#OnkoHero. Magda o raku piersi: "Założyłam, że umrę pomiędzy jednym a drugim dyżurem"
Magdalena pracuje na oddziale chirurgii onkologicznej. Jej przypadek najlepiej opisuje przysłowie: “szewc bez butów chodzi” - pomimo codziennego obcowania z pacjentami chorymi na raka nie badała się, nie odwiedzała lekarzy i nie dopuszczała do siebie myśli, że może zachorować. Jak sama przyznała w rozmowie: “Ten dzień jednak w końcu nadszedł”. O nowotworze piersi opowiada Magda Cichowska.
Red. Marcelina Dzięciołowska: Magdaleno, jak zaczyna się Twoja historia?
Magdalena Cichowska: Mieszkam w domu typu bliźniak. Za ścianą mieszkała moja siostra cioteczna ze swoimi rodzicami, była ode mnie o cztery lata młodsza. Pięć lat temu okazało się, że jej tato, a mój wujek zachorował na nowotwór, jej mama była osobą leżącą. W momencie, gdy wujek miał już końcówkę choroby, u mojej siostry Izy także wykryto raka. Przez trzy i pół roku przechodziliśmy przez to wszystko razem. Niestety, nie udało się jej - zmarła w zeszłym roku.
Czy to zmobilizowało Cię do wykonania badań profilaktycznych?
Ja należę do osób, które nie chodzą do lekarzy, nie badam się, ten temat jest mi daleki. Nie przejmuję się, gdy coś mi gdzieś “strzyknie”, staram się sama ratować i nie czuję potrzeby odwiedzania gabinetów lekarskich - dla mnie to zbyteczne.
Jak więc wykryto u Ciebie nowotwór piersi?
Po śmierci Izy, podczas mycia się pod prysznicem wyczułam zgrubienie na piersi, pod brodawką. Tłumaczyłam sobie, że to na pewno jest zmiana hormonalna, więc machnęłam ręką, wytarłam się i po sprawie. Jednak chyba nie dało mi to do końca spokoju, więc przy następnej kąpieli znowu sprawdziłam - okazało się, że zgrubienie nadal tam jest.
Co w pierwszej chwili sobie pomyślałaś?
Że nie ma się czym przejmować, bo pewnie zniknie i że na wszelki wypadek będąc na dyżurze w szpitalu poproszę lekarkę, aby przyłożyła mi głowicę do USG w to miejsce, co pewnie tylko potwierdzi moje przypuszczenia, że to nic takiego.
Co było dalej?
Poszłam po skierowanie na USG i mammografię. Jako, że mammografia była przeprowadzona jako pierwsza, już po niej wiedziałam, że jest to jednak poważna sprawa.
Ignorowałaś myśli o raku?
Tak, ja nie przyjmowałam tego do wiadomości. Jako, że jestem jedynaczką, to przez całe życie miałam “wbijane” do głowy, że jestem córeczką tatusia. Wszystko, co miałam - uroda, charakter, to wszystko było po tatusiu. Członkowie rodziny od strony taty umierali na serce, więc w ogóle nie dopuszczałam do siebie, że mogę mieć raka. Byłam święcie przekonana, że umrę na schorzenie kardiologiczne, zwłaszcza przy moim trybie życia - pracuję w dwóch miejscach. Założyłam więc sobie, że umrę pomiędzy jednym a drugim dyżurem i tego się trzymałam. Tak umarł mój tato w wieku 57 lat. Poza tym, ja nigdy nie mogłam być chora.
Jak to?
Jestem sama od wielu lat, wychowywałam samotnie córkę, całe życie byłam poświęcona domowi, córce i mamie. Musiałam zarabiać, bo jeśli nie ja, to kto? Gdy koleżanki z pracy narzekały na jakieś dolegliwości, ja uważałam, że przesadzają. Udawałam, że jestem silna i tak jest do dziś.
Jak się psychicznie czujesz z rakiem?
Ja w swojej psychice jestem zdrowym człowiekiem. Każdy wie, że czuję się fantastycznie, bo ja się nie skarżę, nie opowiadam o tym, że coś mi było.
Kiedy miałaś operację?
Trzy tygodnie temu.
Denerwowałaś się przed zabiegiem?
Wcale się nie denerwowałam.
Jaki typ zabiegu u Ciebie przeprowadzono?
Mojej siostrze zaproponowano operację oszczędzającą, co okazało się błędem i nie wyszła z tego. Nauczona więc jej doświadczeniem wiedziałam, że najważniejsze jest dla mnie zdrowie, a nie wygląd. Nie zależało mi na tym, aby oszczędzić pierś. Dotarło do mnie, że to jest poważna choroba, więc chciałam, aby ją usunięto.
Jak to było w przypadku Twojej siostry?
W przypadku mojej siostry dopiero w dniu zabiegu - gdy zobaczył ją inny lekarz powiedział - że to nie jest guz kwalifikujący się do zabiegu oraz że trzeba zrobić mastektomię. Ona była co prawda oczytana w temacie swojej choroby, ale nie była na to przygotowana i nie zgodziła się. Trzeba było na szybko ustalić jej plan leczenia, więc oszczędzono jej pierś i zaproponowano sześciomiesięczną chemioterapię. Guz jednak nie zareagował na chemię, pierś i tak musiała być usunięta, a przez te pół roku rak zaatakował inne organy.
Zatem u mnie usunięto pierś i węzeł wartowniczy, z uwagi na to, że jego obraz także wydawał się lekarzom niepokojący. Podczas zabiegu założono mi exspander, a trzy tygodnie temu wymieniono go na implant.
A co z drugą piersią? Nie usunięto jej w ramach profilaktyki?
W Polsce są takie przepisy, że aby usunąć pierś profilaktycznie, trzeba najpierw wykazać, że jest się obciążonym genetycznie. Jeśli z badań genetycznych dwukrotnie wyjdzie, że jest ryzyko, to dopiero wówczas można zrobić profilaktykę. Na wyniki tych badań czekałam cztery miesiące. U mnie nie wyszło nic niepokojącego.
Więc nie możesz usunąć drugiej piersi, aby być spokojna?
Mogę, ale komercyjnie. Aby wykonać taki zabieg niekomercyjnie, musi się w niej coś rozwinąć. Tak to wygląda. Na ten moment jest dobrze.
Trzeba mieć zdrowie, żeby chorować!
Tak, gdy pojechałam do Centrum Onkologii, to wróciłam stamtąd chora. W Europejskim Centrum Zdrowia w Otwocku, gdzie pracuję jest zupełnie inna atmosfera. Szpital znajduje się w otoczeniu lasu, na oddziale panuje spokój - niezależnie od pory dnia. Pacjenci zawsze mówią, że czują się u nas jak w sanatorium, nie ma takiego pędu, jak w innych szpitalach. W tym Centrum Onkologii zobaczyłam tłum ciężko chorych ludzi, naczekałam się wiele godzin razem z nimi i obserwując ich czułam się coraz bardziej chora. To jest przykre, że ludzie nie mają pojęcia, przez co przechodzą niektóre osoby, z jakim cierpieniem się mierzą.
Czy w Twoim przypadku nie było konieczna interwencja w obszary ginekologiczne?
No właśnie, niestety… Mnie także dotyczy temat ginekologiczny. Mój nowotwór nie kwalifikował się do chemioterapii, a do terapii hormonalnej. Leki hormonalne są zależne od wielu rzeczy. Musiałam iść od razu także do ginekologa i sprawdzić, czy nie dzieje się tam nic złego. Okazało się, że przy lekach, które biorę może się powiększać endometrium, więc pani doktor chciała wiedzieć, z jakiego pułapu startujemy. Podczas wizyty ginekologicznej pani doktor powiedziała, że nie podobają jej się przydatki i że trzeba wyciąć.
Co wtedy pomyślałaś?
“Boże, znowu?” Taka była moja reakcja. Kazała usunąć jajniki, wszystko… Dodatkowo robiłam badania, żeby sprawdzić, czy nie jestem obciążona rakiem jajnika, które niestety potwierdziły wysokie prawdopodobieństwo jego wystąpienia, więc zostałam sztucznie wprowadzona w menopauzę terapią hormonalną. To była dla mnie największa tragedia. Moja pierś ani operacja nie sprawiały mi takiego dyskomfortu, jak terapia hormonalna.
Jak się po niej czujesz?
Źle. Czuję, że jestem innym człowiekiem, bardzo się zmieniłam przez te pół roku, odkąd biorę leki, stałam się wrakiem człowieka.
Co konkretnie najbardziej przeszkadza Ci w terapii?
Uderzenia gorąca, noce są przekleństwem. Budzę się siedem razy w ciągu nocy zlana potem, muszę się przebierać. To nie jest żadne novum, o tym mówi się głośno i wyraźnie, że w okresie menopauzy tak jest i to jest naturalne. U mnie zostało to jednak wywołane w sposób sztuczny i zastanawiam się, czy byłoby tak samo, gdyby ta menopauza nadeszła naturalnie.
Czego obecnie najbardziej Ci brakuje?
Kiedyś miałam werwę do życia, teraz to się zupełnie zmieniło. Jestem bardziej do spania niż do pracy. Myślę, że to jest właśnie wina tej terapii pomimo, że mam 51 lat, ale ja sama sobie to wszystko “wykrakałam”.
Jak to?
W związku z tym, że zaczęłam miesiączkować wcześnie - jako dziecko - miałam bardzo długie i bolesne okresy, to ciągle sobie powtarzałam: “Boże, kiedy to się wreszcie skończy?”. Dostałam więc sztuczną menopauzę na własną prośbę.
Kiedy operacja usunięcia jajników i reszty?
Jeszcze się nie zdecydowałam.
Dlaczego się nie zdecydowałaś?
Nie mam już piersi, teraz mam nie mieć całego dołu? Nie jestem do tego przekonana. Lekarz, u którego się konsultowałam powiedział mi, że swoich zastrzyków nie mogę brać w nieskończoność, że to jest rozwiązanie na parę miesięcy. Zgodził się więc z zaleceniami poprzedników, że trzeba usunąć cały “dół”.
Drugi lekarz i ta sama diagnoza. Tak zdecydowanie podeszłaś do tematu piersi, dlaczego masz wątpliwości co do usunięcia “spraw ginekologicznych”?
Po prostu nie mam na to czasu, ja to muszę wszystko zaplanować. Zaproponowano mi termin w połowie grudnia, oczywiście się nie zgodziłam, bo to jest okres przedświąteczny, poza tym w pracy mamy problemy z personelem i nie mogę po prostu nie przyjść sobie do pracy. Taka już jestem, nie wiem, czy to dobrze czy źle.
To chyba nie jest ani dobre ani złe, po prostu jest to Twoje.
Dokładnie, nie chcę się przejmować tym, że może zaraz znowu mi coś wyjdzie prędzej czy później. Tej choroby chyba nie da się wyleczyć tak od początku do końca. Często zdarza się, że pacjent wraca z problemem w innym punkcie w ciele. Przekonana jestem, że pomimo iż w tej chwili jest dobrze, to w przyszłości ten temat jeszcze powróci do mnie.
Z takim nastawieniem może być tak, jak z tą nieszczęsną miesiączką. Lepiej być przekonanym, że będzie dobrze!
Ja tylko tak myślę, ale się tym nie martwię.
Jak myślisz, z czego wynika to podejście?
Nie wiem, ja zawsze żyłam w takim dziwnym przekonaniu, że na raka piersi się nie umiera. Może to dlatego, że pomimo, że pracuję na oddziale, gdzie są pacjentki chore onkologicznie, to ja po ich operacjach nie mam już z nimi styczności, nie wiem, jak toczą się ich dalsze losy. Te pacjentki zazwyczaj dwa tygodnie po operacji przychodzą do nas na wizyty kontrolne i to jest wszystko, temat się urywa. Miałam więc podejście takie, że tego raka da się leczyć. Dopiero, gdy nowotwór u Izy zaczął dawać przerzuty, to dotarło do mnie, że nie jest wcale tak “kolorowo”. Przyszedł taki moment, gdy moja siostra była po wizycie u onkologa i zadzwoniła do mnie z płaczem i powiedziała, że usłyszała od pani doktor: “Pani Izo, nie mamy już dla pani leczenia”.
To chyba najgorsze, co można usłyszeć.
To było straszne. Ja jako pielęgniarka nadal nie wiem, co jest lepsze - żeby pacjent był świadomy, że nie ma już dla niego ratunku, czy nie? Ja chyba wolałabym wiedzieć, bo nic mi nie jest, ale gdyby rzeczywiście coś by mi było, to nie wiem, jaka byłaby moja reakcja.
Uważasz, że lekarka dobrze zrobiła?
Miałam żal o to, że jej o tym powiedziała. Iza też nie miała czasu się sobą zająć, bo poświęciła się opiece nad chorą mamą. Próbowałam jej jeszcze tłumaczyć, że może warto się dalej radzić i konsultować, ale ona była zaangażowana w sprawy mamy i nie miała czasu na myślenie o sobie. Wspólnie z onkologiem uzgodniłam, że musimy ją zostawić w tym jej dotychczasowym trybie, bo to ją po prostu trzyma przy życiu. Może by się to szybciej czy gorzej skończyło, ale dzięki temu, że zajmowała się mamą, to nie myślała o swojej sytuacji. Mimo wszystko nas zaskoczyła swoją śmiercią.
Ile miała lat, gdy zmarła?
47 lat. Pomimo tych przerzutów ta śmierć i tak była szokiem. Po prostu z dnia na dzień odeszła.
Może z historii siostry próbujesz wziąć dla siebie to, co najlepsze?
Już zrobiłam, wycięłam sobie pierś. Mam piękną, sztuczną bez sutka! Mam nadzieję, że dalej wszystko będzie dobrze tak, jak jest teraz.
Statystyka mówi, że co czwarta osoba zachoruje na raka. Te dane są zatrważające.
Zabija nas cywilizacja. Ludzie mówią, że kiedyś nie było chorób. Było ich na pewno mniej. Ludzie zdrowiej żyli i się odżywiali. Mamy też na co dzień do czynienia z dużą ilością chemii w kosmetykach, w jedzeniu. Przy tej ilości to wszystko wychodzi na naszą niekorzyść.
Nadal poziom świadomości w zakresie zdrowego odżywiania jest znikomy.
Tak, nawet te wszystkie komunikaty “eko” na owocach czy warzywach często nie są wiarygodne.
Co chciałabyś powiedzieć czytelnikom naszego portalu?
Żeby się badali.
Jednak to przyznałaś! Dziękuję za rozmowę.