Dr Mariola Zagor: tylko laryngologia
Dr Mariola Zagor wydaje się delikatna jak porcelanowa laleczka. Ale pomyli się ten, kto ulegnie pierwszemu wrażeniu. Dr n. med. Mariola Zagor twardo stąpa po ziemi. Mimo młodego wieku to doskonale wykształcony laryngolog, a przy tym lekarz czuły na los pacjenta i rozumiejący jego potrzeby.
Dr Mariola Zagor, laryngolog, wielki szacunek dla chorych wyniosła z domu. Rodzice są lekarzami. Może dlatego nigdy nie zastanawiała się, co będzie robić w życiu. Do egzaminów zaczęła uczyć się rok przed maturą. Dotarło do niej, że musi pogłębić wiedzę z biologii, chemii i fizyki. Wszystko toczyło się naturalnym rytmem. Zdała egzaminy i przyjęto ją na studia. Polubiła anatomię, pracę z preparatami, histologię. Ale wiedziała, jaką specjalizację wybierze.
– Moja mama jest laryngologiem – opowiada Mariola. – Często obserwowałam ją przy pracy. Podobało mi się, jak korzysta z narzędzi, jak perfekcyjnie posługuje się nimi, a gdy pacjent wychodził... ja sprzątałam w gabinecie. Ale to też ułatwiło mi wybór. Wiedziałam, że jeśli nie laryngologia, to nic innego. Dlatego już w czasie studiów mocniej zagłębiałam się w tę specjalizację.
Uczelnia w Białymstoku, gdzie studiowała Mariola, nie miała wówczas statusu uniwersytetu, a to trochę ograniczało dostęp do najnowszej wiedzy z zakresu laryngologii. Zaczęła więc sprawdzać, które ośrodki na świecie mają najlepsze wyniki w tej dziedzinie. Najbliżej była Holandia.
Medycyna przez wielkie M
Mariola, studentka II roku medycyny, napisała list do prof. E.H. Huizinga, szefa Kliniki Laryngologii, Patologii i Anatomii Prawidłowej w Utrechcie. Profesor odpowiedział i zaprosił młodą studentkę z Polski na staż. Dzięki temu Mariola mogła wziąć udział w niezwykle ciekawych badaniach nad chrząstkami nosa. Pracowała w klinice po 12-13 godzin dziennie, ale nie narzekała, ponieważ odczuwała dużą satysfakcję z udziału w tak ważnych badaniach. Kontakt z medycyną przez wielkie M zachęcił ją do jeszcze intensywniejszej nauki.
– Kiedy wróciłam po półrocznym pobycie, stale się czegoś uczyłam – wspomina. – Moja siostra, która ma duszę artystyczną i dziś jest architektem, śmiała się ze mnie, że tylko siedzę w swojej kanciapie i wkuwam. Nie złościłam się, bo miałam cel. Kiedy na studiach nudziły mnie jakieś zajęcia, wracałam do laryngologii. Ona mnie nakręcała. Można by przypuszczać, że ktoś, kto uczy się z takim zapałem, to typowy mól książkowy. Nic z tego. Mariola miała czas na śpiewanie w chórze, jazdę konną, taniec współczesny, działalność w kole naukowym. – Sport nauczył mnie waleczności, wytrwałości – mówi Mariola. – Dał mi też dużą odporność psychiczną, która pozwoliła mi wyjść z niejednych życiowych tarapatów.
Bez kalkulacji
Po ukończeniu studiów i odbyciu stażu Mariola zdecydowała, że specjalizację z laryngologii zrobi w Poznaniu. – Kiedy pierwszego dnia przedstawiłam się zespołowi Kliniki Laryngologii i Onkologii Laryngologicznej Szpitala im. H. Święcickiego i oświadczyłam, że będę robić u nich specjalizację, załamali ręce. Szef kliniki powiedział tylko: "Nie znam pani, niech pani pracuje i zobaczymy, co będzie dalej". Dostałam miejsce specjalizacyjne, ale pracowałam jako wolontariusz. Oszczędności topniały szybko i po czterech miesiącach nie miałam za co żyć. Poszłam do szefa i powiedziałam wprost, że albo wyjeżdżam, albo mnie zatrudnią i zacznę cokolwiek zarabiać. Dostałam pracę. Byłam bardzo zaangażowana w działalność Kliniki. Ale też nigdy nie kalkulowałam, czy coś mi się opłaca, czy nie. Robiłam to, co mogło służyć pacjentom. Bardzo dużo się nauczyłam. Tu zrozumiałam, że dobre zebranie wywiadu to podstawa, połowa sukcesu. Widziałam to u swoich rodziców.
Mama potrafiła godzinę rozmawiać z pacjentem. Wiąże się z tym pewna rodzinna dykteryjka. Mama z troską opiekowała się poważnie chorym pacjentem, przejmowała się, że cierpi. Pacjent to dostrzegł, docenił, kiedy więc poczuł się lepiej, zatelefonował do mamy, aby ją o tym poinformować. Nie byłoby w tym nic zabawnego, gdyby nie fakt, że zdecydował się zadzwonić... o trzeciej w nocy.
Empatia i wysokie rzemiosło
Od czterech lat Mariola mieszka w Warszawie. Pracuje w Klinice Otorynolaryngologii Wydziału Lekarsko-Dentystycznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Obecnie najczęściej operuje schorzenia nosa i zatok przynosowych, ale chciałaby kiedyś, z podobną wirtuozerią jak jej mama, operować uszy. Kontynuuje też diagnostykę ultrasonograficzną, której nauczyła się w Poznaniu. I nie zmieniła swojego podejścia do pacjentów. Zawsze jest wobec nich szczera i uczciwa, wspiera ich, choć nie obiecuje niczego na wyrost.
– Nie zawsze są to rozmowy łatwe, ale lekarz ma obowiązek dbać o dobrą komunikację z pacjentem – mówi. – Na własnej skórze doświadczyłam, jak wielką moc ma uwaga, z jaką lekarz słucha pacjenta. Dwa lata temu miałam bardzo poważny wypadek. Szanse na wyzdrowienie były niewielkie. Żyłam w ciągłej niepewności. Wtedy poznałam różnicę między szczerym zainteresowaniem lekarza losem pacjenta a traktowaniem go jak zbędny przedmiot. Dlatego bardzo się staram, żeby żaden chory nie poczuł się przeze mnie odtrącony, potraktowany bez należytej uwagi. Empatia jest niezbędna w naszym zawodzie, ale oczywiście kiedy przychodzi czas, trzeba pokazać, że jest się dobrym rzemieślnikiem i najlepiej, jak się potrafi, przeprowadzić zabieg, wykonać operację.
Mariola Zagor o sobie
- W dzieciństwie chciałam być...
Lekarzem, ale jako mała dziewczynka chciałam być kwiaciarką. Był także w moim życiu okres, kiedy myślałam o zajmowaniu się końmi, a trochę później chciałam uczyć języka niemieckiego.
- Moje 3 ulubione książki to...
Jest ich wiele. To raczej autorzy, którzy wciąż mnie zachwycają: filozofka i feministka Simone de Beauvoir oraz eseista Alain de Botton.
- O medycynie jako drodze zawodowej pierwszy raz pomyślałam...
Zawsze o tym myślałam.
- Moimi mentorami, przewodnikami w czasie studiów i podczas pierwszych lat pracy byli...
Po pierwsze moi rodzice. Oficjalnie mówiąc: dr Ewa Popko, laryngolog, i prof. Janusz Popko, ortopeda i traumatolog. Potem prof. Huizing z Holandii i moi szefowie: zarówno były – prof. Szyfter, jak i aktualny – prof. Krzeski. Z wielką wdzięcznością myślę także o dr. Tomaszu Kopeciu – wspaniałym lekarzu i człowieku...
- Najważniejsze dla lekarza jest...
Lubić swój zawód. To ciężki kawałek chleba. Studia są długie, męczące, wymagające wielu wyrzeczeń. A po studiach czeka na nas nie najlepiej płatna praca. Gdyby ktoś chciał myśleć o tej pracy tylko w kategoriach ekonomicznych, to lepiej niech skończy inny kierunek. Czasami można oszaleć i zagubić się w biurokratycznych procedurach, w których pacjent to nie człowiek, tylko punkt. Trudno to zrozumieć...
- Dobry lekarz powinien...
Lubić swoją pracę. Reszta jest tego konsekwencją.
- Po pracy najchętniej...
Spędzam czas z córką. Mam dla mojej Zosi mało czasu, bo dużo pracuję. Ale też nie zaniedbuję swoich pasji sportowych. Sport był zawsze dla mnie ważny. Kiedyś jeździłam konno, ale po wypadku to niemożliwe. Nie rozpaczam, bo mam waleczną psychikę. Teraz pływam. Trener nawet zapytał mnie, czy wystartuję w zawodach. Skwitowałam to komentarzem, że chyba na paraolimpiadzie. Chętnie spotykam się też ze znajomymi.
- W życiu staram się być...
Uczciwa, słowna, dotrzymywać umów i nie obiecywać tego, czego nie mogę spełnić.
- W pracy nie toleruję...
Lekceważenia pacjentów, niesłowności, stałego spóźniania się, niedotrzymywania słowa.
- Gdybym nie została lekarzem, byłabym...
Nie wiem. Może uczyłabym niemieckiego.
- Jestem szczęśliwa, gdy...
Przytulam się do mojej córki, bawię się z nią. Szczęście daje mi też udana operacja i spotkanie z bratnią duszą.