#OnkoHero. Witek o raku nerki i sepsie: Po trzech miesiącach choroby zwolniono mnie pod byle pretekstem

2022-04-22 10:50

Witold Skoracki ma 43 lata, z wykształcenia jest logistykiem, a z zamiłowania mineralogiem. Wiedział, jak ważne są badania profilaktyczne, ponieważ jest w grupie ryzyka - oboje rodzice zachorowali na nowotwór. W 2019 roku wykryto u niego guz na nerce o wielkości ponad 4 centymetrów. Później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Witek przyznaje, że doświadczył w życiu stygmatyzacji z wielu powodów, choroba nowotworowa była jednym z nich.

Witold Skoracki
Autor: Archiwum prywatne

Witek chętnie czyta rozmowy z pacjentami onkologicznymi realizowane w ramach autorskiego cyklu #OnkoHero. Do tego wywiadu zgłosił się sam, bo jak twierdzi - o raku trzeba rozmawiać. Przykład Witka pokazuje, jak ważne jest regularne kontrolowanie się, daje przykład jak ekspresowo można pokonać raka, jeśli jest wykryty odpowiednio wcześnie, ale odzwierciedla także smutną rzeczywistość ukazującą niewiedzę społeczeństwa na temat chorób nowotworowych. Słowo “stygmatyzacja” w tej rozmowie padło stanowczo zbyt wiele razy, a nie powinno w ogóle. 

Poradnik Zdrowie kiedy iść do urologa

Red. Marcelina Dzięciołowska: Witku, jak wyglądało twoje życie, gdy dowiedziałeś się o chorobie nowotworowej?

Witek Skoracki: Pracowałem wtedy w firmie motoryzacyjnej, miałem 41 lat. Byłem “obustronnie” obciążony - mama ma raka nadnercza, a tata nowotwór pęcherza moczowego. 

Czy z uwagi na to badałeś się regularnie?

Oprócz rodzinnego obciążenia, jestem także po resekcji żołądka, zatem badanie USG jamy brzusznej wykonuję kontrolnie raz na rok. 

Właśnie w ten sposób wykryto guz na nerce?

Tak, przy badaniu USG lekarz prowadzący zauważył guz na lewej nerce. Ten lekarz wysłał mnie do lekarza rodzinnego, a ten skierował mnie do urologa, który jest pracownikiem Europejskiego Centrum Zdrowia w Otwocku. Dzięki temu w ciągu 24 godzin udało się skierować mnie na tomografię komputerową i na rezonans magnetyczny. Po trzech tygodniach od diagnozy byłem już na stole operacyjnym. 

To ekspresowe tempo!

Tak, guz był wielkości dokładnie 4,5 centymetra. Na szczęście był ulokowany na nerce, a nie w samej nerce.

Czyli miałeś sporo szczęścia w tym nieszczęściu, bo jak rozumiem przeszedłeś operację oszczędzającą nerkę, usunięto sam guz?

Tak, usunięto sam guz z tzw. marginesem - łącznie około 7-8 centymetrów. 

Wspomniałeś o resekcji żołądka, czy powodem była otyłość?

Tak, ważyłem ponad 146 kilogramów. 

Czy to otyłość mogła przyczynić się do rozwoju nowotworu?

Nie palę, alkohol piję bardzo rzadko, jestem w grupie ryzyka i mam nadciśnienie tętnicze, które zostało spowodowane otyłością… Myślę, że nadmierna waga mogła się przyczynić do rozwoju nowotworu.

Czy ten guz dawał jakiekolwiek objawy?

Nic się nie działo, po prostu zapaliła mi się lampka, że czas wykonać badanie kontrolne. To wszystko. Gdybym nie poszedł na USG, to z pewnością zrobiłoby się poważniej.

Dobrze słyszeć, że potraktowałeś poważnie zagrożenia i wziąłeś sobie do serca wagę badań profilaktycznych. Większość mężczyzn nie dba o profilaktykę, idą do lekarza dopiero wtedy, gdy już nie mogą oddawać moczu lub doświadczają innych uciążliwych objawów, które uniemożliwiają normalne funkcjonowanie. Opowiesz o operacji i o tym, co się wtedy wydarzyło?

Operacja miała być przeprowadzona laparoskopowo, dlatego że guz był ulokowany na nerce, a nie w samej nerce. Jednak guz się rozpadł i po 24 godzinach od operacji wdała się sepsa. Lekarze musieli mnie “otworzyć”, żeby wypłukać nerkę, podłączyć pod dializy, podłączyć pod aparaturę i wprowadzić w śpiączkę farmakologiczną na tydzień. Gdy się wybudziłem ze śpiączki, profesor Borówka przyszedł do mnie z całą świtą i powiedział: “Panie Witoldzie, nie ma jednego ,,ojca”, który pana uratował, jesteśmy wszyscy my - cały oddział urologii w ECZ. Trzy zespoły lekarzy są ojcami tego sukcesu”. 

Udało się cię uratować - to cud?

Z tego co mi powiedziano, dzięki temu, że przeszedłem operację bariatryczną i ważyłem 100 kilogramów, a nie 146 jak wcześniej, to organizm walczył. 

To ogromna różnica.

To mała różnica. Żona także jest po resekcji żołądka i waży 70 kilogramów mniej.

Co was skłoniło do podjęcia decyzji o poddaniu się operacji bariatrycznej?

Było kilka czynników. W moim przypadku przyczyną otyłości był udar niedokrwienny i między innymi to było dla mnie determinujące. Mamy też przyjaciółkę, która taką operacją przeszła dwa lata przed nami i nas namawiała. Kolejna sprawa - żonę bardzo bolały kolana, gdy wchodziła na pierwsze piętro, na którym mieszkamy. A ostatnia rzecz, gdy wyjeżdżaliśmy nad morze, ludzie wytykali nas palcami. Nie były to pojedyncze przypadki, zdarzało się to często. 

Podziałało to na was mobilizująco. Mam wrażenie, że podjęcie tej decyzji wywołało lawinę wielu “szczęść w nieszczęściu”. Wróćmy do tematu śpiączki. Nie byłeś na to przygotowany, miał to być prosty zabieg, a wybudziłeś się po tygodniu. To musiał być dla ciebie szok?

Tak, przez pierwsze dwa tygodnie byłem “ogłupiony” przez leki, które dostawałem w tamtym czasie. Byłem w stanie niebytu, trudno opisać co się wtedy dzieje z człowiekiem.

Jak znosiła to twoja żona?

Była zszokowana. Moja przyjaciółka, która jest pielęgniarką i ratownikiem medycznym tłumaczyła jej, że te leki działają trochę jak narkotyk, że to minie i że musi tak być, że to jest normalne.

Byłeś obecny ciałem, ale niekoniecznie świadomością tam z żoną.

Tak, wiedziałem, że jestem w domu, poznawałem żonę, ale to był stan zawieszenia. Fizycznie też dochodziłem do siebie bardzo długo, przez pierwszy tydzień praktycznie uczyłem się chodzić na nowo. Po trzech dniach zaczynałem wstać do łazienki, a zaraz po tym doszedłem o własnych nogach na Oddział Urologii. Dla lekarzy to był cud.

Kolejny cud. Czy to prawda, że pacjent w śpiączce słyszy dźwięki z otoczenia? Czy jest to raczej “czarna dziura” i nie wiadomo co się działo?

Czarna dziura jest na pewno. Są jednak dźwięki, które bardzo denerwują. W moim przypadku prawdopodobnie ktoś z personelu medycznego miał pewien utwór ustawiony na dzwonek w telefonie i ja tej melodii nie mogę znieść, przełączam za każdym razem, gdy ją słyszę.

Nie dość, że byłeś w śpiączce, to jeszcze “katowano” cię znienawidzonym utworem?

Tak, z tym, że ja ten utwór znienawidziłem w czasie śpiączki, właśnie przez to, że ciągle go słyszałem.

Ale numer. Kiedy miała miejsce ta operacja, śpiączka, sepsa i tak dalej?

31. października 2019 r. 

Sepsa kojarzy się raczej jednoznacznie, a tobie udało się z tego wyjść. Jakie były reakcje otoczenia?

Słyszałem różne rzeczy, na przykład: “Chłopie, uciekłeś przed łopatą!”. Może pan Bóg miał dla mnie inne plany i powiedział: “Masz 41 lat, nie czas umierać”. 

Jak często teraz musisz się kontrolować?

Co pół roku wykonuję tomografię komputerową, raz na rok USG. 

Jak dotąd jest w porządku? 

Tak, jest czysto. 

A jak się czujesz?

Cieszę się, że żyję. Jestem wdzięczny lekarzowi, który tak szybko mnie zdiagnozował, bo tak naprawdę to on uratował mi życie. 

Jak się czułeś w momencie uzyskania diagnozy? Miałeś za sobą już wiele niemiłych doświadczeń, a do tego wszystkiego doszedł jeszcze rak.

Ja przyjąłem to raczej dobrze, niestety moje otoczenie trochę gorzej. 

W związku z tym, że wszystko zostało zorganizowane w tak zawrotnym tempie, to byłeś nastawiony zadaniowo i nie miałeś czasu na myślenie, szedłeś drogą, którą wyznaczyli lekarze.

Dokładnie tak było. Ludzie często uciekają przed chorobą.

A to nie jest najszczęśliwszy wybór, niestety dużo osób idzie tą drogą, co jest bardzo przykre.

Szczególnie mężczyźni.

Życzyłabym sobie, aby każdy człowiek miał takie podejście do profilaktyki - zwłaszcza, że możliwości medycyny są coraz większe.

Ja też. Najgorsze jest oczekiwanie na wynik badania. To jak czekanie na wyrok śmierci. Młode osoby nie badają się, bo nie dopuszczają myśli, że rak może ich dotyczyć, a wśród osób starszych często jest to wstyd.

Jedna z moich rozmówczyń opowiedziała mi historię o tym, jak po wizycie pani chorej na raka na poczcie przecierano klamki w obawie przed zarażeniem.

Ja również doświadczyłem podobnej sytuacji. Niestety, świadomość na temat choroby nowotworowej jest nadal niska, a zjawisko kancerofobii jest powszechne. Jeden z kolegów bał się kontaktu ze mną.

Jak ta sytuacja się zakończyła?

Zreflektował się po pewnym czasie, zadzwonił do mnie i kontakt się odnowił, ale dopiero po dwóch latach. Dopiero wtedy dotarło do niego, że od dotknięcia pacjenta onkologicznego nie zachoruje na raka. Stygmatyzacja ludzi z nowotworem to jest coś strasznego. 

Poza rozmowami, takimi jak ta, której celem jest budowanie zrozumienia, poszerzanie wiedzy, co by pan zrobił, aby przełamywać tabu na temat raka i zachęcić do badań?

Choćby kampania billboardowa. W gminie obok zorganizowano akcję “Badaj jajka” i uważam, że to jest doskonała profilaktyka wizualna. Pokazuje, że nawet młode osobym mogą zachorować, że to nie jest wstyd i warto się kontrolować.

Czy pacjenci onkologiczni mają ciężko w życiu zawodowym?

Jeśli pracodawca nie doświadczył podobnej sytuacji, to prawdopodobnie nie będzie miał empatii do pracownika. Pracodawca powinien patrzeć na pracownika, jak na człowieka, a nie jak na rzecz, którą można wyrzucić na śmietnik.

Tak było w twoim przypadku? Nie otrzymałeś wsparcia ze strony pracodawcy na swojej ścieżce onkologicznej?

Gdy dowiedziałem się o raku poinformowałem o tym pracodawcę, który od razu zapytał, czy miesiąc wolnego mi wystarczy. Nie wiedziałem, czy wystarczy. Po trzech miesiącach z chorobą nowotworową, sepsą i tym wszystkim zostałem zwolniony pod błahym pretekstem. Człowiek z nowotworem w wieku 41 lat nie był im potrzebny. A hasło firmy głosi, że na pierwszym miejscu jest człowiek.

Po takich przejściach dostałeś kolejny cios.

Po tym incydencie moje załamanie trwało dwa lata. 

Znalazłeś nową pracę? 

Tak, ale tylko na cztery miesiące.

Poszukując kolejnej pracy wykorzystasz czas na hobby?

Tak. Jako były student geologii zbieram minerały, które trzymam w swojej gablocie. Zajął tam też miejsce mój “kamień” z nerki. 

Witold Skoracki ze swoją kolekcją minerałów
Autor: Archiwum prywatne Witold Skoracki ze swoją kolekcją minerałów

Można sobie zabrać tak po prostu te "okazy" ze szpitala?

Przed pandemią nie było z tym problemu, nie wiem jak jest teraz. 

Co chciałbyś powiedzieć na koniec naszej rozmowy?

Że najważniejsze jest wsparcie bliskich. Moja żona Joanna była przy mnie przez cały czas, za co jej dziękuję. 

Dziękuję za rozmowę.

O autorce
Marcelina Dzięciołowska
Marcelina Dzięciołowska
Redaktorka od lat związana z branżą medyczną. Specjalizuje się w tematyce zdrowia i aktywnego stylu życia. Prywatne zamiłowanie do psychologii inspiruje ją do podejmowania trudnych tematów w tej dziedzinie. Autorka cyklu wywiadów z zakresu psychoonkologii, którego celem jest budowanie świadomości oraz przełamywanie stereotypów na temat choroby nowotworowej. Wierzy, że odpowiednie nastawienie psychiczne jest w stanie zdziałać cuda, dlatego propaguje profesjonalną wiedzę, w oparciu o konsultacje ze specjalistami.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki