Bogowie od wątroby. "Nie było kwiatów i gratulacji, tylko wielki sukces"
26 stycznia obchodzimy Ogólnopolski Dzień Transplantacji, dla uczczenia pierwszego udanego przeszczepienia nerki w naszym kraju. To dobra okazja, by sobie przypomnieć, że transplantologia to nie tylko kardiochirurgia, której historia i bohaterowie są powszechnie znani. A z wątrobą to było tak.
Chyba nikt nie mógł tego przewidzieć, że pacjentka nie tylko przeżyje operację, ale wróci do pracy, a ćwierć wieku później będzie wraz ze swoim "bogiem od wątroby" świętować otwarcie nowej kliniki. Po latach niepowodzeń przeszczepiania wątroby, 30 grudnia 1994 roku, dokonał się przełom w polskiej transplantologii.
W Centralnym Szpitalu Klinicznym przy ul. Banacha w Warszawie zespół pod kierownictwem prof. Jacka Pawlaka (wówczas 40-letniego chirurga), zmienił wszystko.
Transplantacje serca - dlaczego o nich wiemy najwięcej?
Chociaż w ocenie chirurgów serce jest najłatwiejszym narządem do przeszczepienia, niemal wszyscy wiemy, kto tego dokonał, historię znamy ze szczegółami. Któż może zapomnieć wybitną rolę Tomasza Kota w filmie "Bogowie", gdzie wcielił się w postać prof. Zbigniewa Religii?
Pionierzy innych zabiegów powszechnie pozostają często niemal bezimienni.
Jak mówią kardiochirurdzy: "Poruszające się nowe serce ma w sobie jednak pewną tajemnicę, jakby zmartwychwstania". Nikt tego powszechnego poglądu nie neguje, co nie oznacza, że dokonania innych transplantologów są mniej znaczące, szczególnie gdy mowa o narządzie, bez którego po prostu nie da się żyć.
Tuż przed sylwestrem w warszawskim szpitalu przy ul. Banacha rozpoczął się kilkunastogodzinny zabieg, który przeszedł do historii jako pierwszy udany przeszczep wątroby u pacjenta dorosłego w Polsce. Jak wyglądały początki? To gotowy scenariusz na sensacyjny film.
Polecany artykuł:
Przeszczep wątroby w Polsce i na świecie
Pierwszego udanego przeszczepu wątroby na świecie dokonał prof. Thomas Starzl z Denver (USA) już w 1967 roku. Ta metoda ratowania życia w 1983 roku przestała być traktowana na świecie w kategoriach doświadczalnych i została uznane za pełnoprawny zabieg terapeutyczny.
Polskie początki to rok 1987 i pierwsza nieudana próba w Szczecinie. Porażką zakończyły się także zabiegi w Warszawie - w 1989 i 1993 roku.
O ile udawało się już ratować pierwsze dzieci w Centrum Zdrowia Dziecka (zoperowany w 1990 roku dwuletni wówczas Mateusz wciąż ma się dobrze), z dorosłymi nie wychodziło.
Dopiero zabieg przeprowadzony 30 grudnia 1994 roku w Centralnym Szpitalu Klinicznym przy ul. Banacha w Warszawie, przez zespół pod kierownictwem prof. Jacka Pawlaka (wówczas 40-letniego chirurga), zakończył się sukcesem.
Gdy zaczynaliśmy, niemal z każdej strony rzucano nam kłody pod nogi. Zabiegi przeprowadzało kilka ośrodków w Polsce. Ile prób, tyle zgonów. Zapowiadano, że nam też nie wyjdzie, że jesteśmy nie dość wykształceni. Nawet gdy się udało, panowała cisza
- wspominał po latach prof. Pawlak.
Zobacz także: Pierwszy taki przeszczep w Polsce. "Pan Jerzy biega po korytarzach"
Sukces? Trzeba było przekroczyć setkę
Sukces młodego zespołu uznano dopiero po kilku latach, gdy już przekroczyli setkę przeszczepień. Dosłownie jeden za drugim odbyły się trzy zabiegi: 99, 100 i 101. Przeprowadził je ten sam zespół.
Akurat pracowaliśmy w okrojonym składzie - część pracowników była na konferencji poza kliniką, a chorzy i narządy nie mogli czekać na ich powrót. Opublikowaliśmy wyniki, które nie odbiegały od osiąganych w najlepszych ośrodkach na świecie - powikłania pooperacyjne w ostatnich latach wynosiły kilka procent. Wtedy to koledzy z Wrocławia, Szczecina czy Zabrza ostatecznie ustąpili nam pola - przyznaje prof. Pawlak.
47-letnia pacjentka i malowanie płotu
Według relacji prof. Pawlaka, 47-letniej wówczas Jadwigi Buczek nie trzeba było namawiać na pionierski zabieg:
Pani Jadwiga wiedziała, że nie ma nic do stracenia. Nie przekonywaliśmy. Pacjenci na etapie kwalifikacji do zabiegu podejmowali decyzję i trafiali na listę. Pani Jadwiga cały czas była pozytywnie nastawiona, taka pogodna gaduła - przed zabiegiem i po.
Niewiele jednak brakowało, by pani Jadwiga, zamiast cieszyć się nowym, długim życiem, szybko się z nim pożegnała.
Kilka miesięcy po przeszczepie trafiła do szpitala w ciężkim stanie. Bez cech odrzutu narządu, ale cała żółta, w kiepskiej kondycji. Lekarze szukali przyczyny, włosy z głowy rwali, a tymczasem pacjentka zafundowała sobie zatrucie chemiczne.
Okazuje się, że farbą okrętową machnęła 300 metrów płotu. Chciała, żeby nie rdzewiał.
Przeszczep wątroby, śmigłowiec bez drzwi i inne szaleństwa. "Młodzi byliśmy"
Prof. Jacek Pawlak przyznaje, że dziś początki przeszczepów wspomina z sentymentem i rozrzewnieniem, ale wówczas nieraz nie było mu do śmiechu.
Obowiązywała zasada, że po narząd dostępny do 200 km można jechać transportem kołowym, powyżej - lotniczym. Pomagało wojsko, aerokluby, policja, korzystali z samolotów vipowskich.
- Kolegom zdarzyło się kiedyś dolecieć śmigłowcem bez drzwi. Doktora Piotra Małkowskiego wojskowi poprosili, żeby niczego nie dotykał w śmigłowcu, bo wracali właśnie z manewrów i na pokładzie była ostra amunicja. Niezły ubaw, ale dopiero z perspektywy lat - podkreśla transplantolog.
Profesorowi Pawlakowi niezła przygoda przytrafiła się we Wrocławiu. Z lotniska transplantologów miała odebrać karetka, ale odebrała ich policja, bo tamten samochód okazał się potrzebny komuś innemu. Policjanci szarżowali w obie strony, chociaż takiego pośpiechu nie było. Niepotrzebnie.
Na lotnisku okazało się, że powrotnego samolotu, który miał odstawić lekarzy do Warszawy z już pobranym narządem, nie ma. Podczas tankowania cysterna urwała skrzydło.
Wkrótce dowiedzieliśmy się, że nad Wrocławiem miał przelatywać samolot pasażerski z Monachium do Warszawy. Pilota poproszono o międzylądowanie, wsadzono lekarzy na pokład i polecieli do Warszawy ratować życie.
Niestety, nie mieli przy sobie żadnych dokumentów. Formalnie przylecieli z zagranicy, chociaż nie było ich na liście pasażerów, w dodatku z pojemnikiem, którego za nic nie chcieli otworzyć. Nie mogli po prostu przekroczyć granicy.
Przyjechała po nich karetka na sygnale i wywiozła jako przypadek nagły. Taki przecież był.
Transplantacje wątroby dziś
Dziś jest chyba trochę nudniej, ale całe szczęście. Z drugiej strony: wciąż nie brakuje pionierskich prób ratowania ludzkiego życia: wykorzystania narządów świni, obdarowania jednym narządem dwóch osób, wykorzystywania narządów od coraz starszych dawców. Potrzebujących nie brakuje, a wciąż miewamy deficyt narządów. Szczególnie że nieraz wątrobę trzeba przeszczepiać ekspresowo, np. po zatruciu muchomorem zielonawym.
Początkowo technika przeszczepienia i transportu narządów pozwalała na osiem godzin tzw. zimnego niedokrwienia wątroby. Sama operacja trwała kilkanaście godzin.
Obecnie jest dokładnie odwrotnie. Narząd można przeszczepić kilkanaście godzin po pobraniu, a sam zabieg trwa cztery-pięć godzin. Po wątrobę nie trzeba jechać czy lecieć. Sprawdzony zespół robi to na miejscu, wysyła wątrobę choćby pociągiem, a wyspana ekipa rano przystępuje do zabiegu. Nie zrywa się już ze snu ani chorego, ani lekarzy.
W 2024 roku roku przeszczepiono w naszym kraju rekordową liczbę prawie 2200 narządów pozyskanych od zmarłych dawców – wynika z najnowszych danych Poltransplant. Aktualnie w Polsce na planowy przeszczep wątroby czeka się kila miesięcy. Bywa jednak tak, że liczą się dosłownie godziny.