Kardiolog: pacjenci z zawałem docierają do nas zbyt późno. "Nawet młodzi mają wtedy mniejsze szanse"
Osoby z poważnymi problemami kardiologicznymi często zbyt późno docierają do szpitala, a przyczyny są różne. To między innymi opóźnienia w transporcie pacjentów covidowych wynikające z procedur, ale też zmiany w działaniu POZ - wyjaśnia ordynator Oddziału Kardiologii i Kardiologii Inwazyjnej dr n. med. Robert Józwa.
W rozmowie z Polską Agencją Prasową kardiolog powiedział: "Główny problem - z mojego punktu widzenia - to opóźnienia w docieraniu do pracowni pacjentów z ostrymi zespołami wieńcowymi. Normy czasowe są dla nas dość rygorystyczne, w związku z tym, jeśli pacjent z zawałem dociera za późno, to w zasadzie efekt leczenia inwazyjnego jest zaprzepaszczony".
Kardiolog zaznaczył, że w takich przypadkach czas na działanie to ok. 1,5 – 2 godzin od pojawienia się objawów. Wyjaśnił, że pacjent z zawałem, do którego wezwana została karetka, jest najpierw testowany na obecność COVID-19; jeśli trafi od razu na oddział kardiologiczny (a są one przygotowane również na pacjentów z wynikiem dodatnim), lekarze mogą odpowiednio wcześnie reagować.
"Problem pojawia się, gdy pacjent dociera do innej jednostki służby zdrowia i dopiero tam rozpoznaje się zawał, a pacjent ma dodatni wynik testu. Zdarza się wówczas, że dostęp do transportu jest opóźniony. Karetki covidowe mają tyle pracy, że czasami pacjent, który jest w placówce oddalonej o 10 km, przyjeżdża po wielu godzinach" – wyjaśnił. W takiej sytuacji - jak dodał - gdy lekarze przystępują do zabiegu, jest zbyt późno i już od początku rokowania pacjenta są gorsze. "Nawet młodzi pacjenci mają wtedy mniejsze szanse, jeśli chodzi o długoterminowe rokowania" – powiedział.
Dr Jóźwa zaznaczył, że problemem jest również leczenie osób z niewydolnością krążenia, które zarażają się koronawirusem i zamiast na oddział kardiologiczny, trafiają na oddział zakaźny. "To trudni pacjenci i nawet my miewamy problemy z ich leczeniem, rokowanie też jest gorsze. Czasem są do nas przekazywani w stanie – można powiedzieć – bardzo ciężkim" – powiedział ekspert, Wskazał także, że pogorszyła się współpraca z POZ. "Przed pandemią pacjenci z problemami kardiologicznymi docierali do nas o wiele wcześniej. Mieli zaplanowaną diagnostykę – czy to w poradni, czy już bezpośrednio na oddziale. W tej chwili tych chorych jest mniej" – powiedział. I zastrzegł, że nie chce przesądzać, czy wynika to wyłącznie ze strachu przed zakażeniem – choć i takie przypadki dość często się zdarzają. Jego zdaniem zbyt późne docieranie do kardiologów pacjentów wymagających leczenia może wynikać też z systemu teleporad.
Lekarz powiedział, że efekt leczenia pacjentów "naznaczonych covidem", którzy przyjeżdżają do szpitala za późno, będzie widoczny najprawdopodobniej w ciągu trzech lat.
"Pacjent, który jest za późno leczony inwazyjnie, zwykle - jeżeli przeżyje – choć większość na szczęście przeżywa, ma gorszą frakcję wyrzutową, a więc wskaźnik wydolności serca. Osoby te przechodzą do grupy pacjentów z przewlekłą niewydolnością krążenia" – wyjaśnił. Rokowanie jest w takim przypadku jest "podobne do rokowania onkologicznego".