"24 godziny później byłoby po mnie". Jej jelita mogły pęknąć przez raka, o którym nie wiedziała
„Jesteś za młoda, by mieć raka” - twierdził lekarz, u którego kobieta szukała pomocy przez wiele miesięcy. Powodem był ból brzucha, który pojawiał się i znikał - a po pewnym czasie powracał z jeszcze większym nasileniem. Opóźnienia w diagnozie 35-letnia Lauren Sack o mało nie przypłaciła życiem.
Lauren Sack mieszka w Hertfordshire w Wielkiej Brytanii. Jest szczęśliwą mężatką, mamą dwójki dzieci i jedną z coraz większej grupy osób, które zachorowały na groźnego raka jelita grubego w stosunkowo młodym wieku.
Nowotwór ten najczęściej atakuje bowiem osoby po 60. roku życia. Tymczasem u Laureen pojawił się on, gdy kobieta miała 35 lat. To właśnie jej wiek był główną przyczyną opóźnień w diagnozie. Ani jej lekarz, ani lekarz z SOR nie skojarzył bowiem jej objawów z tym typem raka.
"Powiedzieliśmy ci, że nic ci nie jest"
Jak wspomina kobieta w swojej relacji dla Bowel Cancer UK, pierwsze niepokojące objawy pojawiły się u niej w maju 2018 roku. Doświadczyła wówczas silnego bólu brzucha, który trwał kilka dni, po czym ustąpił - a kilka tygodni później powrócił. Jeszcze w maju odwiedziła lekarza rodzinnego, który stwierdził, że przyczyną bólu, jak i anemii, którą stwierdzono w badaniach, jest wkładka antykoncepcyjna.
Ból pojawiał się jednak regularnie. Podczas jednej z następnych wizyt lekarz stwierdził, że Laureen prawdopodobnie cierpi na zespół jelita drażliwego i przepisał jej leki - mimo, że wypróżniała się regularnie. Gdy podzieliła się z nim swoimi obawami dotyczącymi nowotworu, ten się roześmiał i stwierdził: "jesteś za młoda, by mieć raka". "W głębi duszy wiedziałam, że coś jest nie tak ale nikt nie traktował mnie poważnie" - żali się kobieta.
W październiku 2018 roku z powodu bólu trafiła na SOR. Została zbadana i odesłana do domu - tamtejszy lekarz również stwierdził, że choruje na zespół jelita drażliwego. Z powodu bólu wróciła tam następnego dnia. Usłyszała: "Powiedzieliśmy ci, że nic ci nie jest". Lekarz odmówił jej badań obrazowych twierdząc, że nie ma do nich żadnych wskazań.
Bez operacji nie przeżyłaby kolejnej doby
Przełomowy okazał się 27 grudnia 2018 r. Laureen pojechała wtedy do mamy świętować Boże Narodzenie. "Ból był tak silny, że wymiotowałam" - wspomina. Jej mama mieszka naprzeciwko szpitala St Helier w Carshalton Surrey - Laureen stwierdziła więc, że pójdzie tam na badanie.
Przyjęto ją w ciągu godziny. Młody lekarz zrobił jej USG jamy brzusznej i "coś znalazł". "Wysłano mnie na tomografię komputerową, gdzie wykryto guza i tamtej nocy zostałam zoperowana. Chirurg powiedział, że nie wytrzymałabym kolejnych 24 godzin, ponieważ moje jelita były bliskie perforacji!" - wspomina.
W trakcie operacji usunięto jej część jelita z całym guzem, a także 22 węzły chłonne. Badania stwierdziły obecność komórek nowotworowych w pięciu węzłach.
Rak zostawił po sobie nieodwracalne ślady
Kobieta przeszła leczenie w The Royal Marsden Hospital w Sutton - miała osiem sesji chemioterapii, w trakcie której podawano jej oksaliplatynę, a następnie pięć sesji radioterapii.
Ten czas źle zapisał się w jej pamięci głównie z powodu efektów ubocznych chemii, zwłaszcza nadwrażliwości na zimno, przez którą nie była w stanie pić zimnych napojów, dotykać zimnych powierzchni ani nawet oddychać zimnym powietrzem. Z powodu skurczy mięśni i mdłości po każdym wlewie chemii musiała leżeć w łóżku przez prawie tydzień. Teraz jest wolna od raka, jednak leczenie pozostawiło ślad w postaci neuropatii obwodowej w stopach i rękach, które są stale zimne, mrowią i drętwieją.
"Moje życie diametralnie się zmieniło" - mówi. Z powodu neuropatii nie mogła wrócić do pracy, niepokoi się swoim stanem zdrowia, cierpi również na depresję. "Zdecydowanie nie jestem osobą, którą byłam wcześniej, ani fizycznie, ani psychicznie. Stale się martwię. Jestem jednak wdzięczna lekarzom ze The Royal Marsden Hospital za ich niesamowitą pracę, za uratowanie mi życia i za to, że dzięki nim będę mogła patrzeć, jak dorastają moje dzieci" - podsumowuje.