Błędy pandemii COVID-19. Ekspert komentuje: Staliśmy w rozkroku i dalej w nim stoimy
Polska nie poradziła sobie z pandemią COVID-19 – takie wnioski płyną z wielu rankingów i analiz przeprowadzonych na całym świecie, także przez niezależne agencje. Tylko z raportu Światowej Organizacji Zdrowia wynika, że w Polsce w ubiegłym roku zmarło znacznie więcej osób niż w poprzednich latach. Wielu ludzi za nadmiarowe zgony obarcza pracowników ochrony zdrowia. Czy słusznie?
W 2020 r. w Polsce stwierdzono ponad 477 tys. zgonów. W 2021 r. zmarło ponad 506 tys. osób. To największa liczba od czasów II wojny światowej.
W ówczesnej fali pandemii w Polsce stwierdzono kilka razy więcej zgonów niż w krajach zachodnich. Na milion mieszkańców było ich aż 11,8. Mimo tego, że w innych państwach dzienne liczby zakażeń były znacznie wyższe niż w Polsce. Na przykład w Niemczech ten sam wskaźnik wynosił 3,2, a w Wielkiej Brytanii mniej niż 2.
O błędach pandemii w naszym kraju i ich konsekwencjach rozmawialiśmy z lekarzem Bartoszem Fiałkiem. Ekspert od ponad dwóch lat bacznie obserwował oraz komentował sprawy związane z zarządzaniem pandemią COVID-19 w Polsce i na świecie.
Zła sława
W styczniu br. głośnym echem odbił się artykuł opublikowany w prestiżowym czasopiśmie The Lancet, który opisuje realia walki z pandemią w Polsce. W materiale poruszono kwestie rezygnacji trzynastu członków Rady Medycznej ds. COVID-19, nadmiarowych zgonów, niechęci Polaków do szczepień i panujących w kraju nastrojów antyszczepionkowych, wypowiedzi kurator oświaty, której nieprawdziwe słowa zostały uznane jedynie za "niefortunne komentarze".
Dr Bartosz Fiałek podkreśla, że nie tylko autor artykułu opublikowanego w The Lancet Ed Holt, ale także największe agencje prasowe na świecie, które publikowały niezależne rankingi dot. umiejętnego zwalczania negatywnych skutków pandemii COVID-19, nie pozostawiły na Polsce suchej nitki. Ogólny kontekst walki polskiego rządu z pandemią oceniono negatywnie, co zdaniem specjalistów doprowadziło do tak ogromnej liczby nadmiarowych zgonów w naszym kraju.
Bartosz Fiałek wskazuje: "Należy pamiętać, że my jako pracownicy ochrony zdrowia nie organizowaliśmy walki z zarazą, ponieważ tym zajmują się inne instytucje takie jak m.in. Ministerstwo Zdrowia. Naszą rolą było jak najlepsze realizowanie wydawanych zaleceń, rekomendacji. Wielokrotnie, publicznie, działając w oparciu o najnowszą wiedzę naukową sprzeciwiałem się określonym decyzjom decydentów ws. walki z epidemią COVID-19 w Polsce, jednak mój sprzeciw nie wpłynął w żaden sposób na podejmowane decyzje".
Także w styczniu br. Rzecznik Praw Obywatelskich (RPO) Marcin Wiącek zwrócił się do ministra Adama Niedzielskiego ws. stanowiska dt. liczby zgonów. "Za szczególnie niepokojące RPO uznał wysoką śmiertelność pacjentów z COVID-19 leczonych na oddziałach intensywnej terapii. Według niepotwierdzonych informacji np. w szpitalu w Raciborzu dla chorych na koronawirusa spośród setek chorych, którzy byli tam podłączeni do respiratora, tylko kilku opuściło placówkę; reszta zmarła" - czytamy w Biuletynie Informacji Publicznej RPO.
Pod koniec czerwca Rzecznik Praw Obywatelskich zdecydował się ponowić swoje zapytanie, ponieważ do tej pory nie otrzymał od resortu zdrowia żadnej odpowiedzi.
Społeczeństwo wini lekarzy
"To wina lekarzy! Zamiast leczyć, kierowali na teleporady", "Przytulali dodatki covidowe, a teraz się dziwią, że tylu ludzi zmarło?!", "Takich mamy właśnie specjalistów, nie opłaca im się leczyć na fundusz, lepiej sobie dorobić prywatnie" – to tylko kilka z komentarzy, jakie można znaleźć pod artykułami o ilości zgonów w trakcie pandemii COVID-19 w sieci. Jednak czy to wina lekarzy?
W Polsce na 1000 mieszkańców przypada 2,4 lekarza. Pod tym względem to najniższy wskaźnik w Unii Europejskiej, gdzie średnio na 1000 mieszkańców przypada 3,4 lekarza. Brakuje specjalistów z różnych obszarów medycyny. Rządzący nie radzą sobie z tym problemem, choć jak przekonywał w lipcu Jarosław Kaczyński, ich działania sprawiają, że medycy nie przyjmują już ofert z Niemiec.
Ale te słowa nie znajdują potwierdzenia w danych Okręgowej Izbie Lekarskiej, do których dotarł portal money.pl. Od początku roku do lipca o zaświadczenia o postawie etycznej, które wydawane są dentystom i lekarzom ubiegającym się o uznanie kwalifikacji w innych krajach UE, starało się 551 lekarzy, z czego 106 dentystów. Prawie w analogicznym okresie, bo od 1 stycznia 2021 r. do końca sierpnia ur. takich dokumentów wydano 420, z czego 339 dla lekarzy i 81 dla dentystów.
Dr Fiałek wskazuje, że lekarze są zmęczeni. Nie można im się dziwić, skoro dane wskazują jasno, że jeszcze przed wybuchem pandemii mieli ręce pełne roboty. A przecież chorych przebywa. Teraz do specjalistów trafiają także pacjenci, którzy z powodu niewydolnego systemu przerwali leczenie i często pojawiają się w gabinetach w zaawansowanym stadium choroby.
Specjalista zauważa: "W zawodzie lekarza w Polsce nie istnieje takie pojęcie jak ergonomia. Pieniądze przestały być główną motywacją, dla której lekarze wyjeżdżają z naszego kraju. Teraz to warunki pracy grają najistotniejszą rolę w procesie podejmowania decyzji ws. miejsca pracy. I to właśnie za granicą lekarz będzie pracować 160 godzin miesięcznie, a nie – jak często w Polsce – 350 godzin miesięcznie. Tam będzie przyjmował 2-3 pacjentów w ciągu godziny, a nie jak w Polsce 8-10".
Trudno nie wspomnieć o ogromnym hejcie, z jakim musieli i nadal muszą zmagać się pracownicy ochrony zdrowia. - W Polsce przyjęło się, że za nieudolność rządzących odpowiadają przedstawiciele danej gałęzi gospodarki świadczącej usługi na rzecz obywateli. Złość społeczeństwa wylewa się na tych, którzy są najniżej, czyli na nauczycieli, urzędników, sędziów, lekarzy, ratowników medycznych czy pielęgniarki. Niektórzy zwyczajnie nie rozumieją, że my naprawdę wolelibyśmy zarobić mniej pieniędzy w zamian za możliwość odpoczynku czy spędzenia czasu z najbliższymi. Jeśli jednak nie weźmiemy kolejnego dyżuru medycznego czy dodatkowych godzin w poradni specjalistycznej, to będzie musiał zrobić to ktoś inny. Koleżanka czy kolega, dla których ten dyżur może być piętnastym w miesiącu – tłumaczy ekspert.
"Rządzący stali w rozkroku"
Lekarz wskazuje, że w zarządzaniu pandemią popełniono kluczowe błędy: "Na bazie moich obserwacji oceniam, że w podejmowaniu kolejnych decyzji podczas walki z COVID-19 brano pod uwagę nie tylko kontekst naukowy, ale również kontekst społeczny, kolokwialnie mówiąc – kontekst wyborczy”.
- Było wiele dobrych decyzji podejmowanych przez decydentów, jednak także sporo złych albo wprowadzanych zbyt późno, co niestety negatywnie odbiło się na liczbie nadmiarowych zgonów. Decydenci rzadko bazowali na doświadczeniu innych krajów, w których fale epidemiczne związane z COVID-19 pojawiały się wcześniej. Oczywiście pandemia choroby zakaźnej ma to do siebie, że niezależnie od tego, jak dobrze się przygotujemy, ludzie będą chorować i umierać. To brzmi brutalnie, jednak uniknięcie tragedii jest w takiej sytuacji niemożliwe, choć jakość podejmowanych decyzji istotnie wpływa na jej rozmiar – wyjaśnia dr Bartosz Fiałek.
Niektóre nietrafione decyzje doprowadziły do paraliżu systemu opieki zdrowotnej, który i tak wcześniej był niewydolny. Specjalista tłumaczy: "W trakcie fali epidemicznych związanych z SARS-CoV-2, z powodu przepełnienia wielu placówek zdrowotnych, polscy lekarze mieli znacznie ograniczone możliwości leczenie innych chorób niż COVID-19, dlatego ludzie umierali również z powodu schorzeń, które przed pandemią potrafiliśmy skutecznie leczyć. Był to wynik niewydolności polskiej ochrony zdrowia, do której doprowadziły zarówno zła organizacja systemu opieki zdrowotnej, jak i skrajne braki kadrowe".
Lekarz zwraca uwagę, że podjęcie odpowiednich decyzji ws. zasad sanitarno-epidemiologicznych pozwoliłoby uniknąć istotnej liczny nadmiarowych zgonów. - Rządzący stali w rozkroku. Nie można powiedzieć, że nie zrobili nic, bo byłoby to niesprawiedliwe, ale nie można powiedzieć, że zrobili wszystko, co mogli. Z jednej strony wykorzystywana była wiedza merytoryczna, naukowa, a z drugiej kładziono nacisk na wymiar społeczny, istniała obawa o utratę poparcia wyborczego. Niektóre decyzje podejmowane albo w niepełnym zakresie, albo zbyt późno, doprowadziły do wielu negatywnych skutków zarazy. W walce z pandemią rolę odgrywają niuanse, na które w Polsce często nie zwracano uwagi – podkreśla.
Kluczowe błędy
Bartosz Fiałek zauważa, że w trakcie pandemii szczególnie istotną role odegrały konkretne aspekty. Ekspert wyjaśnia: "Dwa kluczowe narzędzia pozwalają nam na kontrolę przebiegu pandemii COVID-19: z jednej strony to szczepienia ochronne, a z drugiej - respektowanie zasad sanitarno-epidemiologicznych".
Nawet badania naukowe potwierdzające skuteczność i bezpieczeństwo, a także stan realny, czyli przyjęcie przez miliardy osób na całym świecie szczepionek, nie przekonały polskiego rządu do tego, by wprowadzić obowiązkowe szczepienia dla innych grup ryzyka poza pracownikami ochrony zdrowia. – Szczepionki przeciw COVID-19 są skuteczne oraz bezpieczne, ale zainteresowanie nimi w Polsce było i jest niewystarczające do osiągnięcia odpowiedniego poziomu odporności w społeczeństwie. Z drugiej strony nie respektowano adekwatnie zasad sanitarno-epidemiologicznych. Wszyscy pamiętamy maski na brodzie, skupiska gromadzących się ludzi, niezrozumiałą decyzję o zamknięciu lasów czy niewspółmierną do potrzeb liczbę wykonywanych testów, co zaburza realny obraz przebiegu epidemii COVID-19 na danym terenie, ponieważ w takiej sytuacji nie wiemy, ile osób rzeczywiście jest zakażonych – podkreśla lekarz.
Również w kwestii szczepień przeciw COVID-19, decyzje decydentów się nie sprawdziły. Propagowanie szczepień nie było skuteczne, przez co nieprzekonanych nadal jest wielu, nawet mimo organizowanych przez rząd rozwiązań takich jak loteria z nagrodami dla zaszczepionych. Ekspert dodaje: "Nawet w trudnej sytuacji podczas fali epidemicznej wywołanej wariantem Omicron SARS-CoV-2, gdy notowaliśmy bardzo dużą liczbę zakażeń, decydenci nie zdecydowali się na wprowadzenie obowiązku szczepień w innych grupach ryzyka niż pracowników ochrony zdrowia".
- Za klęskę oceniam fakt, że w pełni zaszczepionych mamy w Polsce ok. 22,5 miliona ludzi w 38-milionowym kraju. Jeżeli np. w Portugalii udało się zaszczepić w pełni ok. 90 proc. populacji, a w Polsce ok. 60 proc., to ciężko powiedzieć, że jest dobrze – tłumaczy Bartosz Fiałek.
Czy uczymy się na błędach?
- Staliśmy w rozkroku i dalej w nim stoimy. Już teraz patrząc na rosnącą liczbę przypadków COVID-19, powinniśmy powrócić do obowiązku noszenia maseczek ochronnych w miejscach newralgicznych, czyli sklepach, restauracjach oraz innych miejscach użyteczności publicznej – zauważa lekarz. Od początku pandemii, w Polsce, według danych Ministerstwa Zdrowia, COVID-19 stwierdzono u ponad 6 mln ludzi. W ostatnich dniach poziom nowo wykrywanych przypadków wynosi ok. 3,5 tys. dziennie. Jednak niepokojące jest to, że w ubiegłych latach pandemii nie odnotowywano takich pomiarów.
Dr Fiałek podkreśla, że już teraz powinniśmy wrócić do znanych nam zaleceń takich jak kwarantanna dla osób, które miały kontakt z osobą zakażoną, izolacja dla wszystkich chorych wynosząca nie 5 dni, a 10 lub ewentualnie skrócona, jeśli wykonywane testy antygenowe na obecność zakażenia SARS-CoV-2 w ciągu kolejnych 2 dni dadzą dwukrotnie wynik negatywny.
Ekspert zwraca także uwagę na inny, całkowicie pomijany aspekt związany z edukacją społeczeństwa: "W mojej ocenie powinniśmy wprowadzić edukację zdrowotną na temat szczepień ochronnych przeciw COVID-19 (i nie tylko) w terenie, czyli pukać do domów, tłumaczyć, dlaczego szczepienia są tak ważne, odpowiadać na pytania, rozwiewać wątpliwości i pomagać w zapisywaniu na szczepienie w najbliższym punkcie medycznym".
- Podczas poprzednich fali epidemicznych związanych z COVID-19 w Polsce nie wyciągnęliśmy odpowiednich wniosków z popełnianych błędów. Obecnie, niestety, nie widzę, żeby ta sytuacja uległa zmianie. Jesteśmy w stanie kontrolować przebieg pandemii dzięki zaufaniu nauce, czyli szczepieniom ochronnym i respektowaniu zasad sanitarno-epidemiologicznych, ale z tej możliwości nie korzystamy w odpowiednim zakresie – zakańcza dr Bartosz Fiałek.