77-latek leżał 5 dni w lesie bez jedzenia i picia. Odnaleźli go strażacy
77-letni mieszkaniec Wołczyna wyszedł z domu w czwartek i nie wrócił. Strażacy i policjanci odnaleźli go dopiero po pięciu dniach. Przez ten czas mężczyzna leżał zesztywniały i wyziębiony w zaroślach. Nie miał też dostępu do jedzenia i wody. Mimo to przeżył.
77-latek postanowił udać się na grzyby. Miało to miejsce w czwartek, 20 października. Niestety, mężczyzna nie wrócił na noc do domu. Co ciekawe, zaginięcie starszego pana zostało zgłoszone przez rodzinę dopiero w poniedziałek. Policjanci od razu rozpoczęli poszukiwania w okolicznych lasach. Niestety bez skutku.
Akcję poszukiwawczą wznowiono następnego dnia. Pomocą służyli również strażacy z okolicznych jednostek Ochotniczej Straży Pożarnej: Komorzno, Szymonków, Wąsice, Wołczyn, Szum, Jakubowice, Chudoby. Łącznie 77-latka szukało ponad 40 osób. Po przeszukaniu blisko 4 hektarów lasu, użyciu pojazdów ATV i narzędzi do namierzania telefonów GSM, mężczyznę udało się odnaleźć, na szczęście żywego. Choć był zdezorientowany i miał obrażenia, jego funkcje życiowe były zachowane. Można było z nim również nawiązać kontakt słowny.
Spędził 5 dni w lesie leżąc twarzą do ziemi
"Idąc do lasu szukać 77-latka w takich warunkach, po tylu dniach od zaginięcia, wszyscy raczej nastawiają się na najgorsze. Ale ta sytuacja i jej finał pokazują, że warto wierzyć i mieć nadzieję do samego końca" - powiedział Karol Grzyb, oficer prasowy straży pożarnej w Kluczborku.
Mężczyznę udało się szybko odnaleźć dzięki ustaleniu sygnały GSM. 77-latek był posiadaczem starego modelu telefonu, dzięki czemu bateria była w stanie wytrzymać kilka dni. To właśnie sygnał był kluczowym elementem w poszukiwaniach.
Początkowo funkcjonariusze spostrzegli rower należący do mężczyzny. Kilka metrów dalej odnaleziono również ciało mężczyzny. Był on cały poraniony i zesztywniały, leżał w dziurze twarzą do ziemi w lesie pomiędzy miejscowościami Szymonków i Komorzno. Co najważniejsze, żył.
"Najpierw znaleźliśmy rower tego pana, już wtedy wiedzieliśmy, że jesteśmy blisko. Potem ktoś krzyknął, że znalazł 77-latka. Leżał on w dołku. Był w kiepskim stanie, wychłodzony, prawdopodobnie były to już początki hipotermii. Ale przytomny. Kiedy nawiązaliśmy z nim kontakt w trakcie udzielania kwalifikowanej pierwszej pomocy, pan sam przyznał, że "w czwartek wpadł do dziury". I od tamtej pory w niej leżał" - relacjonuje oficer prasowy.
Mężczyzna miał już odleżyny
Okazało się, że mężczyzna miał spore problemy z chodzeniem. Podpierał się więc rowerem. Podczas wypadu na grzyby doszło do nieszczęśliwego wypadku i staruszek przewrócił się. Niestety, nie był w stanie samodzielnie się podnieść.
"Mógł stracić przytomność, a potem zesztywnieć. Kiedy go znaleźliśmy, leżał na brzuchu, twarzą do ziemi, nie ruszał się. Jak wpadł w czwartek w ten dołek, tak pozostawał w nim nieruchomy do wtorku. Miał odleżyny na brzuchu, na rękach i nogach z przodu. Pan był mokry, poraniony, zabrudzony. Zaczęliśmy go rozbierać i myć, aby potem móc go ogrzać. Dopiero po dłuższym czasie udało się rozprostować jego ręce" - mówi Grzyb.
77-latek został przetransportowany quadem do karetki, a następnie odwieziony do szpitala w Kluczborku.