36-letnia kobieta i jej nowo narodzony synek zmarli w szpitalu. Jej mąż opowiedział o tym, co przeszła
Kobieta w 20. tygodniu ciąży została przyjęta do szpitala z powodu komplikacji zdrowotnych. Mimo że była pod stałą opieką personelu jej stan się pogorszył. Po trzech dniach 36-latka zmarła. Nie udało się też uratować dziecka. Według jej męża objawy, jakie wystąpiły u żony, zbagatelizowano, przez co nie wdrożono na czas odpowiedniego leczenia.
O dziecko pani Marta i pan Krzysztof, starali się przez kilka lat. Kobieta dwukrotnie poroniła na wczesnym etapie ciąży. Małżeństwo przeszło pełną diagnostykę i zakwalifikowano je do metody in vitro. Niestety inseminacja zakończyła się niepowodzeniem. Mimo tego wciąż mieli nadzieję, że w końcu się uda.
W grudniu 2021 roku pani Marta zrobiła test ciążowy i wynik wyszedł pozytywny. Wiadomość o ciąży uszczęśliwiła małżeństwo. Po trzech miesiącach zaczęły pojawiać się komplikacje.
Podczas pobytu w szpitalu stan kobiety się pogorszył
Pani Marta była w 20. tygodniu ciąży, gdy trafiła do szpitala. 36-latka skarżyła się na ból brzucha. Bała się kolejnego poronienia. Lekarz prowadzący podjął decyzję o założeniu jej szwu szyjkowego. Jest to metoda leczenia niewydolności szyjki macicy, która polega na założeniu szwu okrężnego na wysokości ujścia wewnętrznego kanału szyjki. Zapobiega ona przedwczesnym porodom.
Kobieta na bieżąco zdawała relację telefoniczną mężowi, jak wygląda sytuacja. Wskaźnik CRP, czyli marker stanu zapalnego, dawał już pewne sygnały. To badanie wykonuje się w przypadku, gdy dochodzi do wzrostu ryzyka infekcji bakteryjnej. U 36-latki jednego dnia poziom CRP był na poziomie 2, a kolejnego na poziomie 18. 16 kwietnia wskaźnik wynosił 45,9, zaś 17 kwietnia 92,8. To był wyraźny sygnał, że z jej ciążą dzieje się coś niedobrego. Pan Krzysztof nie mógł odwiedzać żony w szpitalu z powodu obostrzeń epidemicznych. Jedynie przez telefon słyszał urywki rozmów pani Marty z lekarzami. Kobieta bała się sepsy. W rozmowie z mężem powiedziała: "żeby się tylko na sepsie nie skończyło, bo poleci najpierw dziecko, a potem ja".
Najgorszy moment był dopiero przed małżeństwem. Pan Krzysztof otrzymał zgodę od personelu i mógł wejść na salę porodową. W tym czasie bardzo mocno wspierał żonę. Jak mężczyzna wyznał w wywiadzie dla programu "TVN Uwaga", że w trakcie całej akcji byli sami na sali, kilka razy zajrzała do nich pielęgniarka.
O 03:15 personel otrzymał zlecenie na wykonanie szeregu badań, w tym sprawdzenie prokalcytoniny tzw. czułego parametru, który umożliwia rozpoznanie infekcji lub stanu zapalnego. O 03:50 były już wyniki – skrajnie złe i mogły wskazywać na rozwój zakażenia. Mimo tego nie podjęto decyzji o farmakologicznym przyspieszeniu poronienia martwego płodu.
Kobieta pożegnała się z synkiem i odeszła
Małżeństwu oznajmiono, że pani Marta musi urodzić. Poród był bardzo trudny. - W końcu urodziła, resztką sił, mdlejąc. Wyszła do mnie lekarka, że u żony jest podejrzenie sepsy i zabierają ją na OIOM. Na tę salę przywieziono noworodka żonie, żeby się pożegnała – opowiedział pan Krzysztof.
Pani Marta zmarła w nocy z 17 na 18 kwietnia. Według męża objawy, jakie wystąpiły u jego żony, zbagatelizowano, przez co też nie wdrożono właściwego leczenia na czas. Po pogrzebie mężczyzna powiadomił o sprawie prokuraturę i Rzecznika Praw Pacjenta. Od szpitala zażądał pełnej dokumentacji medycznej, by dowiedzieć się, jaką opiekę otrzymała jego żona. Był zaskoczony wpisami typu, że pacjentka była opryskliwa, niegrzeczna i podważała kompetencje położnych.
W tej sprawie zabrał głos mec. Robert Bryzek z Biura Rzecznika Praw Pacjenta. Powiedział w rozmowie z "TVN Uwaga", iż "niepokojące jest to, że przy przyjęciu do szpitala stan zdrowia pacjentki i dziecka był dobry, a w trakcie hospitalizacji, kiedy ich stan się pogarszał, nie podjęto kroków, mających na celu ratowanie życia i zdrowia pacjentki". Podkreślił, że mówi to "na podstawie danych otrzymanych od rodziny pacjentki".