15 godzin na SOR w zakrwawionej bieliźnie. Nie dostała podpaski bo "nie są refundowane przez NFZ"
Tej nocy pechowa pacjentka długo nie zapomni. Nie dość, że spadła z roweru i potłukła się tak boleśnie, że konieczna była wizyta na SOR, to jeszcze w szpitalu niespodziewanie dostała okresu - a nie miała przy sobie podpaski. Okazało się, że nie ma szansy dostać jej w szpitalu, gdyż nie są refundowane. Upokorzona kobieta spędziła całą noc w zakrwawionej bieliźnie, chroniąc szpitalne krzesła przed zabrudzeniem własnym płaszczem.
Wydawałoby się, że w 21 wieku, w stolicy europejskiego kraju, w której "różowe skrzyneczki" ze środkami higieny osobistej montuje się nawet w szkołach, nie powinno być problemu ze zdobyciem podpaski. A jednak! "Gazeta Wyborcza" opisała historię, która miała miejsce w warszawskim Szpitalu Bielańskim.
Ze stresu po wypadku dostała okres dwa dni wcześniej
Pani Paulina miała wypadek na rowerze i mocno się potłukła. Około godziny 21 zgłosiła się do Szpitalnego Oddziału Ratunkowego. - Tak jak wyszłam na rower, tak dotarłam do szpitala - opowiada w rozmowie z "GW". Pani Paulina nie spodziewała się, że dostanie okres - miał pojawić się dwa dni później. Nie miała przy sobie żadnych artykułów higienicznych. Jak się okazało - nie sposób było ich dostać również w szpitalu.
Jak relacjonuje kobieta, jej wizyta na SOR trwała w sumie 15 godzin. Około 2 w nocy przyjął ją internista, który zlecił pobranie krwi, przyjrzał się urazom i ocenił, że nie są one zbyt poważne - stwierdził jednak, że konieczne są dalsze badania i konsultacja ze specjalistą.
Ta była jednak możliwa dopiero rano, gdyż w nocy wspomniany specjalista nie miał dyżuru. Kobieta usiadła więc na krześle w poczekalni. I poczuła, że dostała okres. Skierowała się do dyżurki pielęgniarskiej - szpitalny sklepik otwierał się bowiem dopiero za kilka godzin. Jak wspomina, wstydziła się tam pójść, ale pomyślała, że przecież okres to rzecz naturalna, a ona jest w szpitalu.
Podpaski to w szpitalu towar deficytowy
Okazało się jednak, że nikt pomocy jej nie udzieli. Podpasek ani tamponów nie miała żadna pielęgniarka, nie było ich również na stanie szpitala - nie są bowiem refundowane przez NFZ.
Z relacji kobiety wynika, że w dyżurce poradzono jej, by poczekała na otwarcie sklepiku lub poprosiła kogoś, by przyniósł je środki higieniczne. To jednak nie wchodziło w grę, gdyż był środek nocy. Gdy zapytała, czy na konsultację zaplanowaną na za kilka godzin mogłaby przyjść później - mieszka bowiem niedaleko szpitala - odpowiedziano jej, że byłoby to potraktowane jako ucieczka ze szpitala. Pozostało jej tylko czekać, aż otworzy się szpitalny sklepik.
Wróciła więc na miejsce i usiadła na płaszczu. Tak spędziła resztę nocy. Wspomina, że personel był zakłopotany i współczujący. - Wiem, że gdyby którakolwiek z pielęgniarek miała podpaskę, to by mi dała, jak kobieta kobiecie. - mówi pani Paulina. Wspomina, że całą sytuacją poczuła się upokorzona.
Ostatecznie poczekała, aż otworzy się przyszpitalny sklepik. Jak dodaje: - Już samo czekanie całą noc na krześle na SOR jest niekomfortowe, to jeszcze człowiek odczuwa wstyd, że menstruuje. To ochrona zdrowia powinna się wstydzić, że tak się traktuje pacjentki. - podkreśla kobieta.
"Mogła skorzystać z papieru toaletowego"
Reporterka Gazety Wyborczej poprosiła Szpital Bielański o wyjaśnienie - również tego, czemu kobiecie nie zaproponowano na przykład ligniny, która mogłaby uratować sytuację.
Szpital odpowiedział, że "dyżurujący personel nie przypomina sobie podobnej sytuacji". Jak dodano: "Zgodnie z obowiązującymi przepisami prawa środki higieny osobistej nie są refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia. Nie ma też systemowych rozwiązań gwarantujących pacjentkom przebywającym na oddziałach szpitalnych komfort higieniczny w czasie menstruacji". W odpowiedzi ze szpitala znalazła się również rada, że w ostateczności każda kobieta będąca w podobnej sytuacji może skorzystać z papieru toaletowego".