Lekarka dosadnie o zamykanych porodówkach. "Uwstecznienie i piekło dla kobiet"
Izabela Leszczyna zapowiedziała zmiany dotyczące likwidacji porodówek. Szefowa resortu zdrowia uznała, że nie będzie już obowiązywał limit 400 porodów, jak wynikało z dotychczasowych zapisów w ustawie. Teraz o zamknięciu oddziału zadecydują specjalne zespoły powołane przy wojewodach. Katarzyna Pikulska, lekarka i znana działaczka komentuje w rozmowie z Poradnikiem Zdrowie całą sytuację.
Katarzyna Pikulska, lekarka z wieloletnim doświadczeniem pracy na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym obecnie pracuje w Pogotowiu Ratunkowym i wsiadając do karetki, dobrze wie, jak nieprzewidywalny potrafi być scenariusz przypadku każdego pacjenta i jego potrzeby. Działaczka walcząca przed laty o poprawę warunków dla lekarzy rezydentów i twarz protestu głodowego, kolejny raz wyraża swój sprzeciw. Tym razem w tle decyzja o zamknięciu porodówek i ryzyko porodu w karetce.
Ministerstwo Zdrowia nie zamknie porodówek?
W kwietniu br. informowaliśmy o tym, że jedyna porodówka w powiecie staszowskim, w województwie świętokrzyskim została zawieszona do odwołania. W trakcie realizacji materiału szybko okazało się, że problem jest znacznie bardziej złożony, inne miasta w tym województwie także miały i mają kłopoty.
Z najnowszych ustaleń wynika, że porodówka w Staszowie nadal jest zawieszona, a w Busku-Zdroju decyzją Rady Powiatu zostanie zlikwidowana. W innych częściach kraju jest podobnie.
Izabela Leszczyna zapewnia, że Polki będą zaopiekowane i karetka dowiezie rodzące kobiety do porodówki nawet jeżeli będzie ona oddalona od miejsca zamieszkania o 30 czy 40 km. W programie “Debata Dnia” wyjaśniła, że służba zdrowia dysponuje wystarczającą liczbą karetek, by te przyjechały na wezwanie rodzącej i przetransportowały ją na oddział położniczy.
Katarzyna Pikulska, która na co dzień jeździ w zespole karetki, skomentowała proponowane zmiany w rozmowie z Poradnikiem Zdrowie.
Zdjęcie odpowiedzialności z resortu
- wskazała krótko.
Lekarka zaznacza, że po pierwsze musimy pamiętać, że jeżeli kobieta rodzi drugie czy kolejne dziecko, to poród często odbywa się znacznie szybciej. To oznacza, że nie ma czasu na przewożenie pacjentki do oddalonych placówek. Taka kobieta musi jak najszybciej pojawić się w szpitalu, albo urodzi w karetce, co wiąże się z ogromnym ryzykiem.
Podróż karetką czy samochodem osobowym na trasie 30 km minimum to nic innego jak zwyczajne „wytelepanie” tej kobiety w transporcie. Poza tym nie otrzyma ona znieczulenia, a ma do niego pełne prawo. To jest zwyczajne cofanie się do okresu kiedy nie było szpitali
- wskazuje Katarzyna Pikulska.
Lekarka dodaje, iż musimy pamiętać o tym, że to porodówki zapewniają kobietom bezpieczeństwo i komfort. Co więcej, korzystają z nich także pacjentki z wiosek, które i tak mają dalej, aniżeli te mieszkające w miastach.
- Te wszystkie pacjentki będą po pierwsze zmuszone szukać nowego miejsca, po drugie liczyć na to, że karetka akurat będzie wolna, bo nikt nie dał jak na razie ani jednej karetki dodatkowej. To pani minister podejmuje świadomą decyzję, że porodówki powiatowe mogą zniknąć - dodaje.
Komplikacje przy porodzie. Ryzyko dla matki i dziecka
Poza samym faktem odległości pomiędzy rodzącą a placówką, która ma przyjąć poród, jest jeszcze inna wysoce istotna kwestia. Komplikacje. Należy pamiętać, że nawet jeżeli ciąża rozwijała się prawidłowo, to ostatecznie dziecko mogło ułożyć się w pozycji utrudniającej rodzenie siłami natury.
Wówczas na sali porodowej podejmowana jest decyzja o cesarskim cięciu. Wizja rodzenia w karetce nie przewiduje takiej procedury, a to jeszcze bardziej napawa lękiem. Poza tym nie brakuje sytuacji, kiedy w trakcie porodu dochodzi do innych komplikacji takich jak niedotlenienie noworodka, zachłyśnięcie się wodami płodowymi, zamartwica, czy urazy okołoporodowe samej matki.
- Nie ma ginekologów-położników, którzy jeżdżą w karetkach. W zespole są ratownicy, albo lekarze posiadający podstawowe doświadczenie w tym zakresie. Tym pomysłem powinna zająć się prokuratura. Naprawdę, bo to jest świadome generowanie ryzyka. Załóżmy, że dojdzie do krwawienia, nawet w szpitalu ciężko uratować taką kobietę, a co dopiero w karetce – wskazuje lek. Pikulska.
Lekarka dodaje, że choć świat medycyny wciąż oferuje nowe możliwości, to my cofamy się do czasów kiedy porody odbierały akuszerki. Warto jednak wspomnieć, że nie każde z narodzin zakończyło się pozytywnie dla matki i dziecka. Nie brakuje historii, kiedy pomoc udzielona była za późno i umierały kobiety, noworodki, a czasem oboje.
Po prostu funduje się kobietom piekło przy transporcie i przy porodzie, dodatkowy stres dla wszystkich, tylko dlatego, że pani minister jest niekompetentna
- zaznacza.
Wcześniak urodzony w karetce. “Zagrożenie życia”
Nie możemy zapominać także o tym, że w ostatnim czasie na świat przychodzi coraz więcej wcześniaków. Tu pojawia się kolejny problem w kontekście zawieszanych i likwidowanych porodówek. Kiedy akcja porodowa rozpocznie się przedwcześnie, a pacjentka będzie zmuszona szukać miejsca, to wzrasta ryzyko szeregu komplikacji.
Katarzyna Pikulska wyjaśnia, że na każde województwo przypada tylko jedna karetka neonatologiczna, która zapewnia dostęp do inkubatora. W pozostałych pojazdach nie ma takiego wyposażenia.
To jest bezpośrednie zagrożenie życia. Jeżeli takie dziecko urodzi się w zwykłej karetce, to nie mamy absolutnie żadnego zaplecza, żeby podjąć specjalistyczne kroki i pomóc noworodkowi. Wcześniaki nie tolerują niedotlenienia, one nie posiadają rezerwy tlenowej, dlatego mogą się udusić już w kilka minut. A co ja będę mogła zrobić? Będę mogła je tylko reanimować, czy ogrzać kocem
- wyjaśnia.
Medyczka porusza także inną kwestię. Otóż zaznacza, że likwidacja oddziałów położniczych sprawi, że jeszcze bardziej spadnie liczba kobiet wykonujących badania profilaktyczne pod kątem występowania raka piersi, czy raka szyjki macicy.
- Powiedzmy sobie szczerze, że jeżeli teraz wciąż zbyt mało kobiet wykonuje badania profilaktyczne, a mają w miarę blisko, to jak drastycznie pogorszy się sytuacja, kiedy taka pacjentka będzie musiała szukać szpitala oddalonego gdzieś o 50 km, tylko po to, by na NFZ wykonać cytologię czy mammografię. Znowu uwstecznienie - podsumowuje.