Noworodek miał dziwne cętki na skórze. Zmarł, rodzice ostrzegają innych przed ciężką chorobą
Zaczęło się od utraty apetytu i pokasływania. Skończyło na ciężkim zapaleniu opon mózgowych i sepsie, których przyczyną była powszechna bakteria. Mały chłopiec zmarł w 19 dobie po narodzinach. Jego historia mogłaby zakończyć się zupełnie inaczej, gdyby wszystkie dzieci były po narodzinach rutynowo badane w kierunku bakterii, której nosicielami jest większość dorosłych - twierdzą zrozpaczeni rodzice.
Młodzi rodzice z Kornwalii - Craig Pollard i Sarah Doolin - do końca życia zapamiętają ten dzień. Koszmar zaczął się, gdy urodzony dwa tygodnie wcześniej Ezrah nie chciał jeść, stał się niespokojny, zaczął pokasływać. Gdy termometr pokazał, że noworodek ma gorączkę, rodzice zadzwonili po pogotowie. Po godzinie bezskutecznego oczekiwania na karetkę sami zawieźli dziecko do szpitala w miejscowości Truro.
Gdyby zwlekali pół godziny, umarłby w domu
Gdy dotarli do szpitala, ojciec dziecka zauważył, że skóra chłopca przybrała dziwny wygląd - stała cię cętkowana. Początkowo chłopca leczono w lokalnym szpitalu, jednak gdy jego stan zaczął się pogarszać, przeniesiono go do szpitala dziecięcego w Bristolu, gdzie zdiagnozowano u niego zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i sepsę w wyniku zakażenia paciorkowcem z grupy B (Streptococcus typu B). "Lekarze powiedzieli nam, że gdybyśmy zaczekali pół godziny, Ezrah umarłby w domu" - relacjonuje Craig Pollard.
Mimo wysiłków lekarzy, którzy ciężko walczyli o życie chłopca, Ezrah zmarł 25 marca, w 19 dobie życia. Bezpośrednią przyczyną zgonu było uszkodzenie mózgu, do którego doszło na skutek sepsy.
Prosty test mógłby uratować mu życie
Przyczyną problemów zdrowotnych chłopca był paciorkowiec z grupy B - bakteria, której obecność stwierdza się nawet u 40 proc. zdrowych kobiet. Ddane epidemiologiczne wskazują, że w Polsce ich nosicielstwo wśród ciężarnych sięga 30 proc, a więc co najmniej jednej na trzy przyszłe mamy. Bakterie te występują w drogach rodnych lub w końcowym odcinku przewodu pokarmowego i zazwyczaj nie dają żadnych objawów u matce.
Jednak u dziecka - na co wskazuje choćby przypadek Ezrah - mogą doprowadzić nawet do zgonu, gdyż noworodek może zarazić się nimi w trakcie porodu siłami natury (statystyki wskazują, że jest tak nawet u 70 proc. dzieci kobiet, u których stwierdzono obecność tej bakterii).
Paciorkowca można wykryć u dzieci (m.in. w jamie ustnej), jednak nie robi się tego rutynowo, gdyż zdecydowana większość noworodków chroniona jest przez zachorowaniem dzięki przeciwciałom otrzymanym od matki. Do groźnych zakażeń dochodzi u 2 na 1000 noworodków - u nich, podobnie jak u Ezrah, może rozwinąć się zapalenie opon mózgowo-rdzeniowych i sepsa, albo zapalenie płuc.
Rodzice twierdzą, że ich synowi życie mógłby uratować prosty test. Mają nadzieję, że ich historia zapobiegnie podobnym tragediom w przyszłości. I apelują o rutynowe badania przesiewowe noworodków w kierunku zakażenia paciorkowcem z grupy B. Jak mówi Craig: " Nie chcielibyśmy, żeby ktokolwiek inny przechodził przez piekło, przez które przeszliśmy. Chcemy podnieść świadomość, że istnieje takie zagrożenie, by zapobiec kolejnym bolesnym stratom, takim jak ta, której my doświadczyliśmy".