Od 4 lat chorował na raka, ale szpital go nie poinformował. Gdy sprawa wyszła na jaw, było za późno
Pan Karol trafił do szpitala z zaawansowaną anemią. Lekarze na próżno szukali przyczyny pogorszenia stanu zdrowia. W końcu okazało się, że mężczyzna choruje na nowotwór, o którym lekarze wiedzieli... od 4 lat. Nikt jednak nie przekazał wyniku badań mężczyźnie.
Stan zdrowia pana Karola zaczął się nagle pogarszać w sierpniu. Mężczyzna zaczął się źle czuć i był bardzo osłabiony. Z tymi objawami postanowił udać się do lekarza.
"Źle zaczęło się robić w sierpniu 2022 roku. Byłem bardzo osłabiony. Najpierw poszedłem do kardiologa, zrobił echo serca i jeszcze jakieś badania. Wróciłem do domu, minęły może dwa dni i zemdlałem" - wspomina pan Karol w rozmowie z Uwaga TVN.
Jego żona od razu wezwała karetkę. W szpitalu okazało się, że pan Karol cierpi na niedokrwistość. "Przyjechało pogotowie, zabrali go do szpitala w Łukowie. Hemoglobina była na poziomie 6, miał bardzo dużą anemię. No i tak się zaczęła cała historia" - opowiada pani Marlena Adameczek-Madej, żona pana Karola.
Mimo stwierdzenia anemii, lekarze nie mogli ustalić przyczyny jej występowania. Przeprowadzano mu serię badań, ale bezskutecznie. Pytano nawet żonę, czy mężczyzna jest alkoholikiem oraz planowano zrobienie badań w kierunku wirusa HIV. Kobieta była zszokowana.
"Pytałam, co jest mężowi, a lekarze mówili: "A może to jest alkoholik?". Powtarzałam: "Nie". Wtedy stwierdzili, że sprawdzą jeszcze, czy nie ma HIV. Nie wierzyłam, w to, co się dzieje" - wspomina.
Dziwne znamiona objawem nowotworu. "To pocovidowe"
Co więcej, na ciele pacjenta zaczęły pojawiać się dziwne guzy, nieznajomego pochodzenia. Choć niepokoiły pana Karola i żonę, lekarze stwierdzili, że to na pewno od COVIDU.
"Już wtedy na oddziale Karolowi wyskakiwały podskórne guzy. Mówiłam o tym lekarzowi, a on na to: "Proszę pani, to jest pocovidowe"" - mówi pani Marlena ze łzami w oczach.
Mężczyzna w szpitalu spędził miesiąc i dopiero po dokładnych badaniach zaczęto podejrzewać u niego chorobę nowotworową. Skierowano go na usunięcie guza znajdującego się w okolicy ramienia oraz zlecono leczenie w poradni onkologicznej. Po usunięciu znamię zostało przekazane do badania histopatologicznego. Mężczyzna natomiast trafił na oddział onkologii w Białej Podlaskiej w trybie pilnym, gdzie po krótkim czasie otrzymał wynik badania i usłyszał diagnozę: czerniak guzkowaty.
"Jak usłyszałam "czerniak", to nie wiedziałam, co to jest. Dowiedziałam się dopiero, jak weszłam na grupę wsparcia na Facebooku. Dopiero wtedy zaczął się koszmar, nie wiedziałam, że nowotwór może w takim tempie atakować" - mówi pani Marlena.
Lekarze o raku wiedzieli już 4 lata temu
Lekarka z Białej Podlaskiej spytała państwo Madej, czy mąż nie miał kiedyś usuwanej zmiany skórnej. Okazało się, że tak, dokładnie 4 lata temu.
"Przypomnieliśmy sobie, że tak - mąż miał wycinaną zwykłą brodawkę na głowie" - powiedziała pani Magda. "Goliłem się na łyso i jak się goliłem, to często zaczepiałem o tę brodawkę, leciała krew. Lekarz rodzinny dał mi skierowanie na wycięcie tego. Po zabiegu powiedzieli, że zbadają wycinek i jak nie będzie niczego złego, to nie będą nic wspominać. A jak będzie coś niepokojącego, to dadzą znać. Dzwoniłem do przychodzi kilka razy, ale cały czas nie było wyniku. W końcu mi powiedzieli, żebym nie dzwonił, bo oni dadzą mi znać" - dodał pan Karol.
Skoro nie dostał żadnej informacji, mimo prób kontaktu z przychodnią, mężczyzna uznał, że wszystko jest w porządku. Okazało się jednak, że wynik histopatologiczny pana Karola z rozpoznaniem czerniaka guzkowego trafił do przychodni w Łukowie trzy tygodnie od wycięcia znamienia. Jednak żaden z pracowników placówki tego wyniku mu nie przekazał.
"Jak można nie poinformować pacjenta, że ma nowotwór?! Jak można nie dać komuś szansy na leczenie?! Jakbyśmy wiedzieli, to nie czekalibyśmy nawet jednego dnia" - mówi rozżalona pani Magda.
Przez zaniedbanie ze strony placówki, mężczyzna chorował na nowotwór od 4 lat, nie wiedząc o tym. To dlatego w sierpniu jego stan zdrowia uległ pogorszeniu, gdyż nowotwór był już w zaawansowanym stadium.
"Gdyby wynik został nam dostarczony te 4 lata temu, byłbym pewnie już zdrowym człowiekiem. A tak, bez nierefundowanego leczenia, czeka mnie najgorsze" - pisał pan Karol na stronie zbiórki.
"Kluczowy jest czas. To jest główny lekarz. (…) W przypadku czerniaków skóry w 80 procentach przypadków jesteśmy w stanie wykryć chorobę wcześnie i całkowicie pacjenta wyleczyć, bo są to przypadki tylko miejscowo zaawansowane" - tłumaczy lek. Robert Bakalarz.
"Gdyby lekarze zajęli się tym cztery lata temu, przy tamtej zmianie wystarczyłaby docinka i kontrola lekarza. Gdyby zrobili to wtedy, dziś mój mąż nie umierałby w szpitalu" - dodaje pani Marlena.
Niestety, zbyt późna diagnoza odebrała panu Karolowi szansę na wyleczenie choroby. Mimo prób, organizm mężczyzny nie odpowiadał na leczenie. W końcu pozwolono mu wrócić do domu, by mógł odejść w gronie najbliższych.
"Lekarze powiedzieli, że powinnam pozwolić mężowi godnie i spokojnie odejść z tego świata. On też chciał już wrócić do domu" - powiedziała żona.
Niestety, wkrótce po realizacji reportażu, pan Karol zmarł. Odszedł 13 stycznia 2023 roku.
Sprawą zajmuje się policja. Szpital odmawia komentarza
Sprawa została zgłoszona na policję jeszcze przed śmiercią mężczyzny. Trafiła też do prokuratury, jednak odmówiono wszczęcia śledztwa. Wszystko dlatego, że personel szpitala twierdzi, że podejmowano próby kontaktu telefonicznego z pacjentem, ale do rozmowy nigdy nie doszło.
"Zdaniem Rzecznika Praw Pacjenta, w tym przypadku szpital powinien wykorzystać każdy możliwy sposób, aby poinformować pacjenta o tym wyniku. (…) Wszczęliśmy postępowanie w kierunku uprawdopodobnionego naruszenia prawa pacjenta do świadczeń zdrowotnych i informacji o stanie zdrowia" - wyjaśnia Grzegorz Błażewicz, zastępca Rzecznika Praw Pacjenta.
Władze szpitala w Łukowie odmówiły komentarza na temat sprawy i nie zgodziły się wystąpić przed kamerą.
"Nie komentuję sprawy do czasu jego zakończenia" - przekazał dyrektor szpitala.