Julka spod Łukowa miała być ciężko chora. Wyszło na jaw, co robiła jej matka
7 lat – tyle czasu trwał koszmar 9-letniej obecnie Julki. Dziewczynka, zdaniem matki, chorowała na poważne genetyczne schorzenie, objawiające się ranami i pęcherzami na skórze. Ta dramatyczna historia otwierała wiele serc i portfeli – a matka dziecka, 43-letnia obecnie Monika B. skwapliwie przyjmowała środki ze zbiórek i inne formy wsparcia. Dziecko, jak się okazało, rzeczywiście cierpiało – ale przyczyną nie była choroba.
Zbierali pieniądze dla chorej Julki, która wcale nie była chora
Przez lata rodzice - Monika i Marian - organizowali szereg zbiórek na rzecz Julki spod Łukowa w woj. lubelskim. Dziecko było też pod opieką znanych fundacji. Monika B. twierdziła, że córka cierpi na pęcherzycę, której nikt nie umie skutecznie wyleczyć.
- Skóra odchodząca płatami i ból, które nie ustępuje nawet na chwilę (…). Bywają chwile, kiedy Julcia krzyczy z bólu. (...) Lekarze podejrzewają u Julki EB, czyli pęcherzowe oddzielanie się naskórka. Obecnie czekamy na wyniki badań genetycznych (...) by jak najlepiej pomóc Julce i powstrzymać to potwornie cierpienie… - można przeczytać w opisie jednej ze zbiórek na rzekome leczenie.
O dziewczynce rozpisywały się media lokalne i ogólnopolskie, dramatyczną – jak się zdawało – historię, relacjonowały stacje telewizje. Zachęcano do hojności dla chorego dziecka - i ze strony wzruszonych widzów czy czytelników wpłat nie brakło. Rodzice w mediach relacjonowali, jakie koszty ponoszą z powodu leczenia, skwapliwie wymieniali stosowane leki i zabiegi.
Matka podawała dziecku toksyczne substancje, by wywołać objawy choroby
Koszmar dziecka trwał od lutego 2017 roku do stycznia 2024. Tym koszmarem nie była jednak wspomniana choroba. W rzeczywistości dziecko było ofiarą własnej matki, która za pomocą toksycznych substancji chemicznych wywoływała dramatyczne rany i owrzodzenia na skórze córki.
- Monika B. usłyszała w Prokuraturze Okręgowej w Lublinie zarzut o to, że w czasie od końca lutego 2017 r. do stycznia 2024 r., (…) znęcała się fizycznie i psychicznie ze szczególnym okrucieństwem nad swoją małoletnią córką (...). Doprowadzała do kontaktu skóry dziecka w obrębie twarzy i karku z (...) płynną substancją toksyczną o cechach drażniących i żrących, powodując rozległe zmiany skórne w różnych fazach rozwoju – przekazała mediom rzeczniczka prasowa Prokuratury Okręgowej w Lublinie, Agnieszka Kępka.
Sprawa wyszła na jaw dzięki lekarzom jednej z placówek, którzy doszli do wniosku, że zmiany nie są efektem choroby, lecz czyjegoś celowego działania. To pozwoliło nadać sprawie bieg.
Matce postawiono zarzuty. Grozi jej do 20 lat więzienia. Kobieta nie przyznaje się do winy. W środę 14 lutego zapadnie decyzja, czy matka najbliższe trzy miesiące spędzi w areszcie, o co wnioskuje prokuratura.
Aktualnie Julka jest ciągle leczona, bo ciało dziecka pokryte jest bliznami. Wywołane zmiany skórne były tak poważne, że dziewczynka straciła też część ucha.
Czy matka Julki spod Łukowa ma przeniesiony zespół Münchausena?
Nie wiadomo, jakie motywacje kierowały matką dziecka. W podobnych zachowaniach upatruje się tzw. przeniesionego zespołu Münchausena. To zaburzenie, w którego przebiegu ktoś wywołuje objawy chorobowe u innej osoby, zwykle u własnego dziecka, celem m.in. zwrócenia uwagi, bycia docenianym jako dobry opiekun, ale niekiedy też dla korzyści finansowych.
Smutna i straszna historia Julki spod Łukowa brzmi podobnie do losów Gypsy Rose Blanchard, której dramat trwał znacznie dłużej i zakończył się zabójstwem jej matki. O sprawie można przeczytać w artykule: Zabiła matkę, która wmawiała jej choroby. Gypsy Rose Blanchard wyszła na wolność.