Obiecany lek jednak nie pomaga. Polki wciąż umierają na tego raka
116 dni temu nowoczesne leczenie immunologiczne raka szyjki macicy znalazło się na liście refundacyjnej, co teoretycznie oznacza, że powinno być dostępne bezpłatnie dla zakwalifikowanych Polek. W praktyce terapia jest dostępna dla garstki pacjentek w województwie świętokrzyskim. Skandal? Nie, polska norma.
Ten schemat był już powielany wielokrotnie, w zasadzie niemal przy każdym nowym leku, o którym było głośno.
Kolejne grupy pacjentów przeżywają ten sam szok poznawczy, gdy zderzają się z rzeczywistością.
Najpierw jest wielomiesięczna walka o lek, apele w mediach, dramatyczne prośby lekarzy. Władze analizują, badają, opiniują, ucieka czas. Wreszcie decydenci się uginają, chwalą na konferencjach czymś, co jest już od dawna dostępne w biedniejszych krajach. Pacjenci oddychają z ulgą.
Potem okazuje się jednak, że leku nadal nie ma, bo nie wyszło formalne obwieszczenie, bo teraz trzeba przygotować zaplecze, bo nie ma jeszcze przetargu, bo zaczynają się zapisy do badań niezbędnych w programie.
Bywa, że po wielu tygodniach realnie dzieje się nic lub bardzo, bardzo mało. Tak było z mukowiscydozą i leczeniem przyczynowym. Tak jest teraz z rakiem szyjki macicy.
Rak szyjki macicy - to miał być przełom
Polska należy do krajów o jednym z najwyższych wskaźników zachorowalności i umieralności z powodu raka szyjki macicy wśród państw Unii Europejskiej. Co roku z jego powodu umiera 1600 Polek (wg niektórych źródeł 2 tysiące).
Podejmowane programy profilaktyczne nie docierają, wdrażane są późno i nieskutecznie (jak choćby szczepienia przeciw HPV), a na ich efekty będziemy czekać wiele lat.
Trzeba więc mierzyć się z sytuacją zastaną - często późnym rozpoznaniem i leczeniem pacjentek w zaawansowanym stadium.
Niedawno zarejestrowana immunoterapia z wykorzystaniem pembrolizumabu, leku pomocnego także w leczeniu raka płuc czy jelita grubego, która znalazła się w wykazie świadczeń refundowanych 1 kwietnia, miała być ważnym krokiem w tym kierunku. Na razie program lekowy "Leczenie chorych na raka szyjki macicy" żyje głównie na papierze.
Pembrolizumab - dla kogo miał być ten lek
Immunoterapia z pembrolizumabem jest przeznaczona dla pacjentek z przetrwałym, nawracającym lub przerzutowym rakiem szyjki macicy, które obecnie nie mają zbyt wiele możliwości bezpiecznego i skutecznego leczenia.
W lutym dr hab. n. med. Radosław Mądry z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego oraz Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu tłumaczył, że wprowadzenie refundacji w Polsce to spory sukces.
Nowy lek istotnie poprawia wyniki leczenia – znacznie wydłuża czas życia. Czas przeżycia przy poprzednich schematach leczenia wynosił około 17 miesięcy, z pembrolizumabem 28-29 miesięcy, w zależności od populacji chorych.
- Ostatni raz poprawę w leczeniu raka szyjki macicy mieliśmy w 2014 roku, czyli minęło w zasadzie 10 lat i mamy dodatkowy lek, który zmienia istotnie obraz. Jest to o tyle ważne w naszym kraju, bo pacjentki niestety mają takiego pecha, że są często pacjentkami w bardzo zaawansowanym stanie - mówił zimą dr Mądry ze Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego oraz Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu w komunikacie prasowym Fundacji OnkoCafe – Razem Lepiej.
4 miesiące - 5 pacjentek w woj. świętokrzyskim
Zapewne ekspertowi nawet przez głowę nie przeszło, jak ogromny jest ten pech Polek. Na nasze pacjentki ten lek nie działa, niczego nie wydłuża, bo go po prostu nie dostają.
Od momentu teoretycznego udostępnienia w Polsce możliwości stosowania nowej immunoterapii minęły niemal cztery miesiące.
Opóźnienia w kontraktowaniu umów z placówkami medycznymi przez oddziały wojewódzkie NFZ sprawiają, że pacjentki wciąż nie mają realnego dostępu do leczenia. Do lipca z programu lekowego zaczęły korzystać chore tylko z województwa świętokrzyskiego, gdzie do leczenia zakwalifikowano dotychczas jedynie pięć pacjentek.
Kto winien?
Szukając winnego opóźnienia zwykle najprościej pokazać palcem NFZ. Praktyka pokazuje jednak, że w problemach z dostępem do nowoczesnego leczenia trudno o niewinnych.
Najczęściej problemy w Polsce są na każdym etapie - kwalifikacji leku do refundacji (procedury ciągną się jak chyba nigdzie na świecie), wpisania leku na listę (mimo uzyskania pozytywnych opinii), procesu wnioskowania o programy lekowe przez placówki i w ogóle ich składania.
Kłopot jest też z przetargami, które wg ekspertów są w ogóle niepotrzebne, gdy cena jest już uzgodniona na poziomie centralnym z producentem, przygotowaniem zaplecza, wyznaczaniem terminów wizyt pacjentom etc.
Pieniądze, procedury, czynnik ludzki - wszystko naraz, a ludzie umierają, mając niby lek na wyciągnięcie ręki.