6 lat czekają na przejście do przedszkola. Dzieci z autyzmem muszą "sobie poradzić"
Bez chodnika, pobocza, świateł, pasów, śpiącego policjanta... W godzinach szczytu przejście do terapeutycznego przedszkola na warszawskiej Białołęce to koszmar. Siódmy rok urzędnicy "szukają rozwiązania". I wciąż kończy się na planach.
Ulica Odkryta na warszawskiej Białołęce, gdzie znajduje się kilka przedszkoli terapeutycznych, to tylko z pozoru ciche, spokojne miejsce. W godzinach szczytu ruch jak na Marszałkowskiej.
Poza jednorodzinnymi domami, jak ten, w którym znajduje się Terapeutyczny Punkt Przedszkolny dla dzieci z autyzmem, Zespołem Aspergera i zaburzeniami pokrewnymi, w okolicy powstało sporo osiedli mieszkaniowych, więc Odkryta od dawna pęka w szwach.
W zasadzie jest bezpiecznie, bo do marketów i dużych osiedli można przejść po pasach, są światła sygnalizacyjne itp. By dostać się do przedszkola, trzeba nieraz długo czekać lub decydować się na cyrkowe sztuczki, żeby przejść na drugą stronę. W dzielnicy wiedzą o tym od lat i mają czas.
"To jest po prostu rzeźnia. Cud, że do tej pory nic się nie stało"
Problem nie polega tylko na tym, że nie ma pasów czy świateł. Trzeba przebiegać na drugą stronę jezdni, bo nie ma też chodnika, ani nawet wygodnego pobocza, którym można by dostać się do przejścia dla pieszych w okolicy.
- Kiedyś próbowałam iść po skrawku ziemi wzdłuż ulicy. Wózek nie przejedzie. Syn pieszo panikował, bo źle znosi nierówną nawierzchnię, ja wystawałam już na ulicę. Kierowcy na mnie trąbili i pokazywali wymownie, co myślą o moim zdrowiu psychicznym - relacjonuje jedna z matek i dodaje, że niemal codziennie przeżywają niezapomniane przygody.
- Ostatnio mocno nietrzeźwy gość próbował mi "pomóc" przedostać się na drugą stronę. Wyszedł na środek drogi, by wstrzymać ruch. Syn wpadł w panikę. Było jeszcze gorzej, bo rzucił się na ziemię, nie mogłam go uspokoić. Teraz denerwuje się już od momentu, jak tylko wysiadamy z autobusu lub wychodzimy z budynku.
Dyrekcja przedszkola: Zgłaszaliśmy problem wielokrotnie
Zapewne zaraz pojawią się głosy, że jak człowiek ma problem z dzieckiem, to zamiast biegać między samochodami, powinien poszukać mu innego miejsca. Teoretycznie prawda, ale nie na warszawskiej Białołęce.
Dzielnica w praktyce nie ma zbyt wiele do zaoferowania w zakresie opieki przedszkolnej dla dzieci z niepełnosprawnościami: ani placówek, ani transportu do miejsc bardziej odległych.
Wykazywane w statystykach miejsca dla dzieci ze spektrum autyzmu to przede wszystkim placówki niepubliczne, jak "Kamyk Zielony". Tę wyróżnia fakt, że nie segreguje dzieci, przyjmuje też takie, które straciły miejsce gdzie indziej, bo okazały się "za trudne".
Niby dla dzielnicy to skarb nieoceniony, ale w kwestii przejścia dla pieszych przedszkole wydaje się niewidzialne.
Jak wyjaśnia dyrekcja przedszkola, w sprawie przejścia interweniowała wielokrotnie, od 2017 roku, gdy placówka powstała. Obiecywano różne rzeczy, w tym progi podrzutowe ("śpiący policjant"), wykup gruntu, by zrobić chodnik etc.
Nic z tego nie wyszło jak do tej pory, chociaż uciekło kilka lat. Dyrekcja nie kryje, że w końcu, z bezsilności się poddała i odpuściła temat, chociaż problem jest.
Personel placówki zmaga się codziennie z wyzwaniem, jak bezpiecznie przeprowadzić grupę przedszkolaków do drugiej siedziby, gdzie odbywa się część zajęć terapeutycznych.
Problem mają nie tylko piesi, ale także osoby dojeżdżające do placówki samochodem. Wyjazdu wcale nie ułatwia zamontowane przez gminę lustro, bo przy dużym natężeniu ruchu może co najwyżej pełnić funkcje informacyjne.
Kto miał do czynienia z dziećmi ze spektrum autyzmu, ten wie, ile stresu, łez i krzyku wynika z tych problemów. Kto ma do czynienia z jakimkolwiek dzieckiem w wieku przedszkolnym, też zrozumie.
Wydział Infrastruktury: To jeden z najszybciej rozwijających się obszarów stolicy
Otrzymaliśmy obszerne wyjaśnienia, podpisane przez samego burmistrza Białołęki, Grzegorza Kucę. Zostały opracowane na podstawie analizy wydziału infrastruktury. Niewiele z tego wynika, ponieważ:
- Przejścia na drugą stronę wyznaczyć nie można, bo nie ma miejsca na wymaganą strefę oczekiwania.
- Chodnika nie będzie "ze względu na brak własności gruntów".
- By wykupić grunty, trzeba wprowadzić zadanie do Wieloletniej Prognozy Finansowej m. st. Warszawy.
- Okazuje się, że opracowywany jest projekt organizacji ruchu na lokalizację wyspowych progów zwalniających.
- Kiedy te progi? "Po wcześniejszym przeprowadzeniu remontu nawierzchni asfaltowej, który planujemy w latach 2024-2025".
Jak dotąd nikt najwyraźniej wykupu nie wpisał do tej prognozy, dlatego te 6 lat jak z bicza trzasnął - uciekło.
Projekt ze "śpiącymi policjantami" musi być wyjątkowo trudny, bo o tych progach przedszkole słyszało już kilka lat temu. I nic.
Prawo wymaga "strefy oczekiwania" przed pasami. Bez pasów można sobie czekać nawet na jezdni. Cóż, niczyja wina.
Burmistrz informuje też o prowadzonych rozmowach z inwestorem, który obok przedszkola ma postawić budynki wielorodzinne.
"Staramy się sukcesywnie wprowadzać rozwiązania minimalizujące sytuacje niebezpieczne. Nasza dzielnica jest jednym z najszybciej rozwijających się obszarów stolicy, gdzie infrastruktura drogowa nie podąża za realizowaną zabudową mieszkaniową" - czytamy jeszcze w oficjalnej odpowiedzi.
To akurat widać gołym okiem. Czyli: czekamy. Rok, następne sześć? Trudno powiedzieć. Może do pierwszego wypadku śmiertelnego?