Epidemia czerwonki i cholery w Mariupolu. "Na ulicach gniją odpadki, a skażenie mogą wywołać prowizoryczne groby"
5 czerwca doradca mera Mariupola Petro Andriuszczenko powiedział, że można mówić o początku epidemii w mieście. Sytuacja jest dramatyczna. Brak dostępu do leków, skażona woda pitna, gnijące odpadki na ulicach i prowizoryczne groby. To wszystko przyczyniło się do wybuchu epidemii.
Epidemia w Mariupolu. Miasto jest już zamknięte
Władze Mariupola informują o wybuchu epidemii czerwonki i cholery. Wszystko ze względu na złe warunki sanitarne, o których mówi doradca mera.
Andriuszczenko, cytowany przez portal Suspline, informuje, że miasto "faktycznie jest już zamykane na kwarantannę". "Teraz jest to łagodniejsza wersja kwarantanny, bardziej biurokratyczna, ale myślę, że oni rozumieją, że zaczęła się epidemia".
"Zdajemy sobie sprawę, że płytkie mogiły mają pewien wpływ, gnicie odpadków na ulicach - to wszystko trafia do wody, morza, źródeł wody pitnej. Ryzyko epidemii już jest nie tylko groźbą, jest już na takim poziomie, że w zasadzie odnotowujemy przypadki - na tyle, na ile możemy je rejestrować. Pozwala to mówić, że właściwie rozpoczęła się epidemia" – mówi doradca mera Mariupola, Petro Andriuszczenko.
Brak opieki medycznej i leków. Woda pitna miesza się ze ściekami
Sytuacja w Mariupolu jest dramatyczna. Wybuch epidemii to jedno. Okazuje się, że medycy nie mają jak walczyć z chorobami. W zajętym szpitalu przez Rosjan nie ma dostępu do opieki medycznej oraz leków. Pozostałe przychodnie, szpitale czy laboratoria nie działają.
Obawy przed wybuchem epidemii pojawiły się już wcześniej z powodu bombardowań, które uszkodziły rury. W wyniku tego woda pitna miesza się ze ściekami, nie ma też dostępu do kanalizacji, o czym w połowie maja informowała szefowa WHO na Ukrainie, Dorit Nitzan.
Ponadto skażenie mogą wywołać prowizoryczne, płytkie groby.