Niepełnosprawni kelnerzy z Cafe Równik zrobią ci dobrą kawusię!
Kiedy się na nich patrzy, trudno uwierzyć w to, że gdy byli małymi dziećmi nie mówili i nie mieli kontaktu z otoczeniem. Dziś nie tylko pracują jako kelnerzy we wrocławskiej Cafe Równik, ale asystują w zajęciach terapeutycznych i z dnia na dzień są coraz bardziej samodzielni. I choć 2 miesiące obostrzeń związanych z pandemią koronawirusa, sprawiły, że cała ekipa musi przypomnieć sobie swoje obowiązki i nauczyć się funkcjonowanie na nowych zasadach, zapału im nie brakuje. Cafe Równik startuje znowu 2 czerwca - odwiedźcie ich koniecznie i zamówcie "samodzielnie robioną kawusię"!
„Wielmożny Panie i mój najosobliwszej osobliwości Dobrodzieju! Nie jestem ja skrzydłopiórem dzioboptaka, ażebym wzbiwszy się orłoszybim strzałopędem w górogmachy hojnobujnej imaginacji, podobał się Wielmożnemu Panu Dobrodziejowi wzdłuż mojego chęciomiaru…” – to fragment łamańca językowego, który znalazł się na stolikowych podkładkach we wrocławskiej Cafe Równik.
- Nasi goście mogą w ten sposób poćwiczyć wymowę i dykcję, tak jak robili to i wciąż robią nasi pracownicy – wyjaśnia profesor Małgorzata Młynarska, logopeda, językoznawca i opiekunka tego miejsca.
Na podkładkach można też znaleźć bajkę o misiu Mokrej Łapce, która wykorzystywana jest podczas terapii oraz zagadki i łamigłówki. „Hassan, zapytany o wiek jego muła, odpowiedział: „Za cztery lata będzie trzykrotnie starszy, niż był cztery lata temu”. Jeśli nie wiesz, ile lat ma muł Hassana, kelnerzy służą pomocą” – czytamy.
Cafe Równik, która znajduje się na wrocławskim Nadodrzu, nie jest tylko miejscem, gdzie można napić się czegoś albo smacznie zjeść. To także, a może przede wszystkim przestrzeń, w której osoby z autyzmem, zespołem Downa i porażeniem mózgowym pracują, nabywają nowych umiejętności a przede wszystkim uczą się funkcjonować w normalnym świecie, a niezamknięci w czterech ścianach własnego domu, czy specjalnego ośrodka.
„Jestem rozmowny, miły, kulturalny facet”
Zespół liczy 10 osób. W pracy pomagają im asystenci i ich rodzice. Wszyscy od początku byli mocno zaangażowani w tworzenie tego miejsca.
– Śmiejemy się czasem, że to było pospolite ruszenie. Męska część naszej ekipy brała czynny udział w remoncie. Gładzili ściany, malowali, kładli kafelki, montowali ścianki i inne potrzebne sprzęty. My na zmianę z innymi mamami zajęłyśmy się kuchnią. Pieczemy ciasta, gotujemy, pomagamy naszym pociechom jak tylko możemy. Gdyby ktoś te dwa lata temu powiedział mi, że będę zajmowała się gastronomią, siedziała w kuchni, a mój syn będzie działał na pierwszej linii, parzył kawę i obsługiwał gości, nie uwierzyłabym – mówi Iwona Żukowska, mama Fabiana.
Jej syn jest jednym z kelnerów. Fabian ma 29 lat i dysfazję. Choć nie zapamiętuje najprostszych zdań, nie jest w stanie nauczyć się czytać i czasem tuż po odejściu od stolika zapomina, jakie zamówienie przyjął, jest najbardziej roześmianym pracownikiem tego miejsca. Wszyscy zgodnie twierdzą, że to on parzy najlepszą, jak lubi mówić „samodzielnie robioną kawusię”.
- Jestem rozmowny, miły, kulturalny facet. Bardzo lubię rozmawiać z gośćmi. Jak pytają, co u mnie słychać i takie tam – tłumaczy.
Mowa to narzędzie do myślenia
Zarówno Fabiana, jak i innych pracowników Cafe Równik prof. Małgorzata Młynarska i współpracujący z nią psycholog dr hab. Tomasz Smreka, znają tak naprawdę od dziecka. Obydwoje 30 lat temu stworzyli Wrocławskie Centrum Psychostymulacji, czyli pracownię logopedyczną i psychologiczną, w której pracowali z nimi według własnej metody Dyna-Lingua M.S. Na czym to polega?
- Nasza metoda łączy dwie rzeczy w jedno – mowę i myślenie. To priorytet naszego działania, wyznacznik tego, jak podchodzimy do pracy z takimi osobami, jak dzieci z autyzmem, upośledzeniem, ale też z dorosłymi po udarach albo wylewach – tłumacz prof. Młynarska.
Wyjaśnia, że chodzi przede wszystkim o to, by nawet, jeśli składa się z prostych słów, mowa służyła przede wszystkim do komunikowana się, była narzędziem do myślenia, rozwiązywania problemów. Pracę tą metodą zaczynali przeszło 30 lat temu, od ośrodka dla dzieci głuchych. W latach 90., jak wspomina profesor, tylko nieliczni wierzyli w to, że takie dzieci mogą mówić.
– Postawiliśmy na odczytywanie z ruchu ust i na mówienie, a nie na język migowy – wyjaśnia. Kolejnym krokiem była praca z dziećmi autystycznymi i upośledzonymi.
- Nawet, jeśli dziecko jest niepełnosprawne, to jego mózg od chwili narodzin jest bardzo plastyczny. Dzięki odpowiednim działaniom i zabiegom terapeutycznym, bo przecież nie mamy leku ani zabiegów na autyzm, czy zespół Downa, które by spowodowały powrót takich funkcji jak mowa, jesteśmy w stanie nauczyć ich nie tylko mówić, ale też rozumieć świat, który ich otacza – mówi prof. Młynarska.
Przyznaje, że zanim zaczęli pracować opracowaną przez nich metodą, logopedzi uczył tylko i wyłącznie wyrazów, których dziecko nie rozumiało. – Naszym zdaniem takie podejście nie wystarczy. To musi być powiązane z działaniem, które stymuluje mózg dziecka. Dlatego też od razu zaczynamy z takim dzieckiem naukę myślenia. Nie czekamy aż nauczy się mówić, tylko działamy. Uważamy, że od początku nasi podopieczni powinni stykać się z normalną, a nie uproszczoną mową. Z tego szumu słownego, który ich otacza, wyłapują najpierw pojedyncze słowa, a potem coraz większe i bardziej złożone fragmenty – tłumaczy.
Podczas pracy terapeuta mówi dużo, wolno, wyraźnie akcentuje i intonuje. Niejednokrotnie powtarza to, co powiedział i kładzie nacisk na najważniejsze słowa w swojej wypowiedzi. Dodatkowo porusza też rękoma dziecka i stosuje ćwiczenia ruchowe, które integrują zmysły.
– Stawiamy nie tylko na mówienie, ale też na poczucie własnego ciała, czy oddech. Przez kilka lat sprawdzaliśmy tę metodę od strony skuteczności. Okazało się, że dzięki niej dzieci zaczęły być spontaniczne językowo, nie powtarzały jak papugi słów, czy zdań, ale odzywały się w tych sytuacjach, w których należało się odezwać i zareagować – mówi.
Terapeutyczny zmywak
Dodaje, że metoda ta jest trudna, ale założenie, że trafiający na terapię nie jest trzymany pod kloszem, tylko rzucany wręcz na głęboką wodę, sprawia, że można znaleźć się w takim miejscu, jak właśnie pracownicy Cafe Równik.
- Kiedy dziś się na nich patrzy, rozmawia z nimi, trudno jest uwierzyć w to, że gdy byli dziećmi nie mówili, nie można było nawiązać z nimi kontaktu. Mają bardzo sprawne umysły i co więcej, wielu z nich potrafi samodzielnie funkcjonować – mówi z dumą w głosie.
Tak było z Piotrem, również jednym z kelnerów w Równiku. Gdy miał 4 lata nie mówił, a wrzeszczał. Rzucał się na podłogę i wył. Nie można było złapać z nim kontaktu wzrokowego, ani go dotknąć. Jadł wyłącznie piętki od chleba i nie rozumiał, czego chcą od niego dorośli.
– Razem z Tomaszem Smereką bombardowaliśmy go opisami tego, co znajduje się wokół. Mówiliśmy: „Na parapecie siedzi gołąb, słychać jak grucha. Teraz odleciał. Na stole stoi filiżanka, jest gorąca, w tej filiżance jest płyn, pachnie herbatą. Ja trzymam cię za rękę”. To były opisy tego, co wokół, ale też zmysłów, uczuć. Ta terapia trwała latami, ale się opłaciła – mówi ze wzruszeniem prof. Młynarska.
Piotr nie tylko pracuje w Cafe Równik, ale zdał maturę. Mieszka samodzielnie, jego pasją jest ogród, który potrafi pielęgnować.
- Dobrze się tu czuję. Lubię pracować. Nie chodzi tylko o to, że dostaję za tę pracę wypłatę, ale mam satysfakcję, z tego, co się tu robi. Lubię parzyć kawę, a czasem być na zmywaku. Owszem czasami czuję się zmęczony, jak jest dużo ludzi, ale czuję się zmęczony pozytywnie – mówi Piotr.
Pytany o to, kiedy praca sprawia mu więcej przyjemności, odpowiada, że zdecydowanie woli popołudniowe zmiany. – Bo wtedy jest więcej gości – mówi.
Zmywak, o którym wspomina, to dla kelnerów z Równika, nie tylko miejsce, gdzie zmywa się naczynia. – Wiedzieliśmy, że potrzebne nam będzie w kawiarni miejsce, w którym gdy ktoś się na kogoś zdenerwuje albo emocje sięgną zenitu, będzie można odetchnąć, odpocząć. Dlatego też stworzyliśmy pokój wyciszeń z wygodnymi fotelami. W międzyczasie odkryliśmy też drugi. Okazało się, że jest nim właśnie zmywak. Podczas mycia naczyń ciepła woda leje się na ręce dosyć mocnym strumienie, szumi i sprawia, że nasz zdenerwowany kelner albo kelnerka, szybko odzyskują równowagę emocjonalną – mówi prof. Młynarska.
Odkrywczy turnus w Dusznikach
Pomysł na to, by Równik powstał, narodził się 4 lata temu podczas turnusu rehabilitacyjnego.
– Mimo, że chłopcy, bo to głównie męska część załogi odbywała terapię w naszym ośrodku, dorastali, wciąż byli pod naszą opieką. Już, gdy byli nastolatkami walczyliśmy o to, by mieli kontakty społeczne, by nie zalegali w swoich domach w czterech ścianach. Z racji tego, że propozycje edukacyjne kończą się dla nich mniej więcej, gdy osiągają 20 lat, przyglądaliśmy się, co możemy im zaproponować, jak wypełnić tę przestrzeń, kiedy nie chodzą już do szkoły, na zajęcia, ale coś potrafią i szkoda by było, gdyby siedzieli w domu i nie zdobywali żadnych nowych umiejętności – tłumaczy prof. Młynarska.
Okazało się, że to właśnie turnus w Dusznikach, dał odpowiedź na to nurtujące terapeutów pytanie. Uczestnicy zorganizowali kiermasz książek, które zbierali cały rok. Każdy miał swoje zadanie. Jedni rozstawiali stragany, inni układali książki, jeszcze inni zachęcali przechodniów do zakupu.
- Byliśmy pod wrażeniem, jak świetnie radzą sobie z tym wyzwaniem. Nie wszyscy rzecz jasna, ale większość bez oporów zagadywała ludzi, nawiązywała z nimi kontakt – wspomina prof. Młynarska.
Na sprzedaży książek zarobili prawie 3 tysiące złotych. Za te pieniądze pojechali na wymarzoną wycieczkę do Rzymu.
– Tak im się to zaangażowanie w organizację kiermaszu spodobało, że po powrocie my wpadliśmy na pomysł stworzenia klubokawiarni a oni mieli motywację, by dalej rozwijać swoje umiejętności społeczne. Co więcej jeden z nich wpadł na pomysł, że będą myli samochody swoich rodziców i zbierali w ten sposób datki na otwarcie tego miejsca – opowiada prof. Młynarska.
Równik ze znakiem równości
Udało się zdobyć lokal, przeszkolić personel. Praktyki cała ekipa zaczęła we wrześniu 2017 roku w 2 wrocławskich restauracjach "Veronie" i "Agawie". Przez 4 miesiące uczyli się nie tylko chodzenia z tacą, czy obsługi ekspresu do kawy, ale też rozmowy z gośćmi, nawiązywania z nimi kontaktu wzrokowego, odgrywali scenki sytuacji, jakie mogą ich spotkać podczas pracy.
Cafe Równik otworzyło się 22 czerwca 2018 roku. Na początku do dyspozycji kelnerów były wydrukowane kartki z menu, na których goście zaznaczali, co wybierają. To ułatwiało składanie i realizację zamówień. Po kilku miesiącach cała ekipa przerzuciła się na tablety. Nazwę wymyśliła, nieżyjąca już siostra jednego z kelnerów.
– Jechała na rowerze i wpadła pod samochód. To tragiczne wydarzenie opóźniło nasz start, bo nie potrafiliśmy się z tym pogodzić. Ta dziewczyna bardzo nas wspierała, kibicowała nam, była zaangażowana w naszą działalność. Równik wziął się od równości. W logo, które wisi nad barem kreska nad literą „ó” to znak równości. Bardzo wymowny i symboliczny – tłumaczy prof. Młynarska.
Tuż przed wybuchem pandemii mieli pełne ręce roboty. Przyczyniła się do tego 2 nieprzyjemne sytuacje. Co takiego się wydarzyło? Najpierw do Równika zadzwoniła klientka, która chciała zorganizować przyjęcie z okazji chrzcin, ale zażyczyła sobie pełnosprawnej obsługi, potem inna po wizycie wyraziła swoją bardzo negatywną opinię, w której pisała, że obsługa jest koszmarna, a pracujący w niej „są tam za karę”.
Profesor Młynarska, choć na początku nie chciała martwić ekipy z Równika, wydała oświadczenie, które znalazło się na Facebooku i w którym opisała obydwie zaistniałe sytuacje.
„Każdy z gości może u nas spełnić się w roli terapeuty. Nasi podopieczni bardzo tego potrzebują. Proszę im zwracać uwagę i mówić, czego Państwo sobie życzą. Nauczyliśmy ich spokojnego przyjmowania uwag. Jeśli potrudzicie się Państwo troszeczkę i poczekacie to każdy z nich wykona daną czynność jak należy a za błąd przeprosi. Naprawdę potrafią to zrobić!! Prosimy, aby nie pisać złych komentarzy na temat ich zachowań, bo to ich bardzo zaboli, a ich rodzice i my terapeuci będziemy bardzo smutni. Tak właśnie zachowują się osoby niepełnosprawne i nasza tolerancja polega na tym, że to rozumiemy i mimo tych zachowań pozwalamy im być razem z nami” – napisała.
Zaapelowała też o rozpowszechnianie tej informacji. Odgłos przerósł jej najśmielsze oczekiwania.
- Wsparcie, jakie otrzymaliśmy po tym, co napisałam i wyjaśniłam w tym poście było ogromne. Obroty wzrosły nam tak, że nie musieliśmy martwić się o to, z czego zapłacimy czynsz, czy wypłacimy naszym pracownikom pensje – mówi prof. Młynarska.
"By dał sobie radę, gdy mnie zabraknie”
2 miesiące obostrzeń związanych z pandemią koronawirusa, sprawiły, że cała ekipa musi przypomnieć sobie swoje obowiązki i nauczyć się funkcjonowanie na nowych zasadach.
- Obawiałam się, że będą w malkontenckich nastrojach, ale oni strasznie chcą wrócić do pracy, być aktywni. Nie martwię się, więc o ich zaangażowanie, bo, od kiedy tylko mogliśmy wrócić, to ruszyli z werwą do pracy. Gorzej jest jednak z opanowaniem tych wszystkich zasad związanych z nowym reżimem sanitarnym. Potrzebują na to zdecydowanie więcej czasu, niż pracownicy innych miejsc. Zresztą sama po sobie widzę, że czasem zapominam wyjść z domu w maseczce, więc się po nią wracam. Myślę wtedy, że skoro dla mnie przyzwyczajenia są silniejsze, niż te nowe zasady, to, co dopiero dla nich – mówi prof. Młynarska.
Dlatego też dzień po dniu zdobywali nowe umiejętności. Jednego dnia opanowywali dezynfekcję stolików, następnego klamek i blatów. Będą pracowali dwójkami. Na dobre wrócili 2 czerwca. Pracują 6 dni w tygodniu, oprócz poniedziałków.
– Tak się fortunnie złożyło, że podobierali się w dwójki, w których jedna osoba lepiej te nowe zasady opanowała i w razie, czego pomoże tej drugiej. Ktoś zawsze rzecz jasna będzie czuwał nad nimi na zapleczu – tłumaczy prof. Młynarska.
W internecie Równik uruchomił zbiórkę na stworzenie ogródka.
– Bez niego nie mamy szans przetrwać w wakacyjnym sezonie. W poprzednich latach te miesiące były słabe. Nasi klienci wciąż dopytywali się, kiedy w końcu otworzymy ogródek a teraz, gdy doszedł koronawirus, jeszcze bardziej, mało, kto ma ochotę siedzieć wewnątrz. Mam nadzieję, że uda się go stworzyć. Jeden z dostawców napojów już obiecał nam parasole. Liczymy na to, że znajdą się inni ofiarodawcy i nas wesprą. Nie wyobrażam sobie, że to miejsce, w które włożyliśmy tyle serca, i które jest szansą dla całej naszej dziesiątki zniknie z mapy Wrocławia. Jestem optymistką – stwierdza prof. Młynarska.
Każdy z pracujących w Równiku codziennie przekracza swoje własne ograniczenia. Piotr poza tym, że jest kelnerem, asystuje w terapii małych dzieci a Jacek podczas zajęć grupowych. Fabian jest bardzo koleżeński, przejmuje się losem kolegów i koleżanek. Chętnie wykonuje różne ciężkie prace fizyczne. – Jest bardzo silny – stwierdza prof. Młynarska. Klaudia, która w trakcie pandemii straciła mamę, namówiła dziennikarzy z lokalnego Radia Eska, by zrobili o Równiku reportaż. – Jacy byli z tego dumni, jak jej gratulowali pomysłu i jego realizacji – mówi.
Choć kelnerzy z Równika nie do końca zdają sobie sprawę z wartości pieniędzy snują plany, na co wydadzą swoje pensje. – Trochę wydaję na bieżące potrzeby, a trochę odkładam. Na co? Nie powiem. To moja osobista tajemnica – mówi Piotr.
Fabian też odkłada to, co zarobi. Kupił sobie telefon, teraz planuje zakup tabletu. - Widzę, jak się zmienia. Ma kontakt z ludźmi, ma cel. Uśmiecham się, gdy widzę, jak jest punktualny, kiedy ma przyjść do pracy. W innych sytuacjach ma z tym lekkie problemy – śmieje się jego mama, pani Iwona.
Niezmiernie cieszy ją fakt, że goście są zarówno dla jej syna, jak i całej reszty załogi bardzo wyrozumiali i cierpliwi.
- Jakie jest moje największe marzenie? Żeby Fabian był samodzielny, by dał sobie radę, gdy mnie zabraknie – wyznaje.
Porady eksperta