Prawidziwy cud. Przetrwał 40 minut pod wodą, zapas tlenu miał na 6
Nurek przetrwał 80 metrów pod wodą z zerwanym przewodem tlenowym. Przetrwał tam prawie 40 minut. To przerażające zdarzenie rzuca światło na nieprzewidywalną naturę podwodnych ekspedycji.
Dzień 18 września 2012 roku miał być dla Chrisa Lemonsa jak każdy inny. Mężczyzna, jak zawsze, zameldował się na swoim stanowisku pracy, gotowy do naprawy kolejnej części sieci rur, będącej częścią pola naftowego Huntington, położonego około 200 km na wschód od Aberdeen, na wschodnim wybrzeżu Szkocji.
Katastrofa na morzu. Nurek uwięziony pod wodą
Wspólnie z dwoma swoimi współpracownikami, Dave'em Youasem i Duncanem Allockiem, weszli do dzwonu dla nurków, a następnie dwóch z nich (jeden pozostał w dzwonie, by kontrolować pracę) zeszło na dół na specjalnych linach ratunkowych. Po kilkunastu minutach pracy zabrzmiał alarm. Zautomatyzowany system nawigacji statku, do którego byli podłączeni nurkowie, niespodziewanie przestał działać. Jednostka zaczęła zbaczać z kursu. Chris i Dave Youas otrzymali sygnał do powrotu do dzwonu. Ale statek już dryfował, więc aby dotrzeć do komory, musieli wspiąć się po konstrukcji, na której pracowali. W tym momencie lina Lemonsa zahaczyła się za wystający fragment metalu.
Zanim nurek zdołał się uwolnić, statek przesunął się, naciągając linę ratunkową i ciągnąc go tak, że utknął między prętami. - Dave zorientował się, że coś jest nie tak i zawrócił, żeby do mnie wrócić - wspomina Lemons. - Popatrzyliśmy sobie prosto w oczy, a potem łódź go odciągała. Zanim zdążyłem zareagować, utraciłem dostęp do tlenu z jednostki - wspomina.Napięcie na linie było potężne. Lemons zdołał tylko dotknąć pokrętła na swoim hełmie, żeby uruchomić zapasowy zbiornik z tlenem, który nosił na plecach, zanim "pępowina" pękła i zszedł na dno. Wokół była przeraźliwa cisza i ciemność.
Dramatyczne próby ratunku. Załoga bezradna
Przebywający na 80 metrach głębokości w całkowitej ciemności nurek znalazł się w tym momencie w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Mężczyzna był ubrany w ciężki skafander, który nie umożliwia swobodnego pływania w stylu płetwonurków. Zgodnie z procedurą przestał się ruszać, aby oszczędzać tlen z awaryjnej butli i czekał na ratunek.
Lemons wykazał się stalowymi nerwami i cierpliwie tkwił w bezruchu. Problemem okazał się jednak nie brak tlenu, ale zimno. Pozbawiony ogrzewania z powierzchni nurek zaczął powoli zamarzać. Nie mógł się ruszać dla choćby symbolicznego rozgrzania, bo wtedy ryzykował szybsze zużycie powietrza.
Jak pisze "Daily Telegraph", cytując wypowiedzi z forum profesjonalnych nurków, mężczyzna nawet nie zauważył, kiedy stracił przytomność z wychłodzenia. Po prostu "urwał mu się film". Lemons zdołał się wyprostować, odbić od dna i skierować ku miejscu, gdzie powinien być dzwon. Wspiął się ponownie po konstrukcji, ale komory tam już nie było. - Podjąłem decyzję, aby się uspokoić i oszczędzać resztki zasobów, które mi pozostały. Miałem około sześciu do siedmiu minut zapasowego tlenu na plecach - mówi nurek.
Załoga statku w tym czasie przeżywała dramat, desperacko próbując sterować jednostką manualnie, aby umożliwić Chrisowi, wydostanie się z głębin. Uruchomili zdalnie sterowaną łódź, wyposażoną w kamerę, która miała go zlokalizować. Udało się to, ale nie mogli zrobić nic więcej. Bezsilnie patrzyli na monitor, na którym widzieli, jak ich kolega opada na dno morza. Ruchy Lemonsa stawały się coraz wolniejsze, aż w końcu całkowicie zamarły.
Utknął na głębokości 80 metrów pod wodą. Dramatyczny przebieg akcji ratowniczej
- Pamiętam, jak wysysałem ostatnie resztki tlenu ze zbiornika. Czułem się trochę jak tuż przed zaśnięciem. Nie bolał, ale pamiętam, że byłem zły i przepraszałem moją narzeczoną, która została na lądzie. Złościłem się na szkody, jakie moja śmierć wyrządzi innym. Potem nic więcej nie czułem - opowiada Chris.
Załodze statku zeszło 30 minut, aby ponownie uruchomić system pozycjonowania dynamicznego. Gdy Dave Youas dotarł do Chrisa, jego ciało było nieruchome. Z ogromnym wysiłkiem przeciągnął go do dzwonu, a czekający tam Allock odruchowo zastosował resuscytację usta-usta. I wtedy stało się coś niewiarygodnego.
Chris Lemons otworzył oczy. - Byłem oszołomiony. Pamiętam tylko migające światła i właściwie nic więcej. Spojrzałem na Dave'a, który siedział wykończony po drugiej stronie komory. Nie rozumiałem dlaczego. Gdy to zrozumiałem, nie mogłem uwierzyć w to, co się stało. - wspomina.
Specjaliści analizujący przypadek Lemonsa wysunęli trzy teorie.
Nurek miał niewiarygodne szczęście, ale w tak ekstremalnych sytuacjach, konieczne było wyjaśnienie, jak to się stało. Pierwsza z nich opiera się na doskonałym przygotowaniu do pracy, które jest kluczowe w nurkowaniu saturowanym. Zanim nurek zanurzy się w ogóle, musi odpowiednio przygotować swój organizm do bycia na głębokości. Chris i jego koledzy izolowali się od załogi na 28 dni, mieszkając w specjalnej komorze dekompresyjnej, która była oddzielona od reszty statku metalowym przegrodzeniem.
Druga teoria tłumaczy wytrzymałość Lemonsa przez jego ekspozycję na niską temperaturę, typową dla wód Morza Północnego. Na głębokości 100 metrów, temperatura wody wynosi nie więcej niż 3 stopnie Celsjusza. Oczywiście, nurkowie pracujący tam przez kilka godzin dziennie, nie są narażeni na takie zimno. Ich skafandry są zasilane ciepłem płynącym z "pępowiny", czyli przewodu łączącego ich ze statkiem. Jednak kiedy lina pękła, ciało Chrisa zaczęło się szybko schładzać.
- Szybkie schłodzenie mózgu może wydłużyć czas przeżycia bez tlenu – wyjaśnia Mike Tipton, szef laboratorium ekstremalnych warunków środowiskowych na Uniwersytecie w Portsmouth w Wielkiej Brytanii. - Jeśli obniżymy temperaturę o 10 stopni Celsjusza, tempo metabolizmu spada o połowę. Gdy obniżymy ją do 30 stopni C, możemy zyskać dodatkowe 10-20 minut życia bez dostępu do tlenu. Obniżenie temperatury mózgu do 20 stopni może przedłużyć czas przeżycia nawet do godziny.
Trzeci aspekt wiąże się z przygotowaniem, czy raczej specjalistycznym treningiem, na którym skupiają się nurkowie pracujący w warunkach nasycenia. Zgodnie z badaniami przeprowadzonymi przez naukowców z Uniwersytetu Technologicznego i Naukowego w Trondheim (Norwegia), nurkowie tacy dostosowują się do skrajnie nieprzyjaznych środowisk, w których wykonują swoją pracę, modyfikując aktywność genów w swoich komórkach krwi.
- Zauważyliśmy wyraźną zmianę w genetycznych programach transportujących tlen - wyjaśnia Ingrid Eftedal, kierownik grupy badawczej specjalizującej się w barofizjologii, zaznaczając, że to hemoglobina odpowiada za przemieszczanie tlenu w naszych organizmach. - Stwierdziliśmy, że aktywność genów na wszystkich etapach transportu tlenu - od hemoglobiny, poprzez produkcję, aż po aktywność czerwonych krwinek - jest zmniejszona podczas nurkowania w stanie nasycenia - dodaje Eftedal. Spowolnienie transportu tlenu w organizmie Lemonsa mogło pozwolić mu na zminimalizowanie zużycia pozostałych zapasów.
Chris Lemons powrócił do pracy zaledwie trzy tygodnie po tragicznym incydencie. Jedynym śladem po tym dramatycznym zdarzeniu były siniaki na jego nogach. - Jednym z kluczowych czynników, które pozwoliły mi przetrwać, była doskonałość ludzi wokół mnie. Szczerze mówiąc, zrobiłem niewiele. To profesjonalizm i odwaga dwóch osób, które były ze mną w wodzie, oraz wszystkich na pokładzie statku, sprawiły, że nadal jestem żywy. Byłem niezwykle szczęśliwy - podsumowuje.