inny. Jeśli coś jest nie tak, nie daj się zwieść nikomu, kto mówi, że wszystko jest w porządku" - ostrzega Joanne Painter, u której wykryto raka szyjki macicy drugiego stopnia. Kobieta została błędnie zdiagnozowana i tylko swojemu uporowi zawdzięcza to, że żyje. Wyjaśnia również, jakie objawy skłoniły ją do wizyty u lekarza.
Rak szyjki macicy to częsty nowotwór ginekologiczny. Na świecie stanowi czwarty pod względem częstości występowania nowotwór złośliwy, w Polsce natomiast plasuje się na 7. pozycji. Umiera ponad połowa chorych kobiet, ale raka tego można wyleczyć, kluczowe jest jednak szybka diagnoza - a to już nie jest takie proste.
Pomagają w tym regularne badania profilaktyczne, przede wszystkim cytologia. Jednak są przypadki - co pokazuje historia Joanne Painter z Northampton w Wielkiej Brytanii - kiedy winę za opóźnienia w diagnozie ponosi nie pacjentka, lecz lekarze, u których szuka ona pomocy.
Początkowo lekarze twierdzili, że to nadżerka
Joanne, matka dwójki dzieci, miała 38 lat, gdy po raz pierwszy zauważyła, że coś jest nie tak. Pierwszym niepokojącym objawem była nietypowa, bardzo wodnista wydzielina z pochwy. Od razu skontaktowała się ze swoim lekarzem rodzinnym, który jednak stwierdził, że wszystko jest w porządku. Zaledwie kilka dni później pojawiło się nieprawidłowe krwawienie, utrzymujące się z przerwami przez kilka miesięcy.
Początkowo przypominało lekką miesiączkę - wtedy poszła do ginekologa, który zdiagnozował u niej ektopię szyjki macicy (popularne, acz nieprawidłowe określenie to "nadżerka") - stan, kiedy nabłonek wyściełający kanał szyjki macicy przemieszcza się na jej tarczę i w trakcie badania wziernikiem przez pochwę widoczny jest jako żywoczerwony obszar wokół ujścia kanału macicy.
Ale wkrótce krwawienie się nasiliło i było tak obfite, że przesiąkało przez podpaski. Zdarzało się, że z jego powodu spędzała w toalecie nawet godzinę. Kiedyś w trakcie wyjścia z przyjaciółmi do teatru krew zaczęła spływać jej po nogach. Innym razem, w trakcie podróży do Australii krwawiła niemal przez cały kilkunastogodzinny lot, brudząc siedzenie w samolocie. "Było tak, jakby ktoś odkręcił kran" - wspomina.
Szukała pomocy u kilku lekarzy. Za każdym razem słyszała: to nic strasznego. Każdy ze specjalistów powtarzał jej, że nie jest zaniepokojony jej objawami.
Czuła się też bardzo zmęczona - te objawy zrzucała jednak na pracę na pełen etat i opiekę nad dwójką ruchliwych maluchów. Jej dzieci miały wtedy cztery i siedem lat.
W jej ciele rozwinął się 6-centymetrowy guz
Kiedy krwawienie nie ustawało, ponownie poszła do ginekologa. Ten skierował ją w końcu do szpitala Northampton General Hospital. Trafiła tam jednak wcześniej, niż miała - zawiózł ją tam jej mąż, zaniepokojony krwotokiem, jakiego dostała w trakcie kolacji.
Lekarze początkowo ignorowali jej objawy - przestali jednak, gdy po całej nocy okazało się, że krwawienia nie da się zatrzymać. Następnego ranka konsultant ginekologii oświadczył: "Naprawdę mi przykro, ale to nie wygląda dobrze". W końcu wykonano jej badania, w tym rezonans magnetyczny. Okazało się, że w jej szyjce macicy rozwinął się 6-centymetrowy guz.
Kobieta wspomina, że początkowo siedziała jak otępiała i nie docierało do niej to, co właśnie usłyszała. Otępienie jednak szybko minęło. Wtedy podjęła decyzję, że musi przeżyć ze względu na swoje dzieci. "Szybko ogarnęła mnie przytłaczająca potrzeba przetrwania".
"Leczenie zostawiło moje wnętrzności czarne i zwęglone"
W jej przypadku operacja nie była konieczna - wystarczyło leczenie, które obejmowało sześć tygodni chemioterapii i trzytygodniową brachyterapię - rodzaj radioterapii, w trakcie której promieniotwórcze izotopy umieszczane są w obrębie guza. "Leczenie zostawiło moje wnętrzności czarne i zwęglone" - wspomina. Miało skutki uboczne: chociaż nie straciła włosów, czuła się stale jak na silnym kacu, miała biegunkę, była silnie wyczerpana. Wiedziała jednak, że musi stawić czoła temu wyzwaniu.
Udało się - trzy miesiące po zakończeniu leczenia w trakcie kontroli usłyszała, że guz zniknął. Teraz zachęca inne kobiety, by regularnie się badały i nie ufały pierwszej diagnozie. "Znasz swoje ciało lepiej niż ktokolwiek inny. Jeśli coś jest nie tak, nie daj się zwieść nikomu, kto mówi, że wszystko jest w porządku" - mówi.
Ma również radę dla tych, które zachorowały: "Rak szyjki macicy to nie wyrok śmierci. Nie wpadaj w tunel strachu. Masz wszystko czego trzeba, by żyć".