34-letnia Justyna zmarła na skutek sepsy, była w piątym miesiącu ciąży. "Kazali jej rodzić naturalnie"
34-letnia Justyna była w piątym miesiącu ciąży, gdy trafiła do szpitala w Wodzisławiu Śląskim. Lekarze mieli zwlekać z przeprowadzeniem cesarskiego cięcia i czekać, aż naturalnie urodzi martwy płód. U kobiety rozwinęła się sepsa, która doprowadziła do zgonu. Osierociła dwoje dzieci.
Po raz pierwszy, 18 listopada 2020 roku 34-letnia Justyna z niepokojącymi objawami trafiła do szpitala we Wodzisławiu Śląskim. Lekarze zdiagnozowali u niej infekcję bakteryjną i zastosowali antybiotyk, na który bakteria miała być oporna, mimo to podjęli decyzję o kontynuacji leczenia.
34-latka ponownie trafiła do szpitala. "Zemdlała w toalecie"
Po niespełna dwóch tygodniach wypisali ją do domu i zalecili jej wykonanie rutynowej kontroli u ginekologa. Tak też zrobiła – 9 grudnia Justyna wybrała się na wizytę, podczas której lekarz nie zauważył nic, co by go zaniepokoiło. Tego samego dnia, kilka godzin później, musiała zgłosić się do szpitala z powodu sączenia się wód płodowych.
"Zrobili jej wymaz z szyjki, wiedziałem od niej, że znowu znaleziono jakieś bakterie. Spędziła noc na oddziale, a następnego dnia, tuż po godz. 8 rano, zrobiono jej następne badania" – wyznał na łamach portalu kobieta.onet.pl Janusz, partner 34-latki. Dodał, że wyniki były złe, a wiadomościach SMS napisała mu, że "zemdlała w toalecie i że miała biegunkę, gorączkę i ból krzyża".
"Kazali jej rodzić naturalnie, zamiast skupić się na ratowaniu jej życia"
Janusz próbował dowiedzieć się od personelu medycznego, jaki jest stan jego ukochanej. "Co dzwoniłem do szpitala, mówiono mi, że Justyna »jeszcze nie urodziła«. Kazali jej rodzić naturalnie, zamiast skupić się na ratowaniu jej życia" – opowiedział mężczyzna. Tymczasem w organizmie Justyny rozwinęła się sepsa, a w dokumentacji medycznej odnotowano poród martwego płodu przez cesarskie cięcie. Dzień później kobieta zmarła. O jej śmierci Janusz dowiedział się w szpitalu.
"Zawieźli mnie na OIOM. Justyna leżała z rurkami w buzi, z tymi wszystkimi kabelkami. Jej skóra miała fioletowy odcień. Nie mogłem jej dotknąć, pocałować, przytulić. Nie dali mi wody ani nic na uspokojenie. Uklęknąłem przy jej łóżku, żeby się z nią pożegnać. Lekarz podszedł, poklepał mnie, mówiąc: to była sepsa, przykro mi. Będziemy rozmawiać innym razem, bo ma sprawy do załatwienia. Po 15 minutach powiedziano mi, że muszą wyjść" – zrelacjonował.
Umorzono postępowanie
Narzeczony zmarłej 34-letniej Justyny złożył zawiadomienie do prokuratury o możliwości popełnienia przestępstwa. W listopadzie 2021 roku nastąpiło umorzenie postępowania. W opinii prawniczki Jolanty Budzowskiej "ta sprawa jest niemalże bliźniacza do sprawy Izabeli z Pszczyny". Obecnie Janusz walczy ze szpitalem o odszkodowanie.